Ja też chodzę tylko tyle ile potrzeba. Fiknąłem na płaskim po przerwie na herbatę. Na szczęście to było w ostani dzień. Na nieszczęście po tym incydencie miałem jeszcze zderzenie z innym narciarzem, pierwsze w życiu. Napadało dużo świeżego mokrego śniegu i nie było widoczności. Popełniłem błąd i się podciąłem w skręcie w efekcie czego wypięła mi się narta. Potem chwilę się próbowałem ratować na jednej, ale jak już bezpiecznie się kładłem na pysk czołowo wjechał we mnie jakiś włoski zgred. Cud że kości wytrzymały. To się stało, gdy nie posłuchałem żony😉 Mówiła, żebym zjechał z nią kolejką na dół, bo nie ma warunków, ale ja musiałem ostatni raz.