Wujot2
Members-
Liczba zawartości
614 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
12
Zawartość dodana przez Wujot2
-
Get Stankiewicz (to taki uznany wrocławski artysta) spytany kiedyś przez dziennikarkę o największe życiowe osiągnięcie odparł coś w ten deseń: - moim największym osiągnięciem było dopracowanie się 6 par majtek, które są odpowiednio sprane i wygodne Tak, że problem gaciowy jest nie tylko niebłahy, a wprost kluczowy. Co @Spiochu już wie. Ale co niektórzy @Mitek widać jeszcze tego nie zrozumieli.
-
Jak coś wybierzesz to się pochwal.
-
Mogę polecić triathlonowe ciuchy Scotta https://www.scott.pl/produkt/487/3020/Spodenki-z-wkladka-Plasma One mają cieniutką wkładkę ale są naprawdę znakomite. Wytrzymałe, bardzo cienkie, elastyczne, wygodne. Nie jestem pewien czy łatwo je dostaniesz ale być może jest coś podobnego. Najlepszy ciuch rowerowy ze wszystkiego co miałem i mam.
-
Nie znasz historii forum!
-
Ja robię za głupka, bo nie zjadę wszystkiego. Choć czasem zjadę innych. Trop zatem dalej o kogo chodzi 🙂
-
Myślę, że 99% nie potrafi. Szerzej rzecz biorąc 99% to też głupki. Czyli na tym forum, na którym jest może 40 osób wszyscy to głupki. No może z jednym chwalebnym wyjątkiem. Co zjedzie też wszystko. 😉
-
WOW. Wyluzuj, przecież se gadamy! Strida to jeden z 7 rowerów jakie mam, wcale nie najdziwniejszy. Używam go gdy jadę do miasta i muszę szybko załatwić wiele spraw. Oszczędza mi multum czasu. Tylko tyle. Jakkolwiek bardzo lubię na nim jeździć i jestem pełen podziwu dla gościa co go wymyślił. To była jego praca magisterska! Nieźle. I niezła historia. Dlatego ją opowiedziałem.
-
Prawdopodobnie tak jest, ale z tego faktu nic nie wynika. Nie musisz celować w każdą kobietę tylko taką z jaką chcesz być.
-
Moje docelowe kobiety były zawsze inteligentne, wodziły rej w swojej grupie, były zadbane, błyskotliwe i inspirujące. Może więc masz rację. Ale przechodząc na grunt praktyczny, prezentując taki rower jak zademonstrowałeś zachowujesz się (komunikacyjnie) jak ten kadet na promocji co ogolony stoi w szeregu prezentując dumnie swoją lufę i robiąc bardziej męską minę od sąsiada, usiłuje kupić łaskę swojej grupy docelowej. Im bardziej srogą minę zrobi tym jest żałośniejszy. A mając stridę budzisz zainteresowanie, co to jest?, co to za gościu co się tym nie boi jeździć? Dostajesz szansę aby pokazać, opowiedzieć jak zaoszczędzasz na miesięcznym dojeździe (czyli jednak praktyczny!), dopasujesz siodełko, pomożesz złożyć i rozłożyć. Wszystko w niezobowiązujących okolicznościach. Dostałeś szansę, możesz sprzedać siebie. Bo jak wiadomo bajera to 90% sukcesu. Ale jak nie masz bajery to faktycznie prężenie muskułów zostaje - w nadziei, że zdołasz pokazać swoją lufę. Tak to wygląda.
-
No tak, Mamoń się kłania. Strida zachwyca mnie funkcjonalnością, jej konstrukcja w 100% wynika z przyjętych założeń. To jakbyś wydziwiał nad dźwigiem jaki jest brzydki. Każdy element geometrii Stridy "wychodzi" niejako matematycznie. Po stronie mechaniki jest równie dobrze. Szczegółów nie znasz, ale obydwa przeguby to mistrzostwo świata. Szczególnie dolny, niewielka płytka którą rozpinając przesuwasz paznokciem, a zapięta konstrukcja jest równie sztywna jak rowery z zespawanym trójkątem. Jako inżynier mam szczękę na ziemi. Do tego bezobsługowość i to że nie syfi. I sensowny "koszykowy" bagażnik. Najlepsze jest to, że też kapitalnie jeździ. Parę absolutnych perełek mechaniki wsadzonych w trójkąt równoboczny. Jak schemat Leonardo da Vinci. Zamieściłem opis urządzenia bo jest to przykład jak można zaprojektować formę wychodząc od funkcji. Jak tego nie łapiesz... to poczułem się bardzo rozczarowany! 🙂 🙂 🙂 A w kwestii kobiet udowadniasz, że też nie masz o nich zielonego pojęcia. Nawet nie chce mi się tłumaczyć dlaczego.
-
Dokładnie przeciwnie.
-
Bo to jest rower! Jak chcę to zrobię na tym na luzie 40 km, bo siedzę, bo bezpiecznie i szybko się zatrzymam, bo mam bagażnik, bo mimo wszystko podjadę krawężniki, bo jest manewrowa. A wszystko to w rozmiarze i wadze hulajnogi. To zdumiewająco dobrze jeździ. Poczytaj sobie opinie użytkowników, są po prostu entuzjastyczne. A jeszcze taki drobiazg jak przepisy ruchu drogowego, które zupełnie inaczej traktują hulajnogi elektryczne jak rowery.
-
Od "zawsze" rower był moim podstawowym środkiem lokomocji miejskiej. Pamiętam, że jak jakieś jeszcze 20 lat temu używałem go w zimie (a były takowe w moim mieście) to spotykając kogoś takiego samego pozdrawialiśmy się przez szeroką ulicę. Natomiast teraz gdy wyprowadziłem się poza miasto uniwersalny rower nabrał zupełnie innego wymiaru. Otóż kupiłem takiego niezwykłego składaka: który składa się w 7 s do to z kolei w 45 s wkładam do torby od hulajnogi elektrycznej. Dzięki czemu koszt przewozu w pociągu wynosi całe 0. Mieści się to też w dowolnym punkcie auta (przednie siedzenie, tylne, pod nogami czy w zapełnionym bagażniku. Wrzucasz do auta, parking bezpłatny a reszta jak zawsze - pod drzwi. A jak nie masz zaufania to błyskawicznie pakujesz do pokrowca i do windy. Dalej jest jeszcze fajniej bo pasek klinowy z prognozowaną żywotnością 80 K km, łożyska bezobsługowe. Hamulce tarczowe na linkach. Ale żyleta jak w moim ścieżkowcu. Co jeszcze? Ano, że tym się niesamowicie jeździ bo ma takie przyspieszenie jak hulajnoga elektryczna. Na starcie jestem najszybszy. Jest też niewiarygodnie zwrotne. Dalej już tak dobrze nie jest bo pewnie 25 km/h to maks. I podjazd do 10%. Ale to dlatego, że kupiłem model najtańszy, bez przerzutki. Inne są z trzema przełożeniami... W każdym razie gęba mi się śmieje jak tym jeżdżę a najbardziej w zimie czy wczesnej wiośnie. Bo serwis nie istnieje. Spłukuję wodą i tyle. Robiłem tym rundki wokół kominowe i średnia wychodziła mi... 20km/godz! Nieźle jak na, wydawałoby się, taki wynalazek. A jeszcze interakcje społeczne - bezcenne. Jak jadę na moim różowym (bo taki mam) trójkącie to budzę żywe zainteresowanie, przy składaniu do pociągu czy rozkładaniu ludzie podchodzą, pytają i mówią o opadzie szczęki. Śmieszna jest geneza tego koloru. Otóż różowy kosztował minus 1200 zł. Wszystkie kolory (jest ich sporo) stały po 3000 zł a różowy poniżej 1800 zł. Długo się nie zastanawiałem. I nawet go polubiłem. Wpisując to w szerszy kontekst. Dużo się w rowerach dzieje, są co i rusz nowe rozwiązania. Bardzo często rzeczywiście dobre. Jak na przykład napędy 1 x 10 albo droppery, czy jakiś czas temu hamulce tarczowe. Albo współczesne oświetlenie rowerowe, sztyce węglowe, lepsze platformy, wentylowane buty. Śledzę to z wielką radochą i wcale nie tęsknię do Jubilata.
-
Jeśli chodzi o Spiochu to widać, że ma bardzo konkretny plan na siebie (tzn "swój rower"). I wygląda on klarownie. Przebiegi trudno mi oceniać bo jeśli w tym są podjazdy typu E w Srebrnej Górze, to można je wielokrotnie pomnożyć, podobnie jest ze szkoleniami. Poza tym są inne kwestie - nie zawsze można poświęcić tyle czasu na jazdę ile by się chciało. Ale najogólniej jeśli Spiochu skupia się na jakości przejazdu, to podjazd jakość przeżyje, a ze zjazdu wyciśnie maksa. Całkiem sensowna idea. Ale oczywiście nawet najlepszym szkoleniem i dopasowaniem do roweru nie zastąpi się godzin w siodełku. Mogę jechać 10 godz i nic większego nie odczuwam, poza taką pewną ogólna sztywnością. Ale czasem z rzadka, nie wiem czemu, jednak troszkę coś mnie pobolewa. W każdym razie ja mam duszę szwendacza, bardziej chodzi mi o bycie w różnych dziwnych miejscach jak robienie kilometrów a z ostrej jazdy grożącej kontuzjami musiałem zrezygnować. Dlatego moje priorytety są zupełnie inne od Twoich a te Spiocha są mi bliskie. Choć ogólnie uczęszczanych przez rowerzystów ścieżek też trochę unikam.
-
To truizm ale naciągany. Bo nie każdy niezawodny rower (na przykład wygodna holenderka) nadawałby się pod Twoje potrzeby. Napisałeś o niezawodności a nawet nie zastanawiasz się jak bardzo nietypowa (czyli nieistotna statystycznie) i wyspecjalizowana jest maszyna na której jeździsz. Począwszy od siodełka, braku amortyzacji, takiej a nie innej geometrii czy opon. Masz to za sobą - więc podkreślasz niezawodność. Ale to tylko poza. Bo na przedzie jest zawsze cel i styl jazdy. Na przykład taki dropper dla większości (istotnej statystycznie) dziwadło a dla tych co używają - kapitalna sprawa. Konfiguracja to klucz. Ale nawet wchodząc na poziom propagandowy to ja na przykład bym podkreślił niskie koszty serwisu bo niezawodność jest oczywista (jeśli nie wchodzisz w ultralekkie rozwiązania). Każdy dopracowany rower jest niezawodny. Ale różnice w cenie komponentów są olbrzymie i przy 5000 km w błotnistym zakamienionym terenie szybko decydują o bilansie kosztów. Bo niezawodność = serwis. 1000 km Spiocha to faktycznie nie jest bardzo dużo. Ale jednak 1000 km na Strefie MTB Sudety a 1000 km na asfalcie to jest olbrzymia różnica. Spokojnie można przyjąć mnożnik x3. W takim układzie te Twoje 5000 km to nie jest tak znacząco dużo więcej. Można zresztą to przeliczyć tak: 14 wyjazdów (po 70 km - np opisana przez mnie Walim - Głuszyca zielona - całodzienna wyprawa) vs 25 wyjazdów (po 200 km - szybsze przebiegi po pagórkowatym terenie). Wracając do serwisu, na szosie nie ma takiego zużycia sprzętu jak w terenie. Miałem wyjazdy gdzie po tygodniu musiałem robić serwisy półroczne czy roczne - tak sprzęt dostawał w tyłek. W okresie gdy intensywniej jeździłem tak do 8000 km/rok (głównie teren i o każdej porze) miałem dwa rowery i robiłem pełny serwis na zmianę co miesiąc. A osprzęt - górna półka. Służy dalej ideolo. Tyle tylko, że amory już nowe, jakieś koło przy okazji, korby też, wózek. No i elementy eksploatacyjne - to chyba oczywiste. Ale klamki służą 😉 Myślę, że serwis kosztował sporo więcej jak rowery.
-
Zależy dla kogo i do czego. Model o który pytałeś koncepcją sięga sprzed 10 lat. Jeśli Ci to pasuje to super. Jeśli zaś chodzi o wartość techniczną to są to najtańsze ale jednak sensowne komponenty. Przyzwoity rower dla niewymagającego i nie za dużo jeżdżącego użytkownika.
-
Darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda ale... to beznadziejny zestaw. Ja bym sprzedał póki jest nowy. Do tego dołożyłbym ze 3-4 tysie i kupił coś fajnego (oczywiście bez silnika bo kasy nie starczy). Ten rower nie wytrzyma długo jazdy w terenie. Najsłabsze hamulce jakie są, przy Twojej wadze, to nawet niebezpieczne jest, amor też beznadziejny (sprężynowy najtańszy z tanich), napęd dolna półka - 3 x 8 co to jest??? Masakra. Stawiam, że ten silnik też nie wytrzyma eksploatacji w terenie i się rozsypie. Mam złe zdanie o Krossie ale teraz to ono legło całkiem na dnie.
-
Bo nie grożą im punkty karne???
-
Z moich doświadczeń wynika, że zestawy naprawcze do opon/dętek to podstawa. Jak jeździsz na mleku to nabój, uszczelniacz, mleko albo dętka, łatki, pompka. No i łyżki. Reszta to sprawa mocno dyskusyjna. Przede wszystkim narzędzia w multitoolach to są pseudonarzędzia. Jak będziesz coś większego musiał odkręcić to i tak tego nie zrobisz. Narzędzie musi mieć swój wymiar i wagę. Natomiast skuwacz i spinka przydałaby mi się raz (akurat nie zabrałem) i zaoszczędziłaby mi 2 godz. dymania. Raz złamałem hak ale wtedy spojrzałem na mapę, podwiązałem flaki, dopchnąłem rower na przełęcz i dojechałem grawitacyjnie pół kilometra od dworca. Nie wysnułem z tego wniosku, że hak też trzeba wozić. Raz złamała mi się sztyca, byłaby to bardzo wredna okoliczność tyle tylko, że wujek G. pokazał, że w pobliskim miasteczku jest serwis rowerowy, podjechałem i cała strata to był kwadrans czasu plus drugie tyle niewygodnej jazdy. Ogólnie jestem zwolennikiem starannego serwisu i przygotowania w domu i sam oprócz dętek (na dłuższych wyjazdach mam dwie) mam ten skuwacz (bo jest mały i skuteczny) i spinki. Bardziej, moim zdaniem, przydałby się awaryjny drugi telefon. Nie mniej jednak gdybym jechał na daleką wyprawę w miejsce gdzie serwisu nie będzie to jednak coś bym zabrał.
-
W terenie być może kombinerki wystarczą jak się nie ma czegoś innego. Ale tak w ogóle to beznadziejne narzędzie - relikt przeszłości, względem np szczypiec-klucza nastawnego Knipexa (powiedzmy, że inna "wersja" Alligatora przytoczonego przez Witka). Jeśli już to to należałoby wozić w wersji mini. Natomiast w domu jest wysoki sens posiadania narzędzi dopasowanych do zagadnienia. Zrobi się szybciej, lepiej, bez ryzyka jakiś uszkodzeń i z czystymi rękami. Bo co z tego, że ściągniesz coś w sekundę jak później łapy będziesz mył przez dwie minuty a jeszcze coś po drodze uświnisz. Dobre, przemyślane narzędzia to kapitalna sprawa.
-
Po co w terenie chcesz rozpinać łańcuch?
-
No tak Polak potrafi, przecież wystarczy sznurówka. Weź do ręki a zobaczysz różnicę. https://allegro.pl/oferta/klucz-do-spinania-i-rozpinania-lancucha-13756156632
-
Te szczypce są właśnie dla Ciebie! Bo nawet niepełnosprawny nieogar tym da radę lewą ręką. Łańcuch z spinką dogadasz w serwisie.
-
Tak ma, więc jakiś totalnych rewolucji się nie zrobi. Nawiasem mówiąc łańcuch też bez żadnych problemów można zmieniać, wystarczy założyć rozpinane ogniwo a do niego nabyć szczypce dwupozycyjne (zarówno do rozpinania i zapinania). Łańcuch nie jest dodatkowym kosztem bo to część zużywalna.
-
Twarde przełożenia bardzo przydają się także na zjeździe (niezbyt stromym) aby dokręcić. Ostatnie najczęściej tak wykorzystuję, jeszcze jak jest wiatr w plecy, czy jak się spieszę. Fajne jest to, że przy jednym blacie z przodu można go przed jazdą wymienić pod temat. To dosłownie 4 śruby do odkręcenia/przykręcenia. Myślę aby jeszcze kupić 32 zęby.