Skocz do zawartości

Nauka jazdy dzieci


zetes

Rekomendowane odpowiedzi

Kiedyś uczyłem własnego syna. Zacząłem nieco po trzecim roku. W wieku lat pięciu już jeździł ładnie równolegle i z kijkami, bo wtedy nikt nie jeździł bez kijków. Nigdy go nie uczyłem pługu i sam go nie odkrył. W wieku lat pięciu już jeździliśmy po normalnych trasach dla dorosłych i nie całkiem łatwych. Myślałem, że po trzydziestu latach tak będzie z Kubą. W zeszłym roku dostał nartki 80 cm. Karwingi, jak powiedział sprzedawca sprzętu używanego. Sięgające do ramienia. Kask kijki plastykowe. Zaczęła się nauka, a raczej jej brak. Po pierwszych ślizgach na prawie płaskim, gładkim terenie Kuba rzucał kijki i wyskakiwał z nart, denerwując się że on nie umie jeździć. Udało się parę razy jakoś go spacyfikować i zjechał bardzo lekko pochyloną, pustą gładką drogą. Wykonałem drążek w kształcie litery T, aby go ciągnąć do górki jako wyciąg. Nic z tego, nie dał sobie założyć. Pod koniec sezonu żonie udało się go wyciągnąć pomiędzy nogami wyciągiem dla dzieci na Praciakach. Potem jechała tyłem i go jakoś zwiozła. Zachęceni tym sukcesem pojechaliśmy kilka tygodni temu na Praciaki. Nie wsiądzie żoną na wyciąg, sam też nie chwyci się uchwytu do wyciągania. Należy zachować spokój. Drepcze w tłumku przy dolnej "stacji" tego wyciągu. Nie ma innego miejsca dla dzieci. Wścieka się, że nie da się podejść nieco do góry, ale nie bokiem, bo to do niego nie trafia, tylko prosto. Złości się, że kijki nie pozwalają się nimi podeprzeć. On sam będzie jeździł. Nie ruszaj mnie! Kijki z zeszłego roku, plastykowe, za krótkie. Dziadek żenada. Muszą być dłuższe i takie, aby się wbiły w śnieg. Jest jednak sukces. Szamoce i złości się, ale nie rzuca nart. czasami zjedzie ze dwa metry. Owszem są tu instruktorzy i uczą dzieci. Ale to złe miejsce. Nie ma wybiegu za ciasno. Jedziemy na Mosorny. Jest tam plastykowa linka i pracuje czasem jakaś instruktorka. Kijki kupiłem, fajne Scotta. Niech się podpiera i wzmacnia ręce, jak będzie chciał podejść do górki. Sprzedawca mówi, że dzieci jeżdżą bez kijków. Dziadek jest starej daty. Kuba będzie z kijkami. Bawimy się częściowo na stoczku pod linką, częściowo na parkingu. Jest płasko, ale też nieco pochyłości. Pracuje kijkami i wypycha się nieco wyżej. Potem zjeżdżamy, kto szybciej-do tamtego samochodu. On oczywiście pierwszy. Znowu go, gonię i podpuszczam, że nie dam rady. I tak prze półtorej godzinie. W gardle mi zaschło od gadania. Po nakarmieniu prze żonę znowu jeździmy. Gdzie chcesz? W stronę tego samochodu. To za stromo, ale jedź, najwyżej się wywalisz. Ustawiam się przed samochodem, aby go chwycić. Gdzie teraz. Wybiera jakieś wertepy w pobliżu samochodów. Musi być zabawa. Ale są postępy. Nie rzuca nart. Mówi wkładamy sprzęt. Jeżdżę szybko? Pyta się. Tak szybko. W samochodzie dochodzimy z żoną do wniosku, że coś z tego będzie. Ale przydałaby się grupa dzieci, instruktorka, rywalizacja, łączka z wybiegiem, linka wyciąg lub łatwy tależyk. Tylko gdzie tego szukać. Nie pojedziemy do Austrii. Jedziemy do Koninek. Przed domkiem mamy duże łąki. Gdzie Babcia brała u mnie pierwsze lekcje. Ubiję malutkie pólko z wybiegiem i niech drepcze parę dni. Najważniejsze jest na początku obycie z nartami. Obroty, dreptanie, mikrozjazdy z przyśpieszającymi nartami, wstawanie po wywrotce. Tu wszystko będzie do dyspozycji. Zostawiłem żonę w domku, bo nieco przeziębiona i pojechałem na wyciąg. Wracam i sensacja. Kuba zjechał ze sto metrów po tej łące. Niemożliwe. Przecież bał się nawet minimalnej szybkości. Stwierdził, że on zjedzie prosto na dół. I zjechał. Pięknie to jesteśmy w domu. Niech jeździ. Żadnych wskazówek, bo i tak są bezcelowe. On nie chce wskazówek. Nastepnego dnia ćwiczymy jazdę terenową. Kuba na dół. Do góry ciągną go za kijki babcia, albo dziadek. Jedzie z tyłu slalomem i krzyczy-wio. To też nauka. Trzyma się na tych nartach. Nie wywraca. Są nieco za krótkie. Zachęcam do skręcania. Jak? Niech wymyśli. I rzeczywiście usiłuje obu nogami skręcić nartki. Wychodzą z tego długie łuki. Ćwiczymy szybsze zjazdy. Obycie z szybkością. Nauka wstawania po wywrotce. Przyzwyczajenie i reakcja ciała, gdy narty nagle przyspieszają na spadku terenu. Żadnych uwag. Niech jeździ. Niech odkrywa narty. Instynktownie-jak naukę chodzenia. Co dalej? Dalej należy wyszukać łagodną łączkę z malutkim tależykiem i wybiegiem. Jest taka w Zawoji, ale nie na Mosornym. Poświęcimy się z Babcią. Jak zacznie jeździć tależykiem w górę, to postępy będą błyskawiczne. W dół będzie jechał skręcają, Tak jak dziadek lub babcia. Łagodne łuki w ześlizgu. Żaden pług. Kto pierwszy zjedzie na dół. Ustawimy z malutkich gałązeczek świerkowych slalom. Oczywiście Kuba będzie pierwszy. Rezygnujemy na razie z instruktora. Może później w jakiejś szkółce. Kto wie. Do tego czasu Kuba będzie objeżdżony. W przyszłym sezonie nieco dłuższe nartki i może się da nieco popracować nad techniką. Niżej pierwsze doświadczenia. YouTube- Kuba 094.mpg YouTube- Kuba 092.mpg YouTube- Kuba 108.mpg YouTube- Kuba 102.mpg Pozdrwiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedyś uczyłem własnego syna. Zacząłem nieco po trzecim roku. W wieku lat pięciu już jeździł ładnie równolegle i z kijkami, bo wtedy nikt nie jeździł bez kijków. Nigdy go nie uczyłem pługu i sam go nie odkrył. W wieku lat pięciu już jeździliśmy po normalnych trasach dla dorosłych i nie całkiem łatwych. Myślałem, że po trzydziestu latach tak będzie z Kubą. W zeszłym roku dostał nartki 80 cm. Karwingi, jak powiedział sprzedawca sprzętu używanego. Sięgające do ramienia. Kask kijki plastykowe. Zaczęła się nauka, a raczej jej brak. Po pierwszych ślizgach na prawie płaskim, gładkim terenie Kuba rzucał kijki i wyskakiwał z nart, denerwując się że on nie umie jeździć. Udało się parę razy jakoś go spacyfikować i zjechał bardzo lekko pochyloną, pustą gładką drogą. Wykonałem drążek w kształcie litery T, aby go ciągnąć do górki jako wyciąg. Nic z tego, nie dał sobie założyć. Pod koniec sezonu żonie udało się go wyciągnąć pomiędzy nogami wyciągiem dla dzieci na Praciakach. Potem jechała tyłem i go jakoś zwiozła. Zachęceni tym sukcesem pojechaliśmy kilka tygodni temu na Praciaki. Nie wsiądzie żoną na wyciąg, sam też nie chwyci się uchwytu do wyciągania. Należy zachować spokój. Drepcze w tłumku przy dolnej "stacji" tego wyciągu. Nie ma innego miejsca dla dzieci. Wścieka się, że nie da się podejść nieco do góry, ale nie bokiem, bo to do niego nie trafia, tylko prosto. Złości się, że kijki nie pozwalają się nimi podeprzeć. On sam będzie jeździł. Nie ruszaj mnie! Kijki z zeszłego roku, plastykowe, za krótkie. Dziadek żenada. Muszą być dłuższe i takie, aby się wbiły w śnieg. Jest jednak sukces. Szamoce i złości się, ale nie rzuca nart. czasami zjedzie ze dwa metry. Owszem są tu instruktorzy i uczą dzieci. Ale to złe miejsce. Nie ma wybiegu za ciasno. Jedziemy na Mosorny. Jest tam plastykowa linka i pracuje czasem jakaś instruktorka. Kijki kupiłem, fajne Scotta. Niech się podpiera i wzmacnia ręce, jak będzie chciał podejść do górki. Sprzedawca mówi, że dzieci jeżdżą bez kijków. Dziadek jest starej daty. Kuba będzie z kijkami. Bawimy się częściowo na stoczku pod linką, częściowo na parkingu. Jest płasko, ale też nieco pochyłości. Pracuje kijkami i wypycha się nieco wyżej. Potem zjeżdżamy, kto szybciej-do tamtego samochodu. On oczywiście pierwszy. Znowu go, gonię i podpuszczam, że nie dam rady. I tak prze półtorej godzinie. W gardle mi zaschło od gadania. Po nakarmieniu prze żonę znowu jeździmy. Gdzie chcesz? W stronę tego samochodu. To za stromo, ale jedź, najwyżej się wywalisz. Ustawiam się przed samochodem, aby go chwycić. Gdzie teraz. Wybiera jakieś wertepy w pobliżu samochodów. Musi być zabawa. Ale są postępy. Nie rzuca nart. Mówi wkładamy sprzęt. Jeżdżę szybko? Pyta się. Tak szybko. W samochodzie dochodzimy z żoną do wniosku, że coś z tego będzie. Ale przydałaby się grupa dzieci, instruktorka, rywalizacja, łączka z wybiegiem, linka wyciąg lub łatwy tależyk. Tylko gdzie tego szukać. Nie pojedziemy do Austrii. Jedziemy do Koninek. Przed domkiem mamy duże łąki. Gdzie Babcia brała u mnie pierwsze lekcje. Ubiję malutkie pólko z wybiegiem i niech drepcze parę dni. Najważniejsze jest na początku obycie z nartami. Obroty, dreptanie, mikrozjazdy z przyśpieszającymi nartami, wstawanie po wywrotce. Tu wszystko będzie do dyspozycji. Zostawiłem żonę w domku, bo nieco przeziębiona i pojechałem na wyciąg. Wracam i sensacja. Kuba zjechał ze sto metrów po tej łące. Niemożliwe. Przecież bał się nawet minimalnej szybkości. Stwierdził, że on zjedzie prosto na dół. I zjechał. Pięknie to jesteśmy w domu. Niech jeździ. Żadnych wskazówek, bo i tak są bezcelowe. On nie chce wskazówek. Nastepnego dnia ćwiczymy jazdę terenową. Kuba na dół. Do góry ciągną go za kijki babcia, albo dziadek. Jedzie z tyłu slalomem i krzyczy-wio. To też nauka. Trzyma się na tych nartach. Nie wywraca. Są nieco za krótkie. Zachęcam do skręcania. Jak? Niech wymyśli. I rzeczywiście usiłuje obu nogami skręcić nartki. Wychodzą z tego długie łuki. Ćwiczymy szybsze zjazdy. Obycie z szybkością. Nauka wstawania po wywrotce. Przyzwyczajenie i reakcja ciała, gdy narty nagle przyspieszają na spadku terenu. Żadnych uwag. Niech jeździ. Niech odkrywa narty. Instynktownie-jak naukę chodzenia. Co dalej? Dalej należy wyszukać łagodną łączkę z malutkim tależykiem i wybiegiem. Jest taka w Zawoji, ale nie na Mosornym. Poświęcimy się z Babcią. Jak zacznie jeździć tależykiem w górę, to postępy będą błyskawiczne. W dół będzie jechał skręcają, Tak jak dziadek lub babcia. Łagodne łuki w ześlizgu. Żaden pług. Kto pierwszy zjedzie na dół. Ustawimy z malutkich gałązeczek świerkowych slalom. Oczywiście Kuba będzie pierwszy. Rezygnujemy na razie z instruktora. Może później w jakiejś szkółce. Kto wie. Do tego czasu Kuba będzie objeżdżony. W przyszłym sezonie nieco dłuższe nartki i może się da nieco popracować nad techniką. Niżej pierwsze doświadczenia. YouTube- Kuba 094.mpg YouTube- Kuba 092.mpg YouTube- Kuba 108.mpg YouTube- Kuba 102.mpg Pozdrwiam

ile on ma lat w tej chwili? z tego wynika,ze raczej trzeba utemperowac charakter i moze rozwazyc cos, co najlepiej dziala w tym wieku; po prostu pozwolic na interakcje z rowiesnikami......
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo dziękuję, za krytykę i dobre słowo. Tak na marginesie, o to właśnie chodzi, żeby sobie na wzajem pomagać :) tym bardziej że chodzi o nasze dzieci i ich przygodę z nartami a usłyszeć w przyszłości: kto cię nauczył jeździć? TATA !!! Bezcenne :D Będziemy się bawić w slalom i przeszkody, jakie będą tego efekty? Zobaczymy i dam znać. Być może na kolejnym filmiku będzie już lepiej ;) Pozdrawiam

fantom tak jak napisal mitek; duzo roznych stokow, stopniowo zwiekszaj trudnosc.... wg mnie jest troche "z tylu" ; o ile pamietam w tym wieku moje corki juz dawaly po scianie na szrenicy i na kasprowym i to dobrze. no ale one byly "ofiarami" child abuse by the father:):):):) ale to tak dla zartu; ma 7 lat i jak ja dopilnujesz to wkrotce dogoni rowiesnikow. nie dawaj jej za duzo wskazowek; nie wiem jak ty jezdzisz, ale jezeli masz okazje, zapewnij jej interakcje z rowiesnikami, od czasu do czasu DOBREGO nauczyciela
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kuba ma dokładnie cztery i pół roku. Jest dosyć wysoki. I strasznie uparty, gdy coś sobie postanowi. Jest też bardzo, a nawet przesadnie ostrożny, gdy chodzi o rzeczy nieznane lub gdy się do nich zraził. Rywalizacja z rówieśnikami i to lepiej jeżdżącymi na pewno by się przydała. Nie mamy teraz takich możliwości. Gdy będzie starszy może jakiś obóz. Zobaczymy. Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedyś uczyłem własnego syna. Zacząłem nieco po trzecim roku. W wieku lat pięciu już jeździł ładnie równolegle i z kijkami, bo wtedy nikt nie jeździł bez kijków. Nigdy go nie uczyłem pługu i sam go nie odkrył. W wieku lat pięciu już jeździliśmy po normalnych trasach dla dorosłych i nie całkiem łatwych. Pozdrwiam

Dokładnie , taki sam scenariusz , tylko w miejsce syn wpisuje córka. Dlatego obecnie tylko pokazuje jazde na nartach równoległych. Na filmach widze dobra prace nad Kubą, To on rozwiązuje problemy z nartami i ciałem. Ostatni film, końcówka - wykorzystywanie kijków dobra równowaga, skręt , zatrzymanie - b. fajnie. Najbardziej podobał mi sie odjazd w tył i jego reakcja. Tak mu podpowiadało ciało, utrzymał równowagę. No i wsparcie dziadków wyrażone aplauzem. I słusznie mówisz,ze dziecko samo musi poszukiwać swego ruchu , aby znalezc sie w wybranym przez niego miejscu., potem będziesz Ty jemu stawiał zadania. Powodzenia!!:) Dodam, ze snieg nie bardzo był korzystny dala Kuby, więc podnosze ocenę .

Użytkownik niko130 edytował ten post 31 styczeń 2010 - 20:22

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

........wg mnie jest troche "z tylu" ; o ile pamietam w tym wieku moje corki juz dawaly po scianie na szrenicy i na kasprowym .........ma 7 lat i jak ja dopilnujesz to wkrotce dogoni rowiesnikow. .........zapewnij jej interakcje z rowiesnikami, od czasu do czasu DOBREGO nauczyciela ........

Dzięki za głos w dyskusji :) Dla mnie najważniejsze jest to, że jeździ :D , a że jest "z tyłu" w tym wieku to i tak dobrze, bo ja w tym wieku byłem jeszcze "w lesie". :D Grunt to dobra zabawa i frajda i póki będzie ją to bawić to i ja będę "happy" :D Co do nauczyciela, (w jej mniemaniu ) jaki by nie było TATA najlepszy, choć ostatnio prosiła o zapisanie do szkółki narciarskiej "bo tam mają fajne kamizelki" - chociaż wiem, że chce poczuć rywalizację a to jej wyjdzie zapewne na dobre. :) Tak więc póki zima z nami jest bawmy się rodzinnie fest !!! :D pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za głos w dyskusji :) Dla mnie najważniejsze jest to, że jeździ :D , a że jest "z tyłu" w tym wieku to i tak dobrze, bo ja w tym wieku byłem jeszcze "w lesie". :D Grunt to dobra zabawa i frajda i póki będzie ją to bawić to i ja będę "happy" :D Co do nauczyciela, (w jej mniemaniu ) jaki by nie było TATA najlepszy, choć ostatnio prosiła o zapisanie do szkółki narciarskiej "bo tam mają fajne kamizelki" - chociaż wiem, że chce poczuć rywalizację a to jej wyjdzie zapewne na dobre. :) Tak więc póki zima z nami jest bawmy się rodzinnie fest !!! :D pozdrawiam

amen...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć

he, he, to musisz wrócić do starej metody komunikacji z komputerem - przez wydruki :). A jeśli chodzi o dyskusję - o to mi właśnie chodzi - o zderzenie teoretyka, który praktycznie uczy tylko swoje dwoje dzieci (ja) i praktyka z wieloletnim doświadczeniem (Ty). Broń Boże nie chcę negować wiedzy ani doświadczenia, chodzi mi tylko aby każdy czytający nasze komentarze rodzic świadomie wybrał drogę nauki i czerpał praktyczną wiedzę.

Przepraszam za milczenie ale byłem na nartach w Wisle - z dziećmi. Myslę, że jak zaczniemy przerzucać sie argumentami to zgubi sie główny wątek a nie o to chodzi. Ważne sa moim zdaniem dwie rzeczy: Cel: w moim wypadku celem jest wychowanie mozliwie jak najszybciej samodzielnego narciarza to znaczy takiego, który nie tylko jest w stanie zjechac z górki ale który jest w stanie praktycznie samodzielnie uprawiać narciarstwo czyli: posługiwac sie sprzętem umiec korzystac z wyciągu umiec ocenic niebezpieczeństwo umiec dostosowac technike do warunków stoku itd umieć ocenic swoje możliwości i pewnie jeszcze coś. Oczywiście nikt nie jest w stanie osiągnąc tego gdy uczy powierzone mu dziecko przez dzień lub dwa nawet gdy jest to nauka jeden na jeden. le temat dotyczy porad dla rodziców uczących dzieci głównie a w takiej sytuacji jest to juz cel osiągalny. Warunki są moim zdaniem dwa: - rodzic musi byc dobrym (TECHNICZNIE) i doświdczonym narciarzem - musi posiadac wiedze jak i co przekazywac swojemu dziecku. Ze swojego doświadczenia moge jedynie powiedzieć że w uczeniu dzieci podstawa to dobra demonstracja a nawet nie tyle demostracja co dobra jazda z dzieckiem. Dobra pod każdym względem, nie tylko technicznie czysta ale równiez świadoma co do wyboru trasy, dostoswania techniki i praktycznie każdego narciarskiego zachowania od zakładania butów, przez trzymanie kijków, wybranie miejsca do zatrzymania sie na stoku po szucnke do sprzętu. W takich wypadkach nauka po prostu idzie sama niezauważalnie na zasadzie podświadomego nasladownictwa. W wypadku gdy jeźzimy przecietnie czy mamy niewielkie doświadczenie musimy po pierwsze zdać sobie z tego sprawę. Po drugie popracowac nad tym aby naszych niedoskonałości nie przekazywac maluchom. Wtedy lepiej jest stosowac różnego rodzaju ćwiczenia i zabawy edukacyjne pamietajc jednak że ich walor będzie zachowany wtedy kiedy nasza prezentacja będzie prawidłowa. Dobrze jest wtedy podeprzeć se raz na jakiś czas kosukltacja z instruktorem aby mógł on wyłapać - na przykład podczas dwóch trzech wspólnych zjazdów - błędy czy niedociągnięcia naszej edukacyjnej pracy. Pamietac nalezy również, że nauczenie dziecka (nie tylko dziecka kogokolwiek ale dziecka w szczególności) to naprawdę ciężka i odpowiedzialna praca wymagająca duzo cierpliwości, wiedzy, umiejetności czytania zachowań, szybkiej i automatycznej reakcji na bodźce i zachowanie uczonego. Gdy jednak podejmiemy to wyzwanie to zapewniam, że satysfakcja z widoku młodego samodzielnego narciarza jest największą z mozliwych nagród. Pozdrowienia
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ilekroć widzę, jak ktoś wozi dziecko między nogami na trudnym stoku, to mnie zawsze rusza. I nie mogę o tym nie napisać. Wczoraj na Mosornym jechałem z żoną. Popatrz - mówi mi w pewnym momencie-on temu dziecku wykręci nogę. Żona krzyknęła do tego pana o tej nodze. Jechał na górnej części stoku. Jego kolega pełnił role kamerzysty. Nie widać było po nim, że narty to jego żywioł. Podtrzymywał lekko dziecko tak, że jedna z nart w pewnym momencie, kołysząc się na nodze, zaczepiała dziobem o śnieg. Moment zaczepi, obróci się w bok i noga załatwiona. Jestem stary złośliwiec i dodałem, że dziecka się nie nauczy za dzień, ani za rok... Nie wyciągnął z tego żadnych wniosków. Bo spotkałem ich potem jeszcze raz. Tym razem leżał na śniegu, a dziecko pod nim i płakało. Uspokajał go, że nic się nie stało. Tłumacząc mu inteligentnie, że mulda...Chroń Panie dzieci od tak ambitnych tatusiów! Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam Jestem jedneym z tych, którzy chca swoje dzieci zarazić nartami. Może u mnie troche to zrobiłem odwrotnie ale zrobiłem. Zacząłem od nauki jazdy mojego Tomusia przez instruktora PZN. Fajnie było przez kilka dni ale mimo, że gośc jest na prawdę ambitny, spokojny i z kilku, których wybierałem, moim zdaniem ma najlepsze podejście, niestety na razie odpadł. Mój syncio najzwyczajniej w świecie chyba zaczął się lekko przynudzać. Nie mamy w Bydgoszczy wielkich stoków ale jest gdzie się uczyć jeździć. Dwa razy wywalił się na wyciągu i tam nadal jeździł z instruktorem. Sama jazda idzie mu moim zdaniem całkiem nieźle jak na początek. Myślę jednak, że może nudzi go powtarzanie elementów, które niestety trzeba w miarę opanować. Może wolałby zjeżdżać na krechę, byle było szybko, byle śmigać, nie wiem. Zacząłem od kilku dni sam próbować nart, żeby może w mojej czynnej obecności i przy czynnym współudziale w nauce, jakoś podratować sytuację. Na dodatek odmówił współpracy, kiedy to pierwszy raz wystąpił na stoku w swoim nowym rynsztunku, swoje nowiutkie narty, buty, kask, gole etc. Wcześniej wypożyczałem sprzęt i zdecydowałem się na zakup, jak zaskoczy. Zaskoczył, ale później... Nie ukrywam, że martwi mnie to, bo wiem że frajdę z tego miał dużą ale ni jak nie mogę pojąć co się stało. Obecnie czekam na koniec lekkiego przeziębienia, wykorzystując ten czas na to, żeby samemu chcoiaż umiec porusać się na stoku. Wcześniej jego lekcje oglądałem z dołu, donosząc gorąca czekoladę w razie potrzeby. Mój pomysł wydaje mi się dobry ale o jego skutkach przekonam sie dopiero za kilka dni. Może ma ktoś z Was jakieś podobne doświadczenia? chętnie poczytam. Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

BigMonster: Myślę jednak, że może nudzi go powtarzanie elementów, które niestety trzeba w miarę opanować. Może wolałby zjeżdżać na krechę, byle było szybko, byle śmigać, nie wiem. Właśnie, nudzi. Dlaczego ma, np. skręcać. Dla dorosłego, czy starszego dziecka to ważne. Jeździliśmy z Kubą w środę w Zawoji. Chce tylko jeździć prosto, na krechę. Ale potrafi skręcić. Dużym łukiem, ale skręca. Tylko jak go zmusić, aby wyciągnięty na górkę pojechał w skos stoku, skręcił od stoku, potem znowu w skos i znowu skręt i jeszcze jeden, gdy jeszcze ma pewna szybkość. Wpadłem na pomysł i ustawiłem go na stoku w skos powyżej Babci. Babcia jedzie w skos stoku, on ja goni(bo to ważne!), ale blokuje jego chęć jazdy prosto w dół. Żona skręca w prawo, on też skręca, ale nie za nią tylko prosto w dół i już jest pierwszy. Jak zmusić do skrętu? Jechać we dwójkę. Babcia niżej, Dziadek wyżej. Skręcamy jednocześnie. Między nami odległość 2,3 m. To go zmusi do skrętu. Bo go będzie blokować przed jazdą prosto w dół. To jedna to druga osoba. Wypróbujemy to, już wiemy, że jak się go przyblokuje, od dołu i się skręca, to on też to robi, jadąc równolegle. Nie skręca pługiem(bo nic takiego mu nie pokazywaliśmy) tylko przekręca narty równolegle. Nauczył się ładnie chwytać linki plastykowej i jeździ też teraz swobodnie, bez kijków, ale tylko na krechę. Takie zabawy można robić na niewielkim pólku. Najważniejsza jest obserwacja dziecka i wprowadzanie takich trochę chytrych ćwiczeń(takiego podpuszczania), które przyzwyczajają do nart, do techniki skrętu, ale które jednocześnie są zabawą. Nic na siłę. Chce odpiąć narty-proszę bardzo. Chce jeździć tam dalej-proszę bardzo. Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

...... Może ma ktoś z Was jakieś podobne doświadczenia? ....

Wcale mu się nie dziwię, że mu się nudzi. :) Dzieciak musi mieć urozmaicenie. Też stosowałem grę "w gonić" i to się sprawdza. Proponuję ustawić również slalom z "byle czego" :) No i chyba najważniejsze ..... Indoktrynacja :D. Jak poczytasz dokładnie cały temat dowiesz się że to działa. :) Zabawa z rodzicem na śniegu jest dla dzieci motywacją i frajdą bo kto jak nie rodzice są największym autorytetem przecież , tak myślę. Instruktor być może dobry ale z tego wynika, że chyba nie ma doświadczenia z nauką z dziećmi. Powinien zaproponować jakieś zabawy a nie sztywno i bezuczuciowo uczyć techniki. Ważne jest również to co napisał Mitek w poście powyżej, jeżeli czujesz się na siłach próbuj. Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wcale mu się nie dziwię, że mu się nudzi. :) Dzieciak musi mieć urozmaicenie. Też stosowałem grę "w gonić" i to się sprawdza. Proponuję ustawić również slalom z "byle czego" :) No i chyba najważniejsze ..... Indoktrynacja :D. Jak poczytasz dokładnie cały temat dowiesz się że to działa. :) Zabawa z rodzicem na śniegu jest dla dzieci motywacją i frajdą bo kto jak nie rodzice są największym autorytetem przecież , tak myślę. Instruktor być może dobry ale z tego wynika, że chyba nie ma doświadczenia z nauką z dziećmi. Powinien zaproponować jakieś zabawy a nie sztywno i bezuczuciowo uczyć techniki.

Ostatnie zdanie jest bardzo istotne. Jak pisał dziadek Kuby dziecko zwykle nie rozumie celu skręcania jeśli można pojechać prosto. Oczywista logika. Można go tego skłonić, podstępem;) - vide Dziadek, przykładem, zabawą. Ot choćby 3-4 gałazki miedzy którymi trzeba przejechać, stwierdzenie mimochodem 'a tędy/tak pewnie nie zjedziesz?' i próba 'kto lepiej'... albo w końcu kilkudniowe 'odpuszczenie' skręcania- niech się naszusuje 'do obrzydzenia' - potem będzie podatniejszy na urozmaicenie. Przeciętnie sprawne dziecko bardzo szybko łapie podstawy i mozna go bezpiecznie 'wypuścić' (na odl. kilku metrów oczywiście) . Jesli można znaleźć mu konkurenta, to element rywalizacji znacznie przyspieszy postępy... + dużo cierpliwości ale i łagodnej stanowczości: teraz jedziemy a wygłupy w 'orła na śniegu' będą - ale na dole... To tak z moich doświadczeń rodzinnych...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję wszystkim za cenne uwagi. Dzisiaj podjąłem kolejną próbę w dzien 7 urodzin Tomka. Sytuacja w zasadzie sie powtórzyła ale już wiem w czym tkwi problem. Uczymy się (nie tylko Tomek ale też i ja) na krótkim stoku pod miastem. Dwukrotnie ostatnio Tomek próbował samodzielnie wjechać wyciągiem i dwa razy sie nie udało. Kiepski jest ten wyciąg ale innej drogi na górę nie ma, nie licząc mozolnego schodkowania... Wszystko jest ok, jesli nie trzeba jechać wyciągiem. Po prostu dylemat tkwi właśnie w nim. Nie udało się dzisiaj namówić go ani na wjechanie z instruktorem "na kolanku" ani samodzielnie. Dzisiaj niedziela i ruch był spory. Wyciągi są dwa i czasem jeden jest nieczynny. Chciałem na sucho Tomka wziąc i poćwiczyć "wsiadanie" na talerzyk i wyczepianie. Niestety dzisiaj kolejki były do obu działających wyciągów i nic z tego nie wyszło a o wjechaniu nawet z kimś nie było mowy. W koncu powiedziałem, że jeśli nie chce wjechać to ja idę zjeżdżać a on niech podchodzi sam i zjeżdża jak chce. Po kilkunastu minutach zaczął sam w końcu podchodzić i zjeżdżać ale na wyciąg nie poszedł ze mną ani z instruktorem. Poszliśmy później jeszcze razem podchodzić i kilka razy zjechaliśmy ale schodkami wejśc na górę to syzyfowa praca i wykańcza jak diabli. W drodze powrotnej tłumaczyłem Tomkowi, że trzeba byc upartym i nie dawać się przeciwnościom. Jesteśmy umówieni na jutro po przedszkolu. Mamy taka umowę; Tomek będzie mnie uczył zjeżdżać bo jemu idzie lepiej a ja postaram sie mu pomóc przy wyciągu bo to znowu mnie idzie lepiej. Czy ten mój plan się powiedzie, opowiem jutro wieczorkiem. Charakterny ten mój Tomuś jest (Boże, nie wiem tylko po kim !!). Co do instruktora, to wybrałem właśnie takiego, który w większości uczy same dzieci. Dzisiaj właśnie miał czteroletnią dziewczynkę na stoku z rana. ma bardzo fajne podejście i raczej trudno sie tutaj dopatrywać braku doświadczenia czy wiedzy, gdyż wiele razy obserwowałem jak radzi sobie z innymi dziećmi. Blokada "wyciągowa" jak zadziała, to nie ma na to siły. Nie i koniec. wypinamy narty i stoimy. Nie ma mocnych... No cóż, zobaczymy jak pójdzie nam jutro. Mam nadzieję, że zima, która wielu ludziom daje się mocno we znaki, potrwa jeszcze na tyle długo, że magiczna bariera wyciągu zostanie przełamana. Pozdrawiam wszystkich i dziękuje za wszelkie rady.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poszliśmy później jeszcze razem podchodzić i kilka razy zjechaliśmy ale schodkami wejśc na górę to syzyfowa praca i wykańcza jak diabli. Dla dziecka jest frustrujące i męczące podchodzenie. Jak nie chce wsiąść na wyciąg można spróbować innej metody wyciągania. Dziecko chwyta pętle kijków, a rodzic chwytając kijki za tależykami ciągnie go w górę, idąc w butach. Taka wyrwirączka. Druga metoda zrobić sobie drążek(2 m) z poprzeczką 30 cm. Włożyć miedzy nogi i ciągnąć do góry. To przyzwyczaja do tależyka(orczyka). Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dla dziecka jest frustrujące i męczące podchodzenie. Trzeba było widzieć jego minę, jak dojeżdżaliśmy do wyciągu. Najciekawsze jest to, że dopiero przy samym wyciągu się rozmyślił. Spokojny podjechałem po karnety po rozgrzewce, wracam a tutaj mur nie do przejścia i trzeba było odtrąbic odwrót. Chyba tak zrobię jak radzisz, jakis orczyk albo imitacja talerzyka i spróbuję sam go pociągnąć, może to da rezultat. Myślę, że to dobry pomysł, żeby spróbowac samemu robić za raczyk :) Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dla dziecka jest frustrujące i męczące podchodzenie. Trzeba było widzieć jego minę, jak dojeżdżaliśmy do wyciągu. Najciekawsze jest to, że dopiero przy samym wyciągu się rozmyślił. Spokojny podjechałem po karnety po rozgrzewce, wracam a tutaj mur nie do przejścia i trzeba było odtrąbic odwrót. Chyba tak zrobię jak radzisz, jakis orczyk albo imitacja talerzyka i spróbuję sam go pociągnąć, może to da rezultat. Myślę, że to dobry pomysł, żeby spróbowac samemu robić za raczyk :) Pozdrawiam

Hmmm.... Coś tu jest chyba nie tak. Jak frustrujące? Moja mała Ewka, a jest w wieku twojego Tomka, kiedy Tata :D wyskoczył sobie na kilka zjazdów, sama sobie podchodziła bo chciała pojeździć. :) Moja mała też na początku się bała talerzyka ale "wjechałem jej na ambicję" mówiąc: zobacz, takie małe dzieci już jeżdżą same, może spróbujesz sama Tata ci pomoże pojadę za tobą a jak już pojedziesz dostaniesz WŁASNY KARNET :D. Zadziałało :) Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Próbowałem i wzjadów na ambicję i juz sam nie wiem czego. Odbyliśmy "męską" rozmowe wracając dzisiaj do domu. Spróbuję też jeszcze jutro wersji Dziadka Kuby i porobie troche za orczyk. Jakoś musze sobie z tym dac rade i spróbuję każdej sensownej wersji. Z rowerem kiedyś było podobnie... Nie wiem który z nas jest bardziej zdeterminowany :) Dodam jeszcze Fantomie, że nawet nowy ekwipunek nie zadziałał. Pierwsze kroki robił na wypożyczanym sprzęcie. Poczekałem aż zaskoczy. Jak zaskoczył, dokupiłem to i owo (widać na zdjęciu). W czasie pierwszego występu po nowemu, wyszła blokada wyciągowa, mimo, że wcześniej jechał chyba z 30 razy, na kolanku co prawda ale jechał. Teraz wogóle nie ma mowy o wjeżdżaniu.

Załączone miniatury

  • DSCN0057.jpg
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

BigMonster: Piękny ekwipunek. Pozycja małego całkiem niezła. Musi zjeżdżać. Szybko załapie o co tu chodzi. Ale musi jak najwięcej jeździć, czyli zjeżdżać w dół. Stąd musi być na górze. Ma jakąś blokadę przed tależykiem, coś go odrzuca. Może coś go zraziło. Może jak się będzie przyglądał innym dzieciom jeżdżącym wyciągiem, to ambicja go zmusi do spróbowania. Więc cierpliwości i robić za wyciąg. Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mega piwo dla Dziadka Kuby stawiam przy mojej najbliższej wizycie w Wadowicach! Nie musiałem się wcale nabiegać w buciorach. Od parkingu mamy na stok jakieś około 150-200 metrów i robiłem za orczyk może góra 50. Zaczął od jazdy na kolanku kilka razy a później kilka już samodzielnych. Później były dwa spalone i znowu na kolanku. Myślę, że orczyk i moje z Tomkiem rozmowy dały swój rezultat. Nie chcę go do niczego zmuszać, chce to jedzie na kolanku ale dyskretnie dopingujemy go do samodzielnej jazdy. Największą nagrodę sam sobie zafundował bo bardzo ładnie mu dzisiaj szło. Jest daleko przede mną w postępach. Na dodatek dostał dzisiaj smycz z klipsem na karnety, żeby mógł sam podjeżdżać pod wyciąg. Wogóle chyba ta odrobina samodzielności musiała go mocno podbudować bo miał wyjątkowo dobry nastrój i bardzo był sam z siebie zadowolony. Jutro kolejna lekcja od 15 do 17. Zobaczymy jak pójdzie jutro. Na stok podjedziemy jak dzisiaj orczyko-tatą a później zobaczymy. Jeszcze raz wielkie dzięki. Mini fotoreportaż z dzisiaj postaram się wkleić. Pozdrawiam

Załączone miniatury

  • 1.jpg
  • 2.jpg
  • 3.jpg
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trudno uwierzyć patrząc na filmiki zapodane przez skimanna. Nie widziałem tak małego dziecka, tak smigającego na nartkach. Dzisiaj za to miałem okazję popatrzec na pierwszą lekcję dziewczynki, która miała 4 lata i 3 misiące. Oczom nie wierzyłem. Uczył ją ten sam instruktor z którym sam stawiałem pierwsze kroki z klepkami na nogach. Najfajniejsze jest to, że takie małe dziecko radziło sobie 11 razy lepiej ode mnie a jestem od niej jedeneście razy starszy :) Jak mamy nie zdobywać medali!!! dziecko fantastycznie wyczuwało swojego nauczyciela. Rodzice sobie zjeżdżali a mała z instruktorem twarz w twarz usmiechnięta od ucha do ucha zjeżdżała jak nic od samej góry. Miło było popatrzeć. Z moim Tomkiem jest tak jak mówi fantom, jak nie chce podjechać a ja nie chce czekać to też podchodzi sam i zjeżdża. Cały czas mam wrażenie, że jest to wina kilku niepowodzen z tależykiem. Na szczęście idzie ku lepszemu i mam nadzieję, że za dwa trzy dni z radością Wam oznajmię, że Tomek z przypiętym karnetem jeździ zarówno z górki jak i pod nią. Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gratuluje sukcesu bo z 3.5 letnim dzieckiem to z pewnością nie jest takie proste, chociaz wbrew pozorom czasem może pójśc łatwiej bo z reguły taki malec ma mniejsze opory do czegokolwiek. Próbowałem tez systemu, jeden pomaga na dole a jeden u góry ale nic to nie dawało. Pomógł zdecydowanie orczyk ze skrzyżowanych kijków w czasie podchodzenia od parkingu do stoku (za cenną rada Dziadka Kuby) i tak jak mówisz, motywacja. Wczoraj Tomek sam całe 2,5 h sam wjeżdżał na górę i nawet dwukrotny upadek na dole i wyczepienie sie narty raz na górze (wyciąg nie jest najlepiej zadbany niestety) nie zniechęciły go do dalszej jazdy. Wspominał nawet, że go ręce bola ale był twardy ( zupełnie jak jego tato :D ). Myslę, że najgorsze mamy juz za sobą i teraz spokojnie możemy się skupić tylko i wyłacznie na doskonaleniu techniki i zabawie. Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na stronie 21 jest pierwszy filmik,dzisiaj nagrałem następny do waszej oceny.Obecnie ma za sobą jakieś 20 godzin na stoku.

:D :D :D fajny filmik... o jeździe nie napiszę nic, ale ja uciekałbym z nią z płaskich tras, małe muldki, trochę kopnego śniegu, jazda w łatwym terenie, łatwe czerwone trasy itd... Jaki wzrost ? jaka dlugośc nart ? Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo duży postęp. Co dalej? Bery ma rację. Podniesc trzeba atrakcyjność jazdy. W postcie 447 masz wytyczne do dalszych kroków. Rytm jazdy (krótkie skręty) mogą być slalomiki. Kilka skrętów długich było naprawde ładnie "wyjechanych", zwróc uwagę na długi łuk (nie skret a potem prosto), ładnie reguluje prędkosc. Przy zwiekszeniu wymagan, zwracaj uwagę aby nie cofnęła się na tyły. Podoba mi sie że jest opanowana w obecnosci pedzących obok niej narciarzy i że potrafi wybierać miejsce jazdy. Film jest dobry , bo ukazuje długi przejazd, jednak będzie lepiej jak operator nie będzie jechał za nią po łuku , tylko w linii prostej. Pozdrawiam!!
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cd. postu „ doświadczenia z Kubą” Podbudowani, atmosferą sportową skiforum na Praciakach, pojechaliśmy z Kubą do Koninek Jak pisał stary wyga Joubert – dobrze dobrana trasa do nauki dzieci i wyciąg są nieraz znacznie lepsze od najlepszego instruktora. Najlepiej o tym się można przekonać, gdy się widzi tatusia „zawodnika” jak wlecze między nogami swoją pociechę na czerwonej trasie. Ostatnio skończyliśmy edukację w Zawoji. Kuba już regularnie chwytał się linki i zjeżdżał w dół na krechę. Był problem, jak go „zmusić” do skręcania. Korzystając z tego, że na stoku pracowała instruktorka z dziećmi, miał okazje się przypatrzyć, jak przejeżdżają slalom z kijków. Zacząłem go zachęcać, aby też tak skręcał. Wola rywalizacji nie dała długo czekać i zaczął objeżdżać kijki. Tak mu się to podobało, że jeździł bez przerwy, raz kijkami lub bez nich. Przeskoczyliśmy do następnego etapu- zaczął skręcać. Pierwszy dzień w Koninkach przeznaczony był na aklimatyzację. Został ustawiony przeze mnie „slalom” i bramka startowa.. Na komendę: 3, 2, 1, start- zawodnik startował. Z początku śnieg był mokry i mało nośny. Pomagał sobie kijkami. Później jeździł, gdy zaczęło mrozić bez kijków, z dłońmi na kolanach. Nawet zrobiłem małą skocznię dla „Małysza”. „Małysz” lądował w punkcie: 0,8 metra. Kolejny dzień to była linka pod stokiem, przy ośrodku w Koninkach. Jeździł już bez problemu. Z kijkami, trzymając je pod pachą, lub bez kijków. Bez problemu zjeżdżał, skręcając, lub robiąc tylko jeden dłuższy skręt u dołu stoczku. Po tym dniu zorientowałem się, że dalsza jazda na lince zaczyna go już nieco nudzić. Czuł się już bardzo pewnie i zaczął się wygłupiać. W kolejnym dniu doszedłem do wniosku, że nie mamy wyboru i coś trzeba zrobić. Do wyboru był tylko główny stok, na który można wyjechać krzesełkiem, albo linka. Stok ma różnicę poziomów 310 m i jest długi na jakieś 1300 m. Należało sprawdzić, jak się będzie zachowywał na bardziej stromych odcinkach tego stoku, w stosunku do tego na czym już jeździł. Czy nie pojedzie na krechę w dół. Zaczęliśmy go żoną wyciągać bokiem głównego stoku, drążkiem „T-bar”. Najpierw z pięćdziesiąt metrów i zjazd, asekurując go by nie pojechał za szybko, czy gdzieś w bok. Potem wyciągnęliśmy 100 metrów, 150 m. Za każdym razem zjeżdżał ostrożnie kręcąc skręty z pługu. Po tym doświadczeniu doszliśmy do wniosku, że można spróbować jazdy z samej góry. Śnieg nie był zbyt nośny, miękki, ale równy. Stok raczej pusty. Powinien sobie poradzić. W najgorszym przypadku wezmę go na ręce i ostrożnie kręcąc z pługu go zwiozę na dół. I Kuba pojechał. Na samym początku trafiliśmy na krótką ściankę. Zaraz zaczął sobie na niej raz za razem kręcić. Widać, że jest bardzo ostrożny i boi się jechać szybciej . Jechałem przed nim, gotowy do chwycenia go, gdyby miał ochotę pojechać prosto. Żona z tyłu ubezpieczała przed narciarzami. Dalej było bardziej płasko i jechał dłuższymi łukami-szybciej. Zbliżając się do końca stoku był już nieco zmęczony, mimo, że robiliśmy częste przerwy. Na stromszych miejscach narty mu za bardzo przyspieszały, gdy były ustawione w linii spadku stoku. I nie był już w stanie ustać tak, że wyjeżdżały z pod niego. Na najbardziej stromej części stoku jechaliśmy tylko w skos stoku. Potem go przestawiałem „ręcznie”w drugą stronę. W następnym dniu znów pojechaliśmy na główny stok. Zjechał bez problemu. Nawet go nie trzeba było przestawiać ręcznie jw. Dziś skończyliśmy znów zaliczyliśmy jeden zjazd. To wystarczy, bo licząc długość stoku i linię jazdy to prawie dwa i pół kilometra. I ze setka skrętów. Wyczerpujących, bo musiał się nieco zapierać, jak narty przyspieszały. Potem jeszcze chciał na linkę. Gdzie walczył jeszcze przez prawie dwie godziny. „Ucząc” starszego pana, jak się skręca z pługu. Napisałem ten tekst nie po to, aby się chwalić jego postępami, czy jakimiś własnymi metodami. Nie o to tu chodzi. Takich dzieci jest bardzo wiele. Bo na dobrą sprawę taką formę nauki mogłaby by zastosować osoba, która nie jeździ na nartach. Ale nie zastosuje, bo do tego trzeba się wcielić w skórę dziecka i czuć narty. Tylko tyle i aż tyle. Kuba nie dostał absolutnie żadnej „technicznej” wskazówki ode mnie, czy żony. Nic mu nie mówiliśmy, jak ma jechać, jak trzymać kijki, jak ma skręcać itd. Widział tylko nas, jak jeździmy, widział inne dzieci. Nasza pedagogika ograniczała się do wybrania terenu, wyciągu, zaproponowania ćwiczeń, które dobrowolnie zaakceptował. Np. ustawiony slalom. Następnie były zachęty, typu – skręcaj, jedź szybciej, nie jedź prosto itp. Oraz pochwały - brawo zawodnik, świetnie, jak Małysz itp. Na pytanie umiem jeździć, szybko jeżdżę? Ładny mam kask? Odpowiedź zawsze była twierdząca. Dalsza nauka, to będzie jazda między Dziadkiem i Babcią na stoku, który uznamy za bezpieczny. Będziemy technicznymi wzorami dla niego, ale zapewne nie długo. Najwyżej kilka lat. Potem będzie chciał szybciej od nas jeździć. I tu przydałaby się szkółka, uczący obcy człowiek, rywalizacja z rówieśnikami. Naśladowanie lepszych(ale nie bardzo!) od siebie. Początek już mamy zrobiony. Będziemy jeździć z wnukiem na narty. Dalej ilustracja filmowa z kolejnych dni nauki. YouTube- MOV03913.MPG YouTube- MOV03915.MPG YouTube- MOV03947.MPG YouTube- MOV03953.MPG YouTube- MOV03954.MPG YouTube- MOV03967.MPG YouTube- MOV03975.MPG YouTube- MOV03977.MPG YouTube- MOV03991.MPG Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...