Veteran
Members-
Liczba zawartości
1 114 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Zawartość dodana przez Veteran
-
Witam Bardzo się mi dzisiaj podobał pierwszy przejazd slalomu. Wspaniała trasa. Bardzo stroma i ogromne „garby” terenowe. Bardzo ciasno ustawione bramki. Ledwo przejechało kilku i już zrobiły się dziury. I nagle zawodnik dostawał dwie sekundy. Co się dzieje? Działo się to, co dawniej na slalomach, kiedy dziury powstały momentalnie. Trzeba być szybkim w ruchach , ale miękkim. „Zapomnieć” o karwingu. Kompensować błyskawicznie teren i te dziury. Wąsko narty, blisko tyczek. To jest nieco jazda w starym stylu, tylko na zupełnie innych nartach. Taki teren przypomina nieco jazdę po monstrualnych muldach, usytuowanych na bardzo stromym stoku. Wybieranie każdej górki i każdego dołka(muldy) przy szybkiej jeździe to wielka sztuka. To nie banał z jazdą po muldach, jako konkurencja sportowa. Gdzie każdy skręt jest identyczny. Gdyby nie skoki to by dawno umarło. Mając połowę lat i mniej bardzo lubiłem taką jazdę. Nieco poznałem Nosal(ud góry). Kocioł Gąsienicowy(też góra). Skrzyczne „Grzebień”. A i w Koninkach u dołu były piękne ścianki. Potem spychacz je zlikwidował. Wszędzie tam musiało się jeździć krótkim, szybkim skrętem. Do dzisiaj czuję ten ruch w nogach. Niestety to już prawie „passe”. Na gładkich stokach króluje „ długi karwing”. Gdyby był to rzeczywiście długi skręt „cięty”, to porządku. Ale częściej to jest jakaś pokraka na krawędziach szeroko rozstawionych nart. I z absolutnie zablokowaną sylwetką. Robi co prawda cały czas „moje” kreski. Ale nie taką jazdę mi chodziło w innym poście. Bardzo mi się podobał komentarz Bydlińskiego. Czuje o co biega. Ten „krótki, wczesny przycisk” – co rozszyfrowuję jako szybki docisk zewnętrznej narty, odpowiednio wcześnie przed przejazdem obok tyczki. Z niecierpliwością oczekuję na drugi przejazd. Zobaczymy jak pojadą uznane tuzy, gdy będą już spore dziury i się „wylodzi” obok tyczek. Te jasno niebieskie miejsca były dobrze widoczne na ekranie. To był „wolny” slalom. Według Pinturault, który wypadł. Według Bydlińskiego 50 km/h. Ale widać, że jest jakaś granica dla nawet najlepszych na świecie w poradzeniu sobie na takiej trasie. Pozdrawiam
-
Witam Dobierałem narty sobie. Dobierałem żonie. I zawsze studiowałem wszelkie recenzje. Wszelkie fora, w trzech głównych językach. Jakieś dwanaście lat temu poszukiwałem slalomki. Faktyczne "omega" miała świetne recenzje. Te wszystkie "długi skręt, krótki, trzymanie krawędzi...". Byłem nawet zdecydowany. Tylko ta cena? Moje skromne środki nie pozwalały na dysponowanie ich wyłącznie na narty. Trudno coś takiego było kupić na wyprzedaży po sezonie. Zdecydowałem się na Tygrysa SL Voekla w Intersporcie po sezonie. Fajna narta. Grip na twardym ma "rozszerzony i podwójny". A tego mi było trzeba. Jeździłem dziesięć lat prawie wyłącznie na nich. Dochodząc do extremy 86,5 i to często ostrzonej. Nie jeżdżę już na nich. Jak miałem nawalankę kolana, artroskopię i miłą informację od ortopedy, że nie mam ACL, od dawna(kiedy urwane czort wie) to doszedłem do wniosku, że coś dłuższego, coś "miększego"(wcale nie były twarde). Wcześniej kupiłem przezornie Code. Teraz, jak widzę z dyskusji, model optymalny, mimo, że leciwy. Ma tylko malutkie dwa rokery. No i hol. Z tym SL Racing to jakaś dziwna sprawa. Sprężystość ma bez zarzutu. Połowa krawędzi jeszcze. Bo tylko ja znęcałem się nad nimi. Nawet dobrze widoczna struktura. Serce się krajało, że taka narta się marnuje. Ale okazało się córka żony ma już nieco wyklepane swoje narty. Kupowałem jej osobiście, po sezonie jako używki, w wypożyczalni pod Mosornym. Jakoś do nart nigdy nie miała serca. Mimo, że jest bardzo dobrą instruktorką fitness. Żona zaproponowała, by jej te moje "tygrysy" pożyczyć. Sto sześćdziesiąt cm . Ona jakąś dziesiątkę więcej. Nasmarowałem, krawędź jeszcze ostra, bez zmiany kąta. Nastawę nieco zmieniłem. Dopasowałem but. I pojechała w ostatnią niedzielę na Mosorny. Byłem w duchu lekko zaniepokojony. W końcu dostała coś ekstremalnego, według prawie zgodnych opinii przewijających się sieci. Slalomka. Wprawdzie sklepowa. Ale firmy z samej góry. I ten cholerny kąt(nie puściłem pary i nie puszczę). Otrzymałem przez żonę informację, że żyje i dobrze się jej jeździło. Nie mam pojęcia, jak dobierać narty dla kogoś innego niż rodzina. Wiem jak ktoś jeździ, bo widziałem go na stoku. Dobieram na "oko". Według wzrostu, umiejętności. A głównie od tego, gdzie chce jeździć. Przy okazji nart karwingowych, to poświęciłem z ostrożności rok na jeździe na krawędziach, na Salomonach 200 cm z Prolinkami. Były to slalomy chwalone pod koniec dwudziestego wieku przez samego Bachledę. Kosztowały w jego hurtowni w Krakowie dwa patyki. Jak je potem przecenili na jeden patyk i dowiedziałem się o tym od kolegi, którego syn pracował w tej hurtowni-to je kupiłem. Ale to była zmyłka, bo na horyzoncie już świtały karwingi. Jeździłem "karwingowo" dość często na Polczakówce. Rozszerzyłem ślad z 'nóżki w nożkę" na szerokość barków. Niżej w kolanach. Wyraźny nacisk na wewnętrzną krawędź zewnętrznej. I od razu większa stabilizacja w bok. Radius miały chyba "fisowski". Jak nabyłem prawdziwe "Beta Race..."to dopiero się okazało jaka to fajna narta na Polczakówkę. Czytam czasem na forum porady. Ale ode mnie nikt takowej nie dostanie. Jestem cienki i poważny Bolek, by kogoś wprowadzić w maliny. Pozdrawiam
-
Witam Zaplatałem się we własną sieć. Teraz nie wiem...Czy jeżdżę sportowo? Konieczna jest rywalizacja. Zarobek nie musi być. Tyczki zapewne są konieczne do jazdy sportowej, bo bez nich jak tu rywalizować z innym człowiekiem. Z drugiej strony same tyczki nie decydują o jeździe sportowej, tylko wymuszonej. Wymusić coś ode mnie mogą także gałązki ze świerka. Może też się zdarzyć, że ten co wygrał, jechał wyjątkowo mało estetycznie, w porównaniu z innymi zawodnikami. Wskazywało by to na pewne braki w technice. I takiego jest trudno uważać za wzór...Pytania się cisną... Pozdrawiam
-
Witam Nie tylko Ciebie. We wtorek na Mosornym jeździło kilka dziewczynek na podwójnych tyczkach, ustawionych od samej góry aż za załamanie. Nie mierzyłem ich nart, ale jak nieco przypadkowo zacząłem objeżdżać te prawie bezpańskie tyczki(z daleka), to musiały je zdrowo doginać, sadząc po porównaniu naszych speedów. Pozdrawiam
-
Witam Jazdę na krawędzi narty(tylko na metalu) wzdłuż rowka, który sobie wycina(bez dryftu). To jest tylko definicja. Ja się nie zajmuję sprawą praktyczną, jak to zrealizować. Realizacja przekracza moje możliwości. Liczę jednak na potwierdzenie mojej tezy przez bardziej doświadczonych. Pozdrawiam
-
Witam Zawsze mnie zastanawiało, co to jest jazda sportowa. Chodzi mi o dzisiejsze czasy, bo mogło to różnie wyglądać w przeszłości. Dam tu pewien przykład. Dawno temu na Goryczkowej rozgrywano w ramach zawodów, dla uczczenia Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny, gigant. Startowała oczywiście kadra Polski i zaproszeni zawodnicy z zagranicy. To nie były amatorskie zawody. Zdarzyło się raz, że przyjechał jakiś Francuz. No i objechał resztę towarzystwa. Czytałem sprawozdanie w Dzienniku Polskim z tych zawodów. Specjalista od sportu oburzał się małą ambicją naszych zawodników. Wskazywał min. na to, że nie przyspieszali między bramkami przy pomocy kijków. Jak to czynił skutecznie zawodnik z kraju do którego często wysyłaliśmy ślimaki winniczki. Popychał się nimi do przodu. Widać z tego przydługiego opisu, że jest bardzo trudno określić, co to jest jazda sportowa. Przecież niejeden dzisiaj "trenujący na tyczkach" pomyśli sobie, postawcie mi je na Goryczkowej i po problemie. Ale sprawy się nieco komplikują, gdy od lat nie możemy się doczekać transmisji z PŚ, w czasie której zobaczylibyśmy naszą piękną reprezentantkę, czy też przystojnego reprezentanta. Więc kiedy ambitny amator może uważać, że jeździ "sportowo"? Sam objazd tyczek i przejazd przez bramkę wydaje mi się dosyć słabym kryterium. Bramki są szerokie. Jak się w nią wjedzie, to i tyczkę się objedzie. Było wiele przykładów z Olimpiad Zimowych takiego objeżdżania zawodników z krajów nazwanych egzotycznymi. W sieci są demonstracje jazdy sportowej. Bez wyjątku na pustym i szerokim stoku. Ale obawiam się, że taki pięknie jeżdżący sportowo demonstrator, miałby poważne trudności w zawodach, gdzie pierwsze miejsca przypadłoby jakiemuś drugorzędnemu "Hirscherowi". Moja prywatna definicja: jazda sportowa zaczyna się od "karwingu na śliskim". Poziom jej zależy od stromości stoku. A trening na tyczkach służy dla tego, by się nauczyć wyszukiwać właściwe miejsce do rozpoczęcia tego karwingu. Pozdrawiam Pozdrawiam
-
Witam Brawo za tłumaczenie! Pozdrawiam
-
Witam No nie! Nie wiem jak mam pisać posty, żeby być dobrze zrozumianym. Nie chcę robić z tego wykładu, reportażu. Wolę już taką swoją, zawierającą nieco niedomówień "literaturę". Ależ oczywiście! Nauka to setki setki kilometrów("amerykanie " podobno lubią liczyć w metrach, bo to jest wtedy liczba), ileś tam średnich skrętów na kilometr. Czasem z żoną żartuję-wiesz ile dziś zrobiłaś skrętów na nartach. Przeliczmy-trasa razy mniej niż jedna druga "pi", średnio skręt 30 m - wychodzi...Zjechaliśmy 10 razy. I to w ciągu półgodziny. Resztę czasu jechaliśmy wyciągiem, staliśmy w kolejce, gadaliśmy na stoku i piliśmy kawę. To był intensywny półgodzinny aerobik. I dlatego nogi tak cię bolą. W dodatku ostatnia godzina to już było poryte. Nauka teraz może przebiegać szybko i komfortowo. Chwaliłem w poście przecież infrastrukturę. Dzięki której jeszcze jeżdżę, a nie człapię na jakichś śladówkach w pobliskim lasku. Mnie chodziło głównie o przyswojenie solidnych podstaw. Na których można budować "karwing"na stoku, czy wybrać się będąc nieco starszym poza trasę, na ski turę. Pozdrawiam Gienek
-
Witam To ja teraz, może z przekory, zaprzeczając niejako sobie, będę bronił karwingu. Bronię w ten sposób, przede wszystkim postęp w konstrukcji nart i całego tego sprzętu. Bronię wyciągów, stoków, całej infrastruktury. Choć nie jestem absolutnie za tym, by wszystkie góry zostały oplecione linami. A lasy zredukowane do pojedynczych drzew, oddzielających kolejne trasy. Jestem z pokolenia, które musiało sobie ubić stok własnymi nartami, by łatwiej było skręcać. Ile można było przejechać na nartach, gdy się podchodziło na stoku. Ile skrętów się wykonało? Pierwsze prymitywne wyciągi, kolejki do nich. Sprzęt jedyny i absolutnie uniwersalny na wszystkie stoki i śniegi. Nie narzekam, bo to była przygoda. Moje życie. Każdy nowy teren był odkryciem. Nauka jazdy nie była łatwa. Trwała latami. Nie było instruktorów. Zaczynało się od jakichś „pługów”. Potem ewolucje kątowe. Jeżdżący równolegle uważany był za świetnego narciarza. Ja miałem szczęście mieć w roku 1964 kurs pod Gubałówką w Zakopanem. Siedem dni jazdy po cztery, pięć godzin dziennie. Instruktor narciarski, miejscowy goprowiec. Nie bawił się w pług. Tylko od razu jazda równoległa. Skręt pod stok, skręt do zatrzymania. Skręt od stoku i dalej skręty „równoległe”. Lata płynęły, sprzęt coraz doskonalszy, wyciągi coraz dłuższe i z siedzeniem na krzesełku. Tylko stoki były „freeridowe”. Jak spadł śnieg, to pierwsi mieli „puch”. Po ubiciu tego puchu własnymi nartami, tworzyły się z kolei kopczyki. Coraz twardsze i większe. Jak była odwilż i potem zamarzło, to kopczyki był jeszcze twardsze. Ratunkiem był opad. Kilkanaście, czy kilkadziesiąt centymetrów tworzyło coś, co dawało świetny teren do jazdy po „muldach”. Dalszy opad i wiatr wreszcie jakoś równały stok i nożne ratraki rozpoczynały ubijanie od nowa. Jak się komuś to znudziło zawsze mógł wyskoczyć w bok i miał zupełnie dziewiczy „freeride”. Styl jazdy stawał się z biegiem czasu coraz bardziej elegancki. Ale trzeba było pilnie się uczyć. Jak ktoś nie miał kogoś lepszego od siebie do dyspozycji, to pozostawała skąpa ‘literatura’. Jeszcze skąpsze migawki filmowe z jakichś zawodów. Bywalcy Kasprowego, czy Skrzycznego mogli czasem dostrzec narciarza błyskawicę sunącą po stoku. Wśród zdziwionych szczęśliwców, mogących uprawiać to elitarne zajęcie, rozlegały się głosy podziwu –zawodnik. Można było dojść do wysokiego poziomu. Nóżka przy nóżce. „Idealna” równoległość nart(równoległość jest z definicji idealna). Miękka jazda i bez zarzutu „połykanie”(avalement) muld. Jeśli ktoś miał ochotę, albo znudziła się mu gimnastyka na stoku, to mógł się wybrać „offpiste’ gdzieś dalej. Góry wokół lśniły gładkimi stokami i gładkim żlebami. Nie musiał się martwić o specjalne wyposażenie, bo go nie było. Znacznie ważniejszy był „catering” w plecaku. Wszyscy wiedzą, że jedzenia i picia, daleko się nie zajdzie. Nastała era „carvingu”. Czyli w pewnej ogólnej świadomości takie narty, które same skręcają. Należy je tylko nieco pochylić(nie pochylić tylko podnieść jedną krawędź do góry, stojąc na drugiej). Pochyla się narciarz. Śledziłem od początku działalność miłego pana M., który zawitał na to forum. Ładnie wyglądały jego demonstracje i były nawet przekonywujące. Ale nie byłem przekonany, że to będzie tak łatwe z typowym kursantem. Miałem skromne doświadczenie z paroma osobami, jak nielegalny „instruktor”. Oraz, oczywiście z samym sobą, jako własnym kursantem przez lata. Zresztą, jak nabyłem stosowne „karwingi” to zaczęło mi się świetnie jeździć. Szybciej, pewniej z mniejszym wysiłkiem. Naczytałem się przy okazji masę rad, jak „stawiać” te narty na krawędzi. Wreszcie coś na starsze lata-pomyślałem. Nieco kasy i szerokie gładkie trasy w całych Alpach stoją przede mną otworem. No cóż, ćwiczę ten karwing od ponad piętnastu lat. Nie powiem, fajnie się jeździ. Muldy, freeride musiały dawno zostać w tyle, z naturalnych przyczyn. I ciągle nie jest to ten „idealny”. Ale przynajmniej mam przyjemność jazdy, dzięki „karwingom” i oczywiście ratrakom, armatom itd. Ale ciągle nie mogę się pozbyć wrażenia, że powinno się tak zaczynać naukę jazdy nartach, jak mnie się to przydarzyło, szczególnie dla własnych dzieci. Pozdrawiam
-
Witam Zbliża się.... Pozdrawiam
-
Witam Przewidywane szaleństwo o północy. Pozdrawiam https://www.meteoblu...N20.0833&zoom=6
-
Witam Jego film jest o jeździe na stromym twardym stoku, min. ze śniegiem sztucznym. Pokazuje i tłumaczy, jak należy obciążać narty, szczególnie w drugiej części skrętu, gdy minąwszy linię spadku stoku zakręcają pod stok. Chodzi o to by tak obciążać nartę zewnętrzną, by nie miała tendencji spychania śniegu w bok(w dół), ale by jechała na krawędzi w przód, zakręcając. Zależy to głównie od delikatnego regulowania nacisku na nartę zewnętrzną. Nie można przesztywniać tej nogi. Ona musi się poddawać zmianie terenu(nie jeździmy po idealnie płaskiej powierzchni). Mimo, że jest głównie obciążona, jej kolano i mięśnie uda nie mogą być "sztywne". Usztywnianie demonstruje przesadnie "czerwony ludzik". Gość, tłumacząc to ześlizguje się kawałek po stoku. Ale nie to jest tematem filmu. Nie bardzo widzę, co tu jest nie w porządku. Normalny ześlizg na równoległych nartach z jazdą do przodu. Można i do tyłu. Typowe ćwiczenie w dawniejszych książkach narciarskich, min. G. Joubert. Nieco podobne uwagi ma Lepine na pierwszym filmie. Z tym, że on podkreśla, że należy "poczuć" jakby wjazd narty w krzywą, uginanie się od dziobu, przez środek, aż do piętek pod butem. Można to rozumieć jak "wjechanie" narciarza w łuk, kończący się kopem na końcu skrętu. Jeżdżą podobnie. Chociaż Lepine jest bardziej elastyczny. Bo to jest bardziej "zawodowiec'. Poprzednio napisałem więcej o Morganie. Mnie to wszystko przekonuje. Jeszcze jedna sprawa- kluczowe jest dociskanie języka buta narty zewnętrznej. Ale! Dociskanie łydką jest trudne. Bo można powiedzieć, że narty i but uciekają i słabo się to czuje w ferworze jazdy. O wiele bardziej efektywne jest próbowanie "podniesienia" stopy w kierunku łydki, by poczuć mocne napięcie w łydce i miejscu, gdzie przechodzi w stopę. Efektem jest dogięcie do przodu łydki(but nie puści stopy do góry) i całego ciała. Robi się to błyskawicznie i głównie na moment, gdy narta zewnętrzna pochyla się na krawędź. Ten ostatni akapit to moje doświadczenia. Pozdrawiam
-
Witam Morgan pokazuje ześlizg. Narty jadą do przodu i w bok. Ruchem ciała w przód, w tył można sobie regulować obciążanie nart. Ruch w tył(obciążenie tyłów) powoduje, że dzioby skręcają w dół. Ruch w przód narty przerywają obrót dziobów w dół i zaczynają jechać bardziej poziomo. Centrując obciążenie posuwamy się bokiem w dół. Ani do przodu, ani do tyłu. Wychylając wtedy ciało na dzioby, narty jadą do tyłu. Tak bawić się można, aż do dołu stoku. Śnieg powinien być twardy, ale raczej nie lód. Stok w miarę stromy, by narty ustawione płasko(mniejszy opór, bo się nie wcinają krawędziami w śnieg). To było kiedyś na kursach dość popularne ćwiczenie. Oczywiście główne obciążenie na dolnej narcie. Mocniejsze zakrawędziowanie przerywa ześlizg. Na stromych stokach załamanie w biodrze jest coraz większe(kolana mocno do stoku, góra w przeciwną). Należy uważać, by nie obciążyć zbytnio wewnętrznej narty i położyć się bokiem na stoku. Grozi to zsunięciem w dół. To samo można zrobić na krawędziach na żywym, stromym lodzie. Tylko do ćwiczeń należy sobie wybrać stok, gdzie jest taki spłacheć lodu . Na przykład szeroki na 10, 20 m i dość długi. Niżej powinien być już jakiś śnieg. Nie należy tego robić na długim, zlodzonym stoku, bo się to źle może się skończyć, jak coś nie wyjdzie. Pozdrawiam
-
Witam Załączam zdjęcie ekwipunku przyszłego mistrza olimpijskiego w konkurencjach zjazdowych. Uzupełnić o kask. W tle pierwszy poważny stok. Mistrz miał dokładnie 2,5 roku. Nie korzystał intensywnie z wyciągu. Tylko stał zdziwiony o co tu chodzi? Pozdrawiam Załączone miniatury
-
Witam Od pobliskich "Czechów" można dostać po buzi, za takie gadanie. Pozdrawiam
-
Witam Ale czasami to różnie bywa. Ludzie wychodzą, czy wyjeżdżają na górę i mają ochotę gdzieś tam zjechać, bo słyszeli itp. I zjeżdżają. Nawet początek może być niezły, ale nieco dalej z powodu różnych warunków atmosferycznych, ukształtowania terenu się trafi na bardzo niebezpieczne warunki. Najważniejsze to nie stracić głowy. Choć dziś jest łatwiej, bo można wzywać pomoc. Jest szansa, że ktoś odbierze telefon lub zobaczy, czy usłyszy. Zalodzony, po odwilży, płaski raczej teren jest warty odwiedzenia, jak ktoś się czuje pewnie na nartach. Pouczające bardzo doświadczenie. Pozdrawiam
-
Witam Przyglądam się nieraz, od bardzo dawna, nauce jazdy dzieci na stokach. Coraz gorzej to wygląda. Może to nie moja sprawa. Ale rośnie jakieś coraz liczniejsze pokolenie "bezkijkowców", jeżdżących szybko stylem, który nawet trudno opisać. A uczą ich zapewne, na samym początku certyfikowani instruktorzy, bo bez papieru ani rusz. Gdzie te czasy, gdy instruktor jechał przodem. Za nim, powtarzając jego skręty wijący się wężyk. Na czele, jak klasie szkolnej, najzdolniejsi a może też i najpilniejsi. Lesery, nawet dość zdolne, na końcu. Instruktor się zatrzymywał i puszczał jako pierwszych najlepszych. Sam zamykał stawkę, podglądając pilnie swoich podopiecznych. Grupa się grzecznie zatrzymywała z boku stoku i zaczynało omawianie "lekcji", wskazując na pewne uchybienia i wskazując palcem na delikwenta. Po kilku dniach spotykało się znowu tych samych uczących się. Jaka pozytywna zmiana! Teraz, zdaje się najważniejsze są w nauce, na początku, różne wygibasy, prowadzące do idealnego "karwingu". Pozdrawiam
-
Witam Po zlodzonych ścianach i żlebach, powierzchni śniegu powstałej po głębokiej odwilży, jakimś deszczu i zamarznięciu, nie ma co mówić o jeździe. Mój opis dotyczył czegoś innego. Niemniej może się czasami ktoś zaplątać w takie okoliczności. I jest to wtedy raczej ratowanie zdrowia, czy życia. Poślizgnięcie się grozi niekontrolowanym zsuwaniem się na ubraniu w dół i nabieraniem przy tym szybkości. Oczywiście pozostaje jedynie boczny wolny ześlizg, z równoległymi nartami, taka jazda do przodu i bok. Wykorzystanie "lepszego" miejsca do ostrożnego skrętu pługiem, z oporu, czy przeskokiem. Ale nawet taka jazda wymaga sporych umiejętności. A "poryty" nieco teren to pewne ułatwienie, bo ułatwia zaczepienie nart na krawędzi. Wywiozłem kiedyś swoją żonę na Chopok. Była początkującym narciarzem. Wyjechaliśmy krzesłem na tzw. Konsky Grun. Na dole śnieg był niezły do jazdy. Oceniłem, że ze względu na "stromiznę" powinna sobie poradzić i zjedziemy do Zahradek. Górna stacja wyciągu na tym Groniu jest niedaleko od szczytu Chopoka. Stok północny. Często tu wieją wiatry. Jak zjechaliśmy z krzesełka to zakląłem. Jasna cholera! Co za lodowisko! A miał być w mojej wyobraźni śnieg. Zdecydowałem, że zjedziemy na Lukovą, bo mniejsza stromizna. A niżej śniegu było więcej i mniej wiatru. Z daleka jest nieraz bardzo trudno ocenić stan powierzchni śniegu. Szczególnie, gdy nie ma słońca. Godzinę trwał zjazd, dwustu metrów różnicy poziomów. Lód, kamienie w lodzie i maleńkie kupki śniegu w niektórych miejscach. Jechałem pierwszy, by wybierać trasę, lawirując po tym terenie. Od kupki do kupki, unikając kamieni. Na kupce, malutki ześlizg by przyhamować narty, czasami ostrożny skręt lub zatrzymanie obrót nart. Do dziś to wyraźnie pamiętam. Jak ktoś uprawia freeride lub touring, to może się czasami wpakować w takie tarapaty o jakich mu się nie śniło. Ale od jazdy w takich okolicznościach są tu inni, znacznie lepsi ode mnie, specjaliści. Pozdrawiam
-
Witam Obejrzałem sobie przy okazji filmu Mitka dalszy film (skimaniak) we Włoszech. Co za metoda nauki. Dzieci mają kijki fajnie. Tylko po co te idiotyczne ćwiczenia z kijka pod pachą i okolicy bioder. To jest kopiowanie ćwiczeń zawodników do stabilizacji korpusu. To nie ma żadnego sensu. dzieci w pierwszej kolejności należy nauczyć równoległego prowadzenia nart. Dłuższe, krótsze skręty, urozmaicony teren. I jeździć, a nie kopiować niezdarnie ćwiczeń nie na ten poziom. Ale takie mamy czasy. Jak najszybciej "karwing", bo jest zapotrzebowanie. I robi się karykaturę z nauki. Pozdrawiam
-
Witam Jazda w bramkach weryfikuje narciarza. Jeśli uzyskuje lepszy czas od innych(tam gdzie jest stromo i ślisko), to zakładamy na podstawie czasu i obserwacji, że najlepiej jeździ na krawędzi z tych startujących. W bramkach można robić ześlizgi(szurać ) i też się przejedzie przez wszystkie bramki. są dość szerokie. Oglądałem dość długi film na YT z mistrzostw Finlandii w gigancie w Levi. Ciekawe było, że większość zawodników(chociaż wszyscy na tej krawędzi jechali), to jechało dość daleko od tyczki wewnętrznej. Była to jazda dość pasywna. Zawodnik chciał przejechać gigant. Mało było takich, który skracali trasę przejazdu, muskając tyczki i szukając szybkości. Jak to jest np. na Mistrzostwach Polski? Gdy startuje kilkudziesięciu zawodników z różnych klubów. Ja widziałem zawodników na własne oczy na zawodach AZS cup na Mosornym, parę lat temu. Wygrał Jakub Ilewicz(?). I też widziałem jak jechali ci, którzy mieli czas w "drugiej, czy trzeciej" dziesiątce. Jakaś w miarę przyzwoita jazda na krawędzi na "stromym i śliskim" jest przepustką do klanu zawodników. Zresztą każdy z nich się szybko przekonuje, że to nie wystarcza, gdy jest jeszcze bardziej stromo i ślisko. A potrenować jazdę na krawędzi można nieraz lepiej bez tyczek, bo myśli się o jeździe a nie o tyczkach, które się zbliżają. Przykładem są różne "miotełki" dla treningu skrętu slalomowego. Pozdrawiam
-
Witam Właściwie winien jestem post podsumowujący rozpoczęty temat. Napisałem na końcu, że jadę jutro poćwiczyć. I ćwiczyłem na Mosornym. Fajnie było. Stok twardy, ale nie za twardy. Lodu nie było. Narciarzy też nie za dużo. A rozpoczęty temat był min. po to, by mi w głowie siedziały obrazy z załączonych filmów, utrwalone opisem. Nie jest moją winą, że rozpoczęła się dyskusja. Veteran-Harcerzyk bawił się między małolatami. Ale lepsze to, niż być starym ramolem. Pozdrawiam
-
Witam Możesz się bliżej zapoznać z Morganem Morgan du Labo du skieur [email protected] Pozdrawiam
-
Witam Ten Morgan mi ciągle przesyła coś na pocztę. Nieopatrznie, gdzieś dwa lata temu trafiłem na niego i mu coś napisałem po francusku. Ciekawy gość, przyznał się że nauczył się jeździć na nartach mając ponad trzydzieści lat. Jego demonstracje są bardzo praktyczne. ale trzeba znać język. Ładnie mówi. Pozdrawiam
-
Witam To kosmiczna umiejętność. Ja czułem to wrzucanie w kolejny skręt, gdy jeździłem na slalomkach i rozpędziły się na trzymającym śniegu i niezbyt stromym stoku. Ale na stromym, nawet z śniegiem trzymającym to już wyższa umiejętność. Tym bardziej na twardym. Aby to działało, to narty do samego końca muszą być dogięte. Ale na stromym i twardym będą miały tendencję do wcześniejszego wyprostowania i lekkiego ześlizgu bokiem. Wtedy jedyną możliwością szybkiego wejścia w kolejny skręt jest energiczne rozpoczęcie od górnej narty. Ale to też już jest dla mnie kosmos, gdy stromo i twardo. Trzeba być naprawdę szybkim w ruchach, no i robić to prawidłowo. Nie mówiąc o nartach, raczej tylko "race". Ale temat jest ciekawy, bo uświadamia granice dla amatora. Pozdrawiam
-
Witam Całkowita zgoda z punktami 1-3. Może z pewnym uzupełnieniem. Punkt 2. Może nie zawsze cykor, tylko za mało czasu dla amatora, by wszystko wykonać jak "trzeba", nim narty wjadą w linię spadku stoku. Stąd narty już zakręcając, jadąc dość płasko. W końcu może sobie szybkość jazdy regulować głębokością skrętów. Odbicie, czyli wyprost na górnej narcie też jest wielkim problemem, ponieważ nie ma się ona czego zaczepić, jak jest stromo i twardo. Jak to jest trudne wszystko, to widać po slalomistach PŚ. Gdy trafiają na b twarde, strome ścianki. Natomiast długi skręt, nawet na znacznej stromiźnie na twardym śniegu(nie śliskim lodzie) jest do opanowania, bez nadmiernego ześlizgu. Mój opis szedł w kierunku bliższego zilustrowania trudności na takich stokach. Jak ktoś ma ochotę się taką jazdą pobawić, to mu tylko pomoże a nie zaszkodzi. Pozdrawiam