Skocz do zawartości

Veteran

Members
  • Liczba zawartości

    1 114
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Veteran

  1. Witam!   Jako doświadczony majsterkowicz i wieloletni serwisant swoich nart w piwnicy, proponuję. Kupić  kątownik, w którym regulacja kąta jest przy pomocy wkładek i pilnik jest dociskany solidną śrubką(np. Kunzmana-drogi niestety!). Wszelkie "dokładne" regulacje  plastykowe, czy ręczny  docisk pilnika  nie zdają egzaminu. To się wytrze i będzie kłopot z prawidłowym ustawieniu pilnika. Może coś jest tańsze od Kunzmana, ale o podobnym mocowaniu.   Piknik może być każdy, płaski, drobny, taki do 15-20 cm. Na początek wystarczy. Najlepsze są chromowe, jednocięte(pod lupą mają nacięcia tak ustawione jak ostrza w maszynce do golenia). Każdy pilnik zbiera metal. A po ostrzeniu można włożyć cienki pasek papieru drobno ziarnistego pod pilnik i wyrównać nieco krawędź. Należy uważać, bo czasem ostrzałka się przekręci w czasie ostrzenia i pilnik przejedzie kilka cm dokładnie po "ostrzu"ostrej krawędzi. Na marginesie jej ostrość sprawdza się paznokciem. Wystarczy odwrócić palec położyć paznokieć na krawędzi. Lekko dociskając i przesuwając powinna nieco go zdzierać.    Smar na początek też nie jest taki ważny, ale powinien być na gorąco, bo znacznie dłużej trzyma. Też lepsze są Toko, Swix, ale dosyć drogie. Lepsze są smary na określony przedział temperatury śniegu, niż uniwersalne. Ważne by smarować często(np. co kilka dni jazdy). Ostrzenie, jak ktoś nie jeździ po twardych śniegach, lodzie bardzo energicznie, wystarczy robić rzadziej. Najważniejsze to unikać kamieni, zamarzniętej ziemi, bo tu się wykańcza  krawędzie. Krawędź, prawidłowo naostrzona, długo jest "ostra" po jeździe na miękkim śniegu. Wystarczy tylko potem lekko przejechać pilnikiem, zdzierając ew. zadziory.   Najważniejsza  jest jednak praktyka. Jak ktoś nie potrafi wbić młotkiem gwoździa prosto do deski. To żadna skomplikowana maszyna do wbijania gwoździ mu w tym nie bardzo pomoże. Na Kasprowym w warsztacie pracował swego czasu pan, który półmetrowym pilnikiem potrafił pięknie naostrzyć krawędzie nart, zamocowanych w zwykłym imadle.   Pozdrawiam
  2. Witam!   W Beskidach można było i dalej można zjechać z każdej góry, można powiedzieć w dowolnym kierunku. To głównie kwestia wystarczającej ilości śniegu w lesie. Nie jest to szaleńczy zjazd z drzewami jako tyczki, ale ciągle się jedzie w dół i to nawet dość szybko jak są prześwity, leśne dróżki, polany. Kwestia zręcznego operowania skrętem z oporu, pługiem. Ale też nie zawsze to jest potrzebne , bo i skręt równoległy między drzewami jest możliwy i nie specjalnie trudny(jestem czasem złośliwy i nie piszę to nic o karwingu). Trzeba reagować szybko, jaką ewolucję w danym momencie wykonać. Nie jest to oczywiście pokazowa jazda na szerokich dechach, w terenie o niebyt dużym nachyleniu i  niezbyt gęsto zalesionym, mając metry śniegu pod nartami. Trzeba mieć nieco wprawy w takiej jeździe, bo zabranie ze sobą kogoś, kto uważa się na ubitym stoku za przyzwoitego narciarza, może się skończyć kłopotami, gdy ta osoba, co chwila będzie leżeć i kląć co chwilę, że dziury, że gałęzie pod śniegiem w które się wjechało itp.   Pozdrawiam
  3. Witam!   FiS na Skrzycznym ma dokładnie 620 m różnicy poziomów i jej długość to bodajże - 2800 m, ze Skrzycznego(wieży startowej) do miejsca zwanego Dunacie. Tak naprawdę to robi wrażenie po około pięciuset pierwszych metrach, który to odcinek jest po prostu płaski. Dalej do Dolin(polana) jest już bardzo interesująca. W obrębie Dolin raczej płaskawa. Poniżej Dolin jest padak, potem płasko, potem stoi dom na trasie, potem  nieco bardziej stromo i polana Dunacie. Wcześniej jest mostek z lewej strony i trawers w górę na brzeg, skąd łatwiutko dojeżdża się do dolnej stacji krzesełka. Jak dawniej jeździliśmy tu często z żoną to się marzyło o kabince z Dunacie na górę. A tak orczyk z Dolin i męczenie nóg. Wrażenie zawsze robiła ścianka poniżej Grzebienia. Jak została wyślizgana do lodu, to jadącego przyzwoicie na niej, trudno było uświadczyć. Na ogół tu z lewej strony było znacznie łatwiej. Ustawiali z tej strony czasem tyczki wertikalowo, dla treningu miejscowych gwiazd. Lubię takie trasy jak ten FIS. Typu ścianka-wypłaszczenie, gdzie można nieco "odpocząć".  Natomiast Bieńkula jest równomiernie  nastromiona(nie liczę dolnego prawie płaskiego odcinka). Podobnie Golgota. Gdzie na dole nieraz był wyślizgany do białości lód i pod nim kolejka do wyciągu.     Przyzwoite trasy narciarskie są, gdy mają średnio 250-300 m różnicy poziomów na kilometr długości. Daje to trzykilometrowy zjazd przy 900 m różnicy poziomów. I nic takiego w naszych górach się nie "wytnie". Na Słowacji z Łomnickiego Ramienia do stacji przesiadkowej Start jest ok 900 m różnicy poziomów i raczej mniej niż 3 km. Ale góra jest stroma i "nudna". Zjazd ma niejako naśladować zjazd dyktowany przez urzeźbienie terenu a nie sztucznie pokręcony przez ustawienie bramek.   Pozdrawiam
  4. Witam!   Wszystko się niestety dzieje w czasie. Jak facet ma 10,2 s na setkę to dla kompletnego laika sportowego zejście  poniżej dziesiątki to - co to za problem? Jeszcze potrenować i te głupie dwie dziesiątki się urwie. Mając piętnaście s na setkę tu urwanie sekundy nie jest wielkim problemem. Czasem wystarczy zmienić buty.   Nieraz tak się zastanawiałem dlaczego coś nie wychodzi. Próbuję i próbuję. I nic. Jadę  kilkadziesiąt km na godzinę - może dwa razy, a   może tylko  50% wolniej niż jakiś tam przyzwoity zawodnik(nawet z PŚ) w tym samym miejscu. Co jest? On już zainicjował skręt i jedzie na drugiej narcie jako zewnętrznej? A ja jeszcze nie doszedłem do tego stanu. Mógłbym z filmu w sieci zmierzyć jego czas, w jakim zmienił krawędzie nart(zmiana krawędzi zwana "transition"). Ja też sobie zmierzyłem ten ze swojego filmu. Wyszło dwa razy więcej. Mierzę ślad nart(moment gdy obie są płaskie na śniegu). Mam kilka metrów. A niego prawie nie widać. Jestem za wolny! Dużo za wolny!.  Mam te piętnaście es na setkę. On ma dziesięć. I nie wiadomo co bym robił, to najwyżej urwę jeszcze sekundę. On jest o rok świetlny do przodu. Jazda na krawędziach wymaga odpowiedniego zakrawędziawania nart. Nie może to być kąt 15, 20 st. A raczej 45 i nieraz znacznie więcej.  Aby tak było musi być odpowiednia szybkość i odpowiedni promień zakręcania. I przy tejże szybkości należy, przykładowo, skrócić ten "transition". Tu jest pies pogrzebany. Pies jest dużo wolniejszy, ma reakcję organizmu odpowiednią do setki w 15 s. Zawodnicy z PŚ też są różni. Jedni w slalomie mają 10,2 inni 10,1 a taki Hirscher, czy Feliks schodzą poniżej dziesiątki. Czasem wygra ktoś z 10,1 bo śnieg to nie bieżnia i stok mu w tym dniu szczególnie odpowiadał.   Pozdrawiam
  5. Veteran

    Tyrol - Serfaus-Fiss-Ladis

    Witam!   Codziennie patrzę z babcią(Kuby10) na SFL. Jaka pogoda. Kuba pojechał tam z tatusiem, który wg. jego oceny, gorzej jeźdźi od niego. Dostaliśmy dzisiaj tylko jedną "słitfocie". Fajny ośrodek. Niech się wnuk cieszy.   Pozdrawiam
  6. Witam!   Napisałem swoim zwyczajem dość długi post i coś go zjadło. Więc krótko. Wyciągi są zbawieniem dla poziomu narciarstwa. Jak ktoś ma watpliwości, to niech popyta starszych ile się najeździli na wyrwirączce. Nieporozumieniem jest mieszanie poziomu jazdy poza utrzymywanym stokiem i na tymże stoku. Dawniej się jeździło tylko poza przygotowanym specjalnie stokiem. Wiec wszyscy musieli to w jakimś stopniu robić. Że dziś zaawansowany miłośnik krawędzi gubi się w głębszym, śniegu to inna sprawa. Jazda "offpiste" jest też bardziej ułatwiona dzięki wyciągom. Można tylko sobie zadać pytanie dlaczego ludziom się nie chce jeździć, gdy nie ma idealnego sztruksu. Ale to ich prywatna sprawa   Pozdrawiam
  7. Witam!   Ten padak jest dobry na fri, jak jest dużo śniegu. Nie otwarty, bo może się obawiają, że  ktoś na dole wpadnie na dolną stacje krzesła. A jest naprawdę stromo. Tu kiedyś jeździłem, gdy nie było jeszcze krzeseł,  tylko Poma, biegnąca od dołu krzesła,  do miejsca, gdzie obecna Poma na górze się kończy.  Trasa jest zagrożona lawiną. Przy ściance,  kończy się potężny żleb z lewej strony(patrząc w dół). Przy ekstremalnych opadach śniegu może się tu kiedyś wyzwolić potężna lawina. Ale Słowacy są doświadczeni bardziej od nas w tych sprawach i na pewno zamkną ośrodek, gdyby zaistniało takie potencjalne nie bezpieczeństwo. Ogólnie jest to b. fajne miejsce. Piękne widoki na szczyty Tatr Zachodnich. Śnieg długo leży, bo północne zbocza. Powyżej wyciągów dobry teren na skitouring.
  8. Witam!   Jeszcze parę  słów w odniesieniu do mojego postu. Jak stoczyłem się z tego podjazdu pod przełęcz(na drodze między Zembrzycami  i Stróżą), to przyglądałem się chwilę jak miejscowi ja pokonywali. Nie mieli wyboru, bo jak ktoś jechał do znajomego za przełęczą to inny dojazd to co najmniej kilkadziesiąt km.   Gość brał rozpęd i jak stanął na początku podjazdu, to się cofał i jeszcze większy. Koła się w pewnym momencie zdrowo wirowały, ale samochód  jeszcze jechał do przodu. Jak dociągnął do małego zakrętu w prawo za którym droga się bardziej kładła, to wyjechał na górę. Druga metoda była następująca. Jazda tyłem, samochodem z przednim napędem. Przed zakrętem było szersze pobocze, na które wjeżdżał tyłem. Dalej było mniej stromo. W Koninkach znajomy syna przyjeżdżał dawniej polonezem. Miał łatwiej na tej drodze, bo samochód miał dociążony tylny napęd.   Z ciekawostek to przytoczę zdarzenie przed wieloma laty. Wracałem Syreną po nartach z Zakopanego. Za Klikuszową jest podjazd pod Obidową. Do samej góry utworzył się korek. Osobówki pomieszane z autobusami. Ja się nieco ruszył do przodu, to się okazało, że co chwilę ktoś tam nie mógł ruszyć. Największe problemy mieli właściciele Trabantów, które miał lekki stosunkowo przód. Pasażerowie wysiadali z nich, aby dociskać z boku przód, byle tylko ruszył. Gdzieś tam wyżej jak było łagodniej to wsiadali. "Zabawa" była przednia.   I jeszcze jedno, bo człowiek się uczy przez całe życie. Jechaliśmy Syreną na narty. Ledwo wyjechałem na Borkowską Górę w Krakowie i co jest?  Dlaczego prawej stronie, jak okiem sięgnąć wszyscy stoją. Nikt nie jedzie. Lekkie naciśnięcie na hamulec i sprawa jest jasna. Droga jest czarna. Gołoledź. Nieco wyżej, już za miastem, większy mróz. Początek zimy(częściej się zdarza). Wysiadłem z rodzinką i sobie delikatnie spacerujemy po chodniczku, oczekując jak wszyscy na samochód z solą. W pewnym momencie wyłania się zza górki, od strony miasta Trabant. Coś za szybko jedzie, myślę sobie. Będą kłopoty! Kierowca zobaczył, że nikt nie jedzie, wszyscy stoją. Nacisnął na hamulec. Dokładnie widziałem, jak w pewnym momencie koła stanęły, bo ślizgał się obok nas. Przejechał na ślizgu z pięćdziesiąt metrów. Droga ma  pochylenie w lewo i prawo, by woda spływała do kratek. Znosiło go prawo, gdzie przy krawężniku stał autobus. Bardzo wolno uderzył bokiem w niego. Szybkość miał  minimalną, bo wytracił na ślizgu. Chłopie-pomyślałem-bo zaczytywałem  się w książce  Zasady "Szybkość bezpieczna"- gdybyś puścił hamulec parę metrów przed autobusem. Bez trudu byś go ominął i stanął. A tak masz dziury w błotniku. Łatwo powiedzieć, ale człowiek bez treningu jest w takich momentach sparaliżowany. Dlatego marzyłem, by mieć duży gładziutki plac, gdzie można by popróbować poślizgów, poczuć jak się Syrena obraca, gdy nagle pociągnie się za ręczny i przykręci kierownicę. Doznania bezcenne.   Pozdrawiam
  9. Witam!   Moich kilka doświadczeń. W Koninkach podjeżdżam ok. 100 m różnicy poziomów. Wąska, asfaltowa obecnie droga ma  ok. 1,5 km. Z tym, że najpierw jest znaczne pochylenie i na odcinku 500 -600 m pokonuje się gdzieś z  60 m różnicy poziomów. Dodatkowo jest zakręt, jeszcze stromszy, gdzie trzeba się rozpędzić na dwójce, by go pokonać. W zimie praktycznie przez trzy miesiące jest zalodzona. Często nawet zawiana. Na szczęście od kilku lat w miarę porządnie odśnieżana(zostaje po większych opadach ze 20 cm ubitego śniegu) i posypywana żużlem. Do odśnieżania używana jest nieraz koparka, albo mały spychacz. I nie ma, gdzie śniegu usuwać. Więc jedzie się prawie w wąwozie.   Mam Hondę Civic z przednim napędem. Wcześniej były różne samochody. Nawet Syrena, gdy jeszcze nie było asfaltu, tylko utwardzona droga. Jak sobie radziłem? Różnie. Największy spadek na początku należało zawsze pokonać z rozpędem. Gorzej, że nic nie widać, co jest za zakrętem. Więc trąbimy, bo i ludzie często tu spacerują. Potem trzeba ten rozpęd utrzymać, delikatnie manewrując gazem, by nie zerwać przyczepności, albo nie zdusić silnika. Zatrzymanie na ogół się kończyło brakiem możliwości ruszenia pod górę. Na jedynce buksowanie. Dwójka zdychała.   Wożę ze sobą zawsze w zimie łańcuchy. Więc nic nie pozostawało tylko zakładanie łańcuchów, by ruszyć z miejsca. Łańcuchy są fajne, ale kłopot, bo jak zjadę na dół, to mam zawsze do wyciągu asfalt i szkoda opon i łańcuchów. Na żywym lodzie też trzeba z nimi uważać. Na ciężki mokry śnieg, jadąc pod górę, stawiający kołom przy toczeniu duży opór, nawet łańcuchy nie pomogą, bo koła wykopują sobie duże dziury. Dawniej woziłem ze sobą dużą metalową łopatę, by się wykopać ze śniegu. Gdy miałem Syrenę woziłem worek z piaskiem, dokładnie wysuszonym(zamarza mokry na beton). Rady - włóż pod koła wycieraczki, gałęzie są bez sensu. Wylatują z pod koła, jak z procy. Najważniejsze się nie zakopać. Jak się koło nieco zakopie, starać się rozbujać auto. Jedynka nieco do przodu. Natychmiast wsteczny do tyłu. Delikatnie operować gazem i sprzęgłem. Pomoc pchających bezcenna. Tylko ustawiać się z boku auta.   Opony zimowe jak najlepsze z nowym bieżnikiem, bo starty do połowy traci b. dużo. Wymieniłem na ten sezon opony zimowe. Studiowałem testy ADAC(Automobilclub Niemiecki). Mam najnowszy Continental. Są doskonałe. W życiu mnie kilka razy obróciło o 180 st. Tak błyskawicznie, że nawet nie wiedziałem kiedy to się stało. Raz Syreną, raz Maluchem. Bandy na poboczu uratowały Malucha i mnie, by znaleźć się poza drogą. Ponad pięć lat temu miałem przygody Pandą. Podjeżdżałem na niewielką przełęcz. Początek zimy, cienka warstwa śniegu na drodze. Trochę zlekceważyłem sprawę. Podjeżdżając wyżej pod tą warstewką był lód. W pewnym momencie koła przestały ciągnąć i zaczęły buksować. Ale to nie było najgorsze. Nacisnąłem hamulec i samochód stanął, ale się zaczął zsuwać na zablokowanych kołach w dół. W dodatku droga była lekko pochylona w stronę dużej rozpadliny z dziesięć metrów głębokiej. Zsuwa się w kierunku pobocza. Nie puszczę hamulca, bo się rozpędza. A tak wolniutko się ślizga do tyłu. Kręcenie kierownicą nic nie daje, bo na zablokowanych kołach to nie działa. Nie ma mowy, by wrzucić wsteczny, bo będę momentalnie w tej dziurze. Koła z lewej strony wjechały na wąskie pobocze i samochód stanął. Zaciągnąłem ręczny i delikatnie wysiadłem z auta. Pieprzyć to pudło z blachy, przynajmniej żyję. Wsiadłem ostrożnie, włączyłem wsteczny, delikatnie skręciłem koła i wyjechał na środek drogi. Hamulcem, gazem delikatnie operując zjechał niedużo, bo 50-100 m w dół. Byłem uratowany. Ale jeszcze tego samego dnia popełniłem powtórną głupotę. Jechałem w tym dniu  do Koninek. I na tej części najbardziej stromego podjazdu auto stanęło buksując i jak na zwolnionym filmie zaczęło się obracać maską w dół. Miałem szczęście, że nie wjechał do rowu z głębokimi betonowymi korytkami. Potem go zahamowałem. Stwórca czuwał nade mną tego dnia. Miałem dość przygód i poszedłem piechotą na górę. Analizowałem potem swoje zachowanie tego dnia. Przy okazji się dowiedziałem, że w Pandzie ABS nie działa poniżej 5 km.   Nie ma jak napęd na cztery koła i jeszcze blokada mechanizmu różnicowego. Różne ABS, ESP itd. są też bardzo przydatne. Najważniejsze są jednak opony. Jak nie mogą się  o coś zaczepić, to koniec. Na oponach zimowych nie można oszczędzać. Doświadczenie, ciągła czujność w trudnych warunkach i nie wierzyć, że komputer w aucie wszystko załatwi.   Pozdrawiam
  10. Moi mili!   Jesteście wzruszający. Ale to nie jest tak-uwolnij swoją duszę i ciało! Zresztą i tak się kiedyś od siebie uwolnią. Czyta się czasami, że ktoś tam wyszedł na wysoką górę, mając- ho, ho prawie..lat!  W TV pokazywali niedawno dzielnego pana, który mając setkę roczków  przedreptał sto metrów. Tytuły  "njiusów" brzmiały: "sprint na setkę mając sto lat"!  Człowieka( z całym szacunkiem dla jego sprawności) niektórzy może oglądali jak małpę w cyrku.   Mając 53 lata objechałem na DV27 wszystkie ciekawsze trasy(a niektóre ciekawsze po parę razy): Hintertux, Penken, Vorderlanersbach, Lanersbach, Zell am Zieller. Siedem dni jazdy od dziewiątej do czwartej, praktycznie bez przerwy. Rzuciłem się na te Alpy, by się najeść. Bez przerwy coś nowego!  A  nie ubijanie latami Koninek, czasami Skrzycznego i czy już b. rzadko Kasprowego. A częściej Chopoka.  W wieku pięćdziesięciu ośmiu lat Salomony z dziubkami woziły mnie wokół Małego(Klein) Matterhornu. Objechaliśmy z żoną wszystkie ciekawsze trasy po stronie włoskiej i szwajcarskiej. Potem była Val di Sole. Też siedem dni: Lodowiec Presena, wielokrotnie na dół z 2500 m do Tonale. Po drugiej stronie przełęczy. Ponte di Legno(wspaniałe trasy!), Madonna di Campiglio, po obu stronach, Folgarida, Marilewa, Peyo. Już czułem, że po dniu jazdy byłem mocno wycięty. Czego dawniej nie było. Bo znacznie wcześniej  to mogłem bez przerwy jeździć codziennie przez miesiąc(tak mi się zdawało), gdyby były możliwości. Jeszcze był Kitzsteinhorn, Stubai i znów Hintertux, by żonie pokazać. Te ostatnie na karwingach.   W górach mogłem kiedyś nosić plecaki kilkudziesięciokilowe. Dwa kilometry w pionie w ciągu dnia, zejście i wyjście(nie z kilkudziesięciu kilogramami!) nie było problemu. Jeszcze w tym samym roku, co Klein Matterhorn, zrobiliśmy sobie z żoną wycieczkę do Courmayeur. Wyszedłem wtedy prawie sprintem na Gran Paradiso(4060 m), a później zrealizowałem swoje marzenie i wydrapałem się samotnie przez Aiguille di Gouter na Mont Blanc. Z tym, że nieco wyżej i dłużej byłem parę razy w życiu i organizm  "pamiętał" wcześniejszą aklimatyzację. Zejście do "tramwaju" prawie 2,5 km w dół. Teraz jestem w stanie zejść maksimum 500-600 m w pionie i to po niezbyt stromym stoku. Pojawia się stopniowo ból na zewnątrz kolana, stopniowo narastający w miarę schodzenia. Stawiając nogę prosto bólu nie było. Z chodzeniem po płaskim nie było problemu. Zresztą żona miało to samo zjawisko, tylko w drugiej nodze. Odpadają wycieczki w Tatry. Do góry bez problemu podejdzie się kilometr i więcej. Płuca, serce działają bez zarzutu. Tylko te cholerne kolana. A nie lenimy się i często robi się te wycieczki do 500 m różnicy poziomów. Mamy możliwości, bo Leskowiec parę minut jazdy samochodem z Wadowic. Koninki, gdzie siedzimy całe wakacje.   Tadeusz ma oczywiście częściowo rację. Gdyby pojeździć na tych ołówkach. Zacząć od łagodniejszych stoków. Najlepiej  z naturalnym śniegiem. Idealny byłby świeżo spadły puch. Dwadzieścia, trzydzieści cm na twardym podłożu. To wtedy taka jazda na ołówkach wyglądałaby trochę inaczej. W Koninkach to ja już zjeżdżałem po stoku i  na śladówkach, po wycieczce na wiosnę na Turbacz. Śnieg był mokry. Śladówki nie nośne. Więc nawet dało się nawet bez problemu skręcać na równoległych nartach. Ale to było dawno. Tylko po co mam wracać do ołówków? Czasu się nie cofnie. Teraz moją ambicją jest zjechać na slalomkach z całkowita kontrolą nart, gdzieś z boku na Mosornym. Też wtedy, gdy ze stoku poznikają różni karwingowi ściganci, którym malownicze kupki odsypanego śniegu wyraźnie przeszkadzają w idealnych ewolucjach. A że jadę wolno? Gdzie się mam spieszyć?   Pozdrawiam wszystkich serdecznie Gienek(DK10, dawniej DK)
  11. Witam!   Równe 2 m. Ja tam już wolę po śliskiej krętej drodze jeździć samochodem z ABS, MRS, ESP i  różnymi takimi skrótami. Mającym porządne opony zimowe. A jeździłem, bez tych skrótów, na oponach letnich, z luzami w kierownicy. Luzik polecam innym.     Pozdrawiam
  12. Witam!   Kontynuuję post. Zdjęcia nie wchodziły, bo nie kliknąłem, by weszły. Skleroza i tyle!   Na poważną próbę ołówków wybrałem mój ulubiony stok w Koninkach. Lata temu zaliczałem się do miejscowej, ołówkowej "elity". Wyglądał też wtedy inaczej. Jak były duże opady śnieżne, to po miesiącu ubijania go przez pracowitych narciarzy, przypominał łąkę, usianą gęsto krecimi kopcami. Nowy właściciel, który go przejął od znanej huty pod Krakowem, wprowadził własne porządki. Przede wszystkim zlikwidował spychaczem większe, malownicze wertepy. Postarał się też o certyfikat FIS-u. Nic tak nie nobilituje stoku, jak ten certyfikat.  Na 'fisie" organizuje się zawody. Najwięksi mistrzowie jeżdżą prawie wyłącznie po "fisie". Czarna trasa nie robi większego wrażenia. Jest ogólnie znaną rzeczą, że zdolny człowiek, startujący na dwóch deskach od zera, po tygodniu ćwiczeń próbuje swoich sił na czarnej trasie. W Ameryce wymyśli zdaje się czarną, czarniejszą od czarnej. Takie dwa czarne rombiki(proszę o korekcję jeśli napisałem bzdurne rzeczy).   FIS w Koninkach, na dolnej części trasy z Tobołowa, jest całkiem poważny. Jakieś siedemset metrów, dwieście różnicy poziomów. Ma drobną wadę. Na dole, gdzie powinny być trybuny i duży wybieg, obłożony czymś miękkim i gdzie zwycięscy ślizgają się brzuchu, czy robią młynka nartą-jest słup wyciągu i siatka. Ale spid na dole jest całkiem, całkiem. Na górze czekam, aż stok nieco zmięknie. W planie mam tylko jeden zjazd na DV27. Robię parę skrętów, podchodzę. Potem mała wycieczka na pobliski pagórek(zdjęcie z pagórka). Zrobię sobie tu parę skrętów z większym spidem. Cholera! Narta się zaczepiła o jakąś mikro-nierówność. Kolano!   Nadszedł czas próby!  Pierwsze skręty na miękkim śniegu da się wytrzymać. Wjeżdżam w cień jest bardziej twardo i stromiej. Co jest? O mało nie leżałem, bo chwyciła krawędź wewnętrznej narty. Przecież te głupie półtora stopnia nie powinno robić różnicy. Raczej ostrość tej krawędzi ma tu do rzeczy. Ale nie tylko. Szybka analiza w głowie. Po pierwsze na ołówkach należało momentalnie zmieniać obciążenie nart. Z wewnętrznej od razu na zewnętrzną i dopiero potem nieco obciążać wewnętrzną.  Można było oczywiście skręcić na wewnętrznej, robiąc specjalne wygibasy. Ale ta narta nie prowadziła się na krawędzi, tylko prawie płasko w takim skręcie sterowanym. Ołówek nie ma żadnej tendencji, aby ciągnąć skręt na krawędzi, gdy już na niej jest(mowa o narcie wewnętrznej). Jedzie prosto i skąd się ma wziąć siła "podpierająca" narciarza, by nie zwalił się na stok? Karwing jest tolerancyjny. Ustawiony na krawędzi uparcie zakręca.   Zapomniałem też, jak odciążałem te narty. Robiłem to różnie i w górę i w dół. Na slalomkach to nie ma żadnego problemu. Wychodzi skręt bez wysiłku, od razu jest zmiana krawędzi. Mogę więcej obciążyć duży palec, a mniej mały - drugiej narty. Lub po równo, ew. odwrotnie. Potrzeba więcej jazdy na ołówku, abym sobie coś przypomniał, odzwyczaił od "carv". Jestem już za ciężki, mało elastyczny. Najlepiej się mi jeździ regularnymi skrętami.   Wjeżdżam na bardziej stromy stok. Jest dość twardo, ale idealnie dla mojego Voekla. Niestety nie dla DV27. Wstyd powiedzieć, boję się, że jak się te narty rozpędzą to będzie kłopot. Niektóre skręty robię z oporu. W pewnym momencie narta trafiła na kawałeczek wyślizganego lodu. Uff! Nie ma żartów! Slalomka by się obsunęła o parę ceem. A te się niebezpiecznie rozkraczyły.   Na dole z boku, gdzie było troszkę miększego śniegu pozwoliłem sobie na śmielszą jazdę. A tak liczyłem na trofea w kategorii ołówki. Nic z tego nie będzie. Wracam potulnie do karwigowej slalomki. Przynajmniej  mnie słucha.  I jak zdrowie dopisze, to postaram się ją zmusić do posłuchu jeszcze z parę lat.  Ołówki zostaną dla Kuby10. Kiedyś to będą kultowe narty. A dzisiaj nastały takie czasy, że aby się wyróżnić należy mieć najnowszy model, albo kultowy. Środek się nie liczy. Ostatecznie zostają jeszcze śladówki, albo bardziej ciężkozbrojne "back country". Najważniejsze to nie tracić ducha.   Pozdrawiam Załączone miniatury
  13. Przepraszam, ale nie wiem jak załączyć zdjęcia, które są istotne dla treści. Jeden plik ma ok. 300 kB, drugi jest dwukrotnie większy. Robiłem wszystko zgodne z procedurą. Mam Windows 7 Home i nie znam jego humorów.
  14. Dodaję zdjęcia, bo nie weszły
  15. Witam!   To nie pomyłka, ale całkiem poważna sprawa. Więc postanowiłem napisać ten post dla tych, co są  święcie przekonani, że prawdziwa jazda na nartach zaczęła się od momentu pojawienia się nart zwanych w naszym języku karwingami.   Byliśmy na feriach z Kubą parę dni w Koninkach. Warunki wymarzone. Stok prawie idealny. Cudowne słoneczko. Niestety Dziadek zdziadział. Nóżka lewa w miejscu, gdzie więzadło rzepki przyczepia się do kości goleniowej, boli. Wizyta u ortopedy nie pomogła. Parę zjazdów z Tobołowa, z dużymi przerwami i koniec. Za to Kuba10 z babcią raz za razem. Wieczorem Kuba się pyta-jeździłeś na nartach dwumetrowych? Ano! Jeździłem. Do głowy przychodzi myśl, mam tu mały magazyn na stryszku. Może będzie jakoś łatwiej na nich jeździć. Troszkę inne mięśnie się uaktywnią. Nie są takie sprężyste jak slalomka. Od ponad dziesięciu lat męczę się, aby opanować ten nieszczęsny karwing. Robię tu nawet czasem na forum jako pseudo ekspert.   Decyzja podjęta. Jutro niedziela nie jedziemy na stok. Zwali się tu pół Krakowa. Szybki casting na stryszku. Są dwa autentyczne ołówki. Dynamic V 27 i Salomon z fikuśnymi dziubkami. Trzecia para to Beta Race Carv. Więc odpada. Jak jadę parę dni narty to nie raz zabieram w reklamówce podręczny ski service. To była ciężka praca, by krawędziom przywrócić kąt prosty. Zaszalałem i postanowiłem go zmniejszyć do 88,5 st. Co prawda mój ulubiony od kilku lat to 86,5, ale to jest "ołówek" i nie należy przesadzać. Wspaniałe te Dynamici. Jeszcze są sprężyste i hol mają przyzwoity. Piękne narty. Limited Edition. W środku wiązania napisy "double torsion box", "master control", "ceramic". Z tyłu duży napis EQUIPE. To nie były zwykłe sklepówki. Kupione w hurtowni Bachledy w Krakowie, gdzie pracował syn kolegi z pracy. "Ograniczona edycja", bo były przeznaczone podobno dla instruktorów.   Salomony odrzuciłem. Wiązania nie miały piętek, które nie wiadomo, gdzie wsadziłem. Zresztą były kompletnie klapnięte. Kupiłem je w tej samej hurtowni, co poprzednie, pod koniec zeszłego wieku. W ich reklamę zaangażował się osobiście sam "Ałuś". To była zmyłka na którą dałem się nabrać, że to są doskonałe slalomki. Skusiła mnie cena, dwukrotnie niższa niż pierwotna wynosząca ponad dwa koła. Alpejskie wiatry donosiły już wtedy o czymś zupełnie innym. Przekonałem się o tym nieco później.   Wszystkie trzy pary miały za sobą doświadczenia wysokogórskie. Ograniczona edycja służyła mi wiernie na stokach w Ziellertal. Zapewne też przewiozła mnie przez słynną "harakiri". Fikuśne dziubki wzniosły się najwyżej, bo na 3820 m. Też się dzielnie sprawowały. Jadąc czasem w takim dużym wagonie zauważałem, że niektórzy, raczej nieliczni, mają narty z szerokimi dziubkami. Na stokach nie zauważyłem jednak nikogo, kto by się specjalnie wyróżniał jakąś nieco odmienną techniką. Ale to był ten karwingowy wiatr, o którym nie wiedziałem.   Bera RC to już było to!  Prawdziwy nowoczesny karwing. Choć później różni eksperci zaczęli mi mieszać w głowie, wprowadzając jakieś "półkarwingi". Coś w rodzaju  niedojrzałego karwingu. Pokazały swój krawędziowy pazur pod "Kitzusiem", nie tylko na twardszym, ale i puchu. Był początek maja. Łąki obok Kaprun usiane były żółto kwitnącymi mleczami. Tunel "kreta" zamknięty. Stałem z żoną przy dolnej stacji, przyglądając się pamiątkom, zdjęciom. Młodzi ludzie, rozpoczynali sezon....Życie jest okrutne...   Niedziela była przeznaczona na adaptację sprzętu. Łopatą przygotowało się profesjonalną skocznię. Z zapasowych kijków ustawiłem krótki treningowy wertikal. No, ale jak tu jeździć...Standardowe pytanie telewizyjne. Do perfekcji mam opanowaną teorię skrętu karwingowego. Wiem dokładnie kiedy należy przekręcić nartę z krawędzi małego palca na krawędź dużego. I wiem też, że druga narta przekręca się z dużego palca na mały. Wiem też jak wyglądają(w %)obciążenia na małym i dużym palcu. I wiele, wiele, jeszcze innych szczegółów. Czy to ma tu zastosowanie do tej edycji. Raczej nie! Bo jak sobie przypominam to ponad dwadzieścia lat temu raczej pisało się o skręcie wężowym, skręcie "es".  Nie należało zostawiać po sobie szerokich półksiężyców. Jak się nie mylę to miałby to być taki "steering turn".   Dylematy mózgu przerwało ciało. Jak ruszyłem to zacząłem skręcać. Nawet na wertikalu. Wyszła z tego jakaś zapewne  jakaś ołówkowo-karwingowa hybryda. Na koniec treningu pozwoliliśmy sobie z Kubą10 na mały "offpiste". Niewielką jazdę terenową. Warunki nie były optymalne, bo w cieniu łamiąca skorupa, a w słońcu ciężki mokry śnieg. Ale daliśmy radę!   Żart, żartami, ale trzeba się udać na prawdziwy stok, by się  przekonać jak się jeździ na DV27. Ale o tym potem, bo się zmęczyłem tym postem.   Pozdrawiam Załączone miniatury
  16. Witam!   Elastyczność, sprężystość, twardość, sztywność,  miękkość. Niech się wypowie jakiś uczony mechanik z forum. A może się trafi taki, co pracował w biurze konstrukcyjnym Atomica. To niby jest wszystko znane. Twardość, miękkość jest jasna, gdy chodzi o badanie materiałów takim specjalnym stożkiem. Stal będzie bardzo twarda. Plastelina zupełnie odwrotnie. Sprężyna(resor) samochodu jest elastyczna i bardziej twarda lub miękka. Tu chodzi o nartę. Jak jej elastyczność, sprężystość, ....będzie oddziaływała na twardy, miękki śnieg? Czy nie będzie drgała i o co chwilę się od niego odrywała. Zrobiło się z tego wszystkiego zamieszanie. Dlatego osobiście wolę, jak producent narty mówi-ta jest dla takiego gościa, ta dla innego. Ta na taki śnieg, ta na inny. Reszta jest mało istotna, bo po własnych próbach, jak sobie na takie można pozwolić,  i tak się wybierze inną.   Pozdrawiam
  17. Witam!   Bądź uprzejmy "wojtek pw" przypomnieć mi kilka rzeczy. Bo ja w czasie pierwszego wyjazdu w Alpy(piszę o Hintertuxie) byłem na Penken z kolegami. Wyjazd kolejką z Finkebergu( z ok. 700 m na 1700 m). Potem jakieś krzesło i góra(ok. 2000 m). Musiałem tu wszystkie ciekawsze trasy objechać w ciągu jednego dnia, bo tyle jest ośrodków w Zillertal... I zjeżdżało też w stronę północną do takiej kotliny, nad którą wisiały liny kolejki z Meiyrhofen(poprawić?). Do tego uroczego miasteczka nie było zjazdu z tej kotliny. Po jej przeciwnej stronie był wyższy szczyt ok. 2200m na który jechało krzesło. Z niego w dół prowadziły dwie trasy jedna łatwiejsza, a druga stromsza i bardziej frirajdowa.   To całe harakiri to jest przy zjeździe z Penken do tej kotliny? Zjeżdżało się tam faktycznie jakimś dość mocno stromym terenem. Pojęcia nie mam. Jeśli w 1993 roku istniało to na pewno zjeżdżałem, bo nie było do pomyślenia, że odpuszczę najtrudniejszą trasę, raczej robiłem odwrotnie. Z Penken nie było wtedy połączenia z Lanersbach(Vorderlanersbach), więc trzeba było podjechać samochodem do góry.   Do Penken zjechaliśmy na nartach. Od cywilizowanej trasy, jakiś zjazd przez las, polany, potem droga biegnąca ukośnym trawersem w stronę Finkenberg. Łąki pod lasem nad domami były już bez śniegu. Za to zdrowo je wtedy polewali gnojówą z grubej rury, aby milki miały obfite, smakowite sianko. Jeśli mowa o chodowli, to okazało się, że w Lanersbach,  w miarę topnienia śniegu, wyłaniały się przy bauerhofach kupy cenionego obornika. Tuż obok eleganckich pensjonatów. Potrafili cenić te cenne dla zdrowia rzeczy.   Pozdrawiam          
  18. Veteran

    Kolano Osgood-Schlatter

    Przepraszam, że może za ostro odpowiedziałem. Nic się na razie specjalnego nie dzieje. Może wystarczy odpuścić do końca sezonu. Z lekarzami to wiem jak jest, bo w rodzinie ich mamy. Nie jestem samobójca i jak się coś pojawi, to nie będę zażywał środków przeciwbólowych, by jeździć. Na  stoku chętnie się spotkam. Chociaż nie chce się mi już daleko jeździć. Najczęściej można mnie spotkać na Mosornym lub w Koninkach, gdzie zresztą teraz jedziemy prawie na tydzień.   Pozdrawiam
  19. Nawet ostatnio taki się zdarzył. Cały nasz kraj o tym wie. Mamy nowego burmistrza.  Jego wybór był absolutnym cudem. Nawet w minimalnym stopniu z żoną się do tego przyczyniliśmy. Teraz czekamy na następne cuda, których będzie sprawcą. W sprawie cudów jesteśmy bardzo tolerancyjni i wiele wybaczamy.   Pozdrawiam
  20. Veteran

    Kolano Osgood-Schlatter

    Witam!   Nie upraszczaj! Lekarz Ci nie powie wszystkiego. I lekarz nie wie, co będziesz czuł w czasie jazdy. Nie jestem hipochondrykiem, ale obserwacja własnego organizmu, gdy się uprawia jakiś sport jest bardzo ważna. Choćby tylko po to, aby lekarza bardziej wyczerpująco w razie potrzeby(odpukać!) poinformować. Te użyte "krawędzie" to tylko do pokreślenia jakie siły działają na nogę, a nie do samochwalstwa.   Pozdrawiam
  21. Jeszcze małe uzupełnienie. Znalazłem w sieci ćwiczenie, sprawdzające siłę przywodzicieli nóg. Należy stanąć na ręczniku na gładkiej podłodze(kafelki). Rozstawiając nogi na 60-80 cm. Siłą mięśni należy równo ściągnąć nogi do siebie. Pytanie, czy rozsuwając nogi wzdłuż "nart" , np. o stopę i stojąc jednocześnie na obu - da się je jednocześnie poruszając wyrównać?  Na ręczniku jest ciężko, bo jest duże tarcie, ale na śniegu?   Pozdrawiam
  22. Witam!   Dawno temu, może to niektórzy forumowicze pamiętają, przewijała się w ojczyźnie kwestia kto wynalazł deskę. Nie jestem pewien, czy nawet wtedy w telewizji  o tym nie mówili. Podobno był to ktoś z okolic Wadowic(ale nie ja, bo w tym czasie mieszkałem w Krakowie), który wystrugał ją z drzwi(zwykłych nie ze stodoły).     Pozdrawiam
  23. Witam!   Nie muszę się cofać! Bo mi to siedzi w głowie. Po prostu określnie cofanie jest zupełnie nieszczęśliwe, bo tak naprawdę w tym ruchu , o który mi chodzi, nic się nie "cofa". Spróbuj jechać wolno szusem na prawie płaskim stoku(może nawet w skos stoku). W takiej wzorowej wysokiej postawie, może  z większym wychyleniem na dzioby. Mam pytanie, czy jesteś w stanie w czasie jazdy, gdy prawie równo obciążasz narty, przesunąć jedną w stosunku do drugiej o pół buta, nie przerzucając całego ciężaru ciała na drugą? Robisz to tylko mięśniami nóg. Gdy stoisz na płaskim i nie jedziesz, przesuniesz narty względem siebie bez trudności. A nie można zrobić tego w czasie jazdy? Można powiedzieć, że jedna noga "cofa się " w stosunku do drugiej. Tylko o to mi chodziło, bo ja tak rozumiałem to cofanie.   Pozdrawiam
  24. Veteran

    Kolano Osgood-Schlatter

    Witam!   Nie zapamiętałem nazwy, ale to był raczej środek przeciwzapalny. Przestało mnie po zastrzyku  na tym wyrostku(bump) boleć. Powiedział mi, żebym na drugi czy trzeci dzień nie wybierał się na narty. Ślizgnąłem się już nieco na śladówkach i nie czułem nic. Ale mnie coś niepokoi, bo mam tydzień ferii z wnukiem i żoną.  Czuję takie napięcie mięśnia na łydce, z przodu od zewnętrznej strony(tak gdzieś w połowie łydki). Zrobiłem teraz kilka przysiadów na tej nodze i nie boli. Ale "czuję" ten mięsień, że on jest. Na prawej nodze jest normalnie i nie ma żadnych specjalnych odczuć. Obawiam się, że jak się pojedzie na krawędzi narty tej nogi to może się coś odezwie. Stok po którym będziemy jeździć jest dość stromy i na ogół twardy.   Pozdrawiam
  25. Witam!   Może się wtrącę. Chodzi mi o cofnięcie narty(pull back) o którym pisze Lobo. A które było podkreślane przez Harba. U Harba było to niezbyt jasno wyjaśnione. Ale gdzieś tam się doczytałem z pięć lat temu i zacząłem robić pewne próby na łagodnym stoku w  Koninkach. Swoje obserwacje opisałem na forum(gdzieś to chyba jest). I zebrałem okropne cięgi... Szczególnie od pewnego kolegi, którego darzyłem zawsze dużym szacunkiem za praktyczną wiedzę i zaangażowanie w pomocy innym.   Zarzuty sprowadzały się, bo nie było to wystarczająco wyjaśnione, do mniej więcej stwierdzeń-jak można cofać nartę w czasie jazdy do tyłu, skoro obie szybko jadą do przodu.  A mechanizm w moim odczuciu był następujący. Przed linią spadku stoku przenosimy obciążenie na dawną nartę wewnętrzną, prostując jej nogę.  Kluczową rzeczą jest wtedy wychylenie torsu na dziób tej narty, aby docisnąć ją, począwszy od dziobu. Niestety czasem jest to trudne, bo zgięcie w kostce(docisk) na język jest za małe. Wadą może być też but. Ale, załóżmy but jest dobry i nie "siedzimy" na tyłach. Zmieniamy krawędź narty od małego palca do dużego, ale nie ma tego wystarczającego wychylenia w przód, co się zdarza, gdy wcześniej był duży wykrok, gdy narty nagle przyspieszają. Jeżeli w pewnym momencie potrafimy świadomie w czasie jazdy przesunąć nartę zewnętrzną w stosunku do wewnętrznej niedużo o pół buta, to narty się szybciej zrównają dziobami(a mają się zrównać wjeżdżając w linię spadku stoku). To jest niby to "cofnięcie". "Przesunięcie" w czasie szybkiej jazdy nart względem siebie.   Co ten mechanizm daje? Po prostu zwiększa nacisk na język buta. Ale to nie wystarczy, bo ja kiedyś  jeździłem w kiedyś w butach nastawionych na "walk", Dogięcie  łydek do przodu miałem wspaniałe. Tylko tyłek sterczał daleko  z tyłu za wiązaniem. Ale nie było u mnie tego przesunięcia najcięższych części ciała do przodu na dzioby. I narty zawsze starały się z pode mnie uciec, szczególnie na stromiźnie. Trzeba jeszcze mieć "wyprostowaną" nogę w kolanie(pisałem tu poprzednio o kącie udo-łydka z tyłu nogi). Jeśli się zgra docisk języka z tym wyprostem to uzyska największy nacisk na dziób narty. To zgrywanie w czasie jazdy(tylko w momencie zmiany krawędzi) jest niby cofaniem. Nazwa wprowadza w błąd. Wychodziło mi to nieźle na dość płaskim stoku. I czułem rzeczywiście jakieś takie wyraźniejsze zapoczątkowanie skrętu na krawędzi. Na bardziej stromym trzeba być bardzo szybkim, by to wychodziło. To jest skręt, który od początku musi się robić na odpowiedniej szybkości  z dużą dynamiką, czysto  od razu na krawędzi, bez żadnych uślizgów, nawet minimalnych.   Pozdrawiam
×
×
  • Dodaj nową pozycję...