Skocz do zawartości

Gdzie zaczynaliście jazdy alpejskie?


jag24

Rekomendowane odpowiedzi

Narty  w Polsce nie różnią się od tych na Alpejskich stokach, ale w Polsce na dzień dzisiejszy na pewno nie będę jeździł na nartach.

 

Pzdr Tomasz

coś w tym jest. Choć już nie pamiętam jak jeździ się w PL

Coć z pewnością trudniej jeździ się w PL (ilość ludzi , stan jedynej często trasy w ośrodku po kiljku godzinach orania jej przez hordy narciarzy....).

Będąc kiepskim jednak narciarzem wybieram zdecydowanie trasy alpejskie (choć tak ze 30% czasu spędzam poza trasami, i nie jet to bar...) ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 87
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Top użytkownicy w tym temacie

Szwajcaria 4 Doliny 1998r. Atomiki 180cm, proste dechy. Nie mogłam się przyzwyczaić do tych wygładzonych stoków. Miałam wrażenie

jazdy po betonie. Nie sposób się było przyzwyczaić. Co ruch to buch :unsure: . Straciłam wiarę we własne umiejetności. Dopiero wyjazd na Mont Fort dodał mi skrzydeł :) , fantastyczne muldy jak na Kasprowym. Potem już było dużo lepiej.

A tak przy okazji swój pierwszy wyjazd w Alpy zaliczył też mój najmłodszy syn. Miał wtedy 4 miesiące.

Oczywiście nie jeździł jeszcze na nartach :) .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam,

 

..........pierwszy raz PASSO SAN PELLEGRINO........[oczywiście narty], ale rok wczesniej też pierwszy raz SZKALRSKA PORĘBA........

Narty  w Polsce nie różnią się od tych na Alpejskich stokach, ale w Polsce na dzień dzisiejszy na pewno nie będę jeździł na nartach.

 

Pzdr Tomasz

Owszem narty faktycznie się nie różnią, ale stoki i trasy jak najbardziej ;) Zartyzykuję nawet stwierdzenie, że w Alpach można spotkać czasami więcej archaicznego sprzętu

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

coś w tym jest. Choć już nie pamiętam jak jeździ się w PL

Coć z pewnością trudniej jeździ się w PL (ilość ludzi , stan jedynej często trasy w ośrodku po kiljku godzinach orania jej przez hordy narciarzy....).

Będąc kiepskim jednak narciarzem wybieram zdecydowanie trasy alpejskie (choć tak ze 30% czasu spędzam poza trasami, i nie jet to bar...) ;)

Widać, że nie pamiętasz... :D  Rozśmieszyłeś mnie do łez.

Narciarzy w przeliczeniu na trasy było pewnie jeszcze więcej. W większości ośrodków albo ratraków nie było, a jeśli już był (Szczyrk, Kasprowy) to chodził tylko jak na narty mieli przyjechać notable z Warszawy czy Katowic. Wychodziło, że ratraki jeździły rzadziej niż raz na 2 tygodnie. Dodaj do tego brak naśnieżania i kolejki na 45-60 minut stania...

No w PRL jeździło się znacznie łatwiej niż teraz... ;)

Tadek

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wybaczcie noworyszowi (pierwszy raz jadę w Alpy). Co to jest/był ten "kret" i co to za historia?

http://www.skiforum....prun-11112000r/

(można się zniechęcić)

 

Ja pierwsze Alpy klasycznie - Livigno 2009. Livigno jak Livigno - podobało się i owszem ale dopiero po Petrolowym BKK zrozumiałem po co żyję i co będę robił każdej zimy :)

 

Pozdrawiam

marioo

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W Alpach:

Zugspitze.

 

To niezwykłe miejsce. Mało kto jeździ na narty do Niemiec :)

To najwyższy ich szczyt o mało co 3 000 m. Wyrasta z ogromnej płaszczyzny jako pierwszy alpejski lodowiec od północy.

 

Kompletnie się  do wyjazdu nie przygotowałem i nic o miejscówce nie wiedziałem.

Wyjechaliśmy na górę dużą gondolą. Później zjeżdża się kolejną trochę w dół na lodowiec i ……..jazda.

Zaskoczyła mnie rozległość lodowca.

 

Około południa wypiłem piwko i musiałem poszukać toalety. Schodzę w budynku piętro w dół i widzę…………….dróżnika z lizakiem  i dwa perony a na jednym z nich pociąg!!!

 Kompletnie nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Czy to moc miejscowego piwa czy inne omamy.

Wracając z ubikacji….to samo. Jakaś paranoja.

 

Po przyjrzeniu się mapie okazało się, że na lodowiec wyjeżdża tunelem kolej.

 

Wracałem na Zugspitze  jeszcze "wiele" ( cztery :) ) razy.

 

Spotkałem takich co wsiadają do pociągu w Monachium w butach narciarskich, przesiadają się na stacji w Garmisch-Partenkirchen ( ponad 90 km) na drugi pociąg i są na …………lodowcu.

 

Uwielbiam to miejsce!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widać, że nie pamiętasz... :D  Rozśmieszyłeś mnie do łez.

Narciarzy w przeliczeniu na trasy było pewnie jeszcze więcej. W większości ośrodków albo ratraków nie było, a jeśli już był (Szczyrk, Kasprowy) to chodził tylko jak na narty mieli przyjechać notable z Warszawy czy Katowic. Wychodziło, że ratraki jeździły rzadziej niż raz na 2 tygodnie. Dodaj do tego brak naśnieżania i kolejki na 45-60 minut stania...

No w PRL jeździło się znacznie łatwiej niż teraz... ;)

Tadek

Nie wiem czym miałem rozśmieszyć? Nic nie pisałem o PRL tylko PL czyli Polsce.

 

A doskonale pamiętam swoje początki - w miasteczku, w którym mieszkałem jako dziecko była taka sobie górka (Bożniowa). długość stoku około 300 .

Zero wyciągów, ratraków czy czegokolwiek - aby móc jeździć w kilkanaście osób (dzieci z podstawówki) udeptywaliśmy podchodząc stylem bocznym pod górkę, potem jechało się na krechę, by nie zrzucać śniegu. I tak po 1-2 dniach był w miarę ubity stok, po którym dopiero można było jeździć skręcając.

W ten sposób uczyłem się narciarstwa (narty drewniane Harnaś, wiązania Kadra2 - ze sprężynami, później bupiłemwiązania Gama. Potem pierwsze Polsporty Epoxy 3200 z wiązaniami Beta2. O Markerach tylko marzyłem patrząc na narty kolegi).

Pierwszy raz na stoku z wyciągiem byłem dopiero po kilkunastu latach (konkretnie Bania w Białce - zanim jeszcze powstała Kotelnica).

Wiele razy jeździłem również po stokach nieprzygotowywanych, a do Szczyrku pierwszy raz pojechaliśmy z żoną z Krakowa pociągniem + autobus z Bielska (i okazało się, że po ponad 3 godzinach jazdy komunikacją dojechaliśmy pod stok i zaczął padać silny deszcz. Efekt - powrót do domu spod Salmopolu jeszcze tym samym autobusem)

 

Więc jak widzisz Tadeuszu - pamiętam i siermiężne czasy. Teraz jednak zdecydowanie wybieram inne narciarstwo niż to w PL - patrząc np. na kamerki z Białki czy innych stoków oraz porównując ceny  za karnety w Polsce i w Alpach zdecydowanie jednak odpuszczam nasze krajowe stoki na korzyść czterech wyjazdów rocznie w Alpy. I nie chodzi mi absolutnie o to czy tu czy tam jeździ się łatwiej. Po prostu więcej się ojeżdżę w Alpach, wg. GPS robię dziennie ponad 120 km przemieszczenia (trasa plus wyciąg). W PL jest to chyba niemożliwe, a nawet jeśli, to na jednej czy dwóch trasach w ośrodku......

 

Ale to tylko moje zdanie, każdy może jeździć w PL

Pozdrawiam, M.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

A tak przy okazji.. Jak się jedzie autostradą to w okolicach granicy Austria-Włochy przy samej autostradzie mijamy dwa ośrodki.. Vipiteno i coś tam jeszcze.. Taki fajny oświetlony stok tuż przy autostradzie..
Udało mi się tam zarezerwować pobyt na święta.. Był ktoś ? Ciekaw jestem.. Choć oczywiście i tak będzie bardzo dobrze albo bardzo bardzo dobrze

Jeśli chodzi Ci po austriackiej stronie, to jest to Bergeralm Steinach am Brenner. Jego stok wchodzi nawet pod autostradę. Wygrał też plebiscyt na najlepszy stok alpejski do jazdy wieczornej. Jeszcze tam nie jeździłem, ale mam go w planach  będąc w ok. Innsbrucku. Sorry za OT.


Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pierwszy alpejski wyjazd - marzec1999r  , Kaprun - Zell am See ,wyjazd w ciemno jedynie z folderami przysłanymi z Austriackiego Biura Informacji Turystycznej z Warszawy, pamiętam poranne poszukiwania wolnego apartamentu z wspomnianymi folderami w ręku i szok po wyjściu z budynku Alpincenter i dostaniu się w górne partie lodowca, jakże inne wrażenia i odczucia w porównaniu do tego z czym miało się do czynienia w kraju. Namiastkę Alp miałem już wcześniej na Kasprowym ale to co tam wtedy zobaczyłem zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Pamiętam wyjazd tym nieszczęsnym "kretem" choć z uwagi na brak widoków i ścisk panujący w nim raczej nie zrobił na mnie jakiegoś pozytywnego wrażenia. W każdym bądź razie jak na tamte czasy i ten "pierwszy raz" to było dla mnie "coś". Zaraziłem się i tak już zostało że nie wyobrażam sobie kolejnego sezonu bez "nartowania" w Alpach choć wyjazdy na narty w PL także są O.K.


Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja zaczynałam od skisafari z Kronplatzem w roli głównej, pewnie to był jakiś 2003, może rok w jedną lub w drugą. Ale nie miałam takiego mega przejścia typu polskie stoki > Alpy, bo wcześniej przez dobrych parę lat jeździlam na Słowację i Kronplatz to był taki duży Chopok ;) ;)

Zresztą ja w ogóle jeździłam mało po polskich stokach, bo jak tylko była możliwość, to od razu Słowacja. Jeżdżę w typowych godzinach, w typowych porach, więc na typowych polskich stokach w typowym czasie jest po prostu mega dużo ludzi. A ja uwielbiam w Alpach to, że tam nie stoję do wyciągów (są niestety bolesne wyjątki, jak free ski Livigno), jest szeroko, sztruksik (nie jeżdżę poza trasami), jest znacznie mniej ludzi na stokach :)


Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 tygodni później...

Przygodę z Alpami zaczynałem dość późno bo w roku 2002 (grudzień) w Risoul mając już na karku grubo ponad 20 wiosen. To był dla mnie inny świat, niewyobrażalny a mój zmysł orientacji w terenie pamiętam co rusz wariował widząc te setki możliwości wyboru zjazdu. Największym "zonkiem", poza ilością tras było to, że po wyjściu z apartamentowca praktycznie "siedziałem na krześle". Doskonale pamiętam podróż czeskim autokarem z przesiadką :-D w Pradze, i szok jaki przeżyłem, kiedy rano, po przebudzeniu się zobaczyłem za oknem autobusu drogowskazy...WENECJA 8km :-D Pamiętam lekką obawę jaka mi wtedy towarzyszyła, czy aby na dobry wyjazd się zgłosiłęm. Samo nartowanie to było codzienne katowanie moich wysłużonych Volkli P10 (192cm), od rana do wieczora ze wskazaniem na ulubioną trasę Saint Marie po stronie Vars.  


Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

w 2001 roku po raz pierwszy wyjechałam w alpy do austrii - ośrodek już w tym wątku był wymieniany - Saalbach-Hinterglemm - powitało nas bajeczne słońce, niestety po 3 dniach tak się zaciągnęło, że odebrało mi to wszelką przyjemność z jazdy.

 

Nie mogę też powiedzieć że pamiętam zachwyt - jeśli chodzi o warunki, były tłumy, słabo przygotowane trasy albo inaczej - ja byłam zbyt słaba w te klocki więc zamiast zachwytu było raczej przerażenie.

 

I alpy doceniłam znacznie później czyli po jakichś paru latach, gdy zrozumiałam że po  prostu w Polsce na łikend wyskoczyć się nie da, bo daleko, zbyt tłoczno i niebezpiecznie - zatem zostają alpy.

 

od czasu chmur w saalbach  - głównie włoskie(choć i parę razy się w austrii też wyszumiałam)


Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pierwszy wyjazd w Alpy był dla mnie marzeniem (wtedy jako nastolatka) i wielką frajdę sprawiał mi sam wybór miejsca "tego pierwszego razu" w Alpach - przeglądanie katalogów, zdjęć, mapek.... Najpierw mój wybór padł na Sportwelt Amade, ale wyjazd został odwołany (brak wymaganej liczby osób w autokarze) - w sumie się z tego ucieszyłem, bo zdążyłem się już zachwycić innymi miejscami i trochę żałowałem, że wybrałem ten ośrodek. Ostatecznie pojechałem do Europa-Sportregion - wtedy najpopularniejszego regionu wśród Polaków. Było to tuż po słynnej katastrofie tzw. "metra" na lodowiec.

 

Pierwsze wrażenie nie było jednak oszałamiające - po kilku sezonach na Chopoku, góra Schimttenhohe prawie niczym się nie różniła (poza pogodą) - tak jak napisał ktoś powyżej o Kronplatz. W dodatku masa wąskich nartostrad znana ze Szczyrku (i to z miejscami do podchodzenia - zwłaszcza w dolnej części). Dopiero lodowiec mnie trochę zaskoczył, może nie same stoki (bo to równa i szeroka tafla niczym w Istebnej), ale sam krajobraz - niezwykle piękna skalista dolina i chyba najstromiej pnące się w górę gondole, pierwsze przekroczenie 3000m n.p.m....

 

Ogólnie dość pozytywnie, ale dopiero kolejne wyjazdy w Alpy zaprowadziły mnie bliżej swoich wcześniejszych wyobrażeń.


Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

Przygoda z "białym szaleństwem" zaczęła się na dobre w Szczyrku, wybrałem deskę (parapet) sprzęt pożyczyłem od Maćka Huli i na Pośredniej pierwsze lekcję (masakra) ale uparłem się że opanuję "kobitkę" i się udało, została okiełznana i do dziś jest ze mną na dobre i na złe.

Źle przeczytałem w pierwszej chwili – jak się tam wytargałeś? :D

 

Moja pierwsza jazda na desce (chyba okolice 1999 r.) to był pełny ogień, pierwsza klasa liceum. Przyjechaliśmy z kumplem autobusem na Solisko i zdecydowaliśmy – Juliany. No to na Juliany trzeba było się jakoś wdrapać, a tam przecież taki śliczny orczyk na Golgotę.

 

I pojechaliśmy na ten orczunio. Ja oczywiscie na desce jeździć jeszcze nie potrafiłem, zrobiłem tylko w ogrodzie górkę, żeby mieć jakie takie pojęcie, jak to ustrojstwo zachowuje się na nogach. I stoję dzielnie pod tym wyciągiem. Narciarze wykazali się wielką cierpliwością (pewnie dlatego, że jeszcze nie było godzinowych :P). I tak za trzecim chyba razem ujechałem do pierwszej podpory, czyli raptem kilkanaście metrów. Wykiprowałem się, ale nie popuściłem. W jakiś sposób zgiąłem ręce tak, że orczyk oparł się zgięciu obu rąk i na kolanach wyciąg wytargał mnie jakieś 80% trasy. Później brakło mi siły w rękach. Resztę górki wyszedłem.

 

To była najgorsza część tego dnia. Gdy zjechałem z Golgoty do dolnej stacji orczyka na Julianach już skręcałem, a orczyk na Julianach też okazał się przyjaźniejszy. Za pierwszym razem wyjechałem do połowy, stojąc na desce, później już całość. Na koniec dnia zjazd Golgotą dał mi wielką satysfakcję. :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Źle przeczytałem w pierwszej chwili – jak się tam wytargałeś? :D

 

Moja pierwsza jazda na desce (chyba okolice 1999 r.) to był pełny ogień, pierwsza klasa liceum. Przyjechaliśmy z kumplem autobusem na Solisko i zdecydowaliśmy – Juliany. No to na Juliany trzeba było się jakoś wdrapać, a tam przecież taki śliczny orczyk na Golgotę.

 

I pojechaliśmy na ten orczunio. Ja oczywiscie na desce jeździć jeszcze nie potrafiłem, zrobiłem tylko w ogrodzie górkę, żeby mieć jakie takie pojęcie, jak to ustrojstwo zachowuje się na nogach. I stoję dzielnie pod tym wyciągiem. Narciarze wykazali się wielką cierpliwością (pewnie dlatego, że jeszcze nie było godzinowych :P). I tak za trzecim chyba razem ujechałem do pierwszej podpory, czyli raptem kilkanaście metrów. Wykiprowałem się, ale nie popuściłem. W jakiś sposób zgiąłem ręce tak, że orczyk oparł się zgięciu obu rąk i na kolanach wyciąg wytargał mnie jakieś 80% trasy. Później brakło mi siły w rękach. Resztę górki wyszedłem.

 

To była najgorsza część tego dnia. Gdy zjechałem z Golgoty do dolnej stacji orczyka na Julianach już skręcałem, a orczyk na Julianach też okazał się przyjaźniejszy. Za pierwszym razem wyjechałem do połowy, stojąc na desce, później już całość. Na koniec dnia zjazd Golgotą dał mi wielką satysfakcję. :)

Ja dmuchałem z deska i wpiętymi w nią bytami z kapcia na górę, a żeby było ciekawiej to jeszcze niosłem narty dla kumpeli (blondi atrakcyjna) ;) . Po wdrapaniu się na górę byłem super rozgrzany i przygotowany do treningu, a jak wywijałem orły to leżenie na glebie było odpoczynkiem. Gleby mnie nie przerażały bo wiele lat spędziłem na macie zapaśniczej. Orczyk odpuściłem bo ludziska mieli cyrk za friko i problemy z koncentracją po takim przedstawieniu, obsługa zaś była zadowolona bo nikt nie marudził że spora kolejka do orczyka jak kabaret leciał na żywca. :D

 

Pzd be-ja

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...