Veteran
Members-
Liczba zawartości
1 114 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Zawartość dodana przez Veteran
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 2 z 38
-
Witam Zaintrygowała mnie ta nazwa. Piszę na forum, sprzeczam się czasami i jestem zbyt zarozumiały. Ale dla wspólnego dobra, czy to są narty, czy ochrona środowiska. Czy też ochrona dóbr osobistych. Tak się składa, że bardzo sobie cenię akustykę we własnym mieszkaniu Przy odtwarzaniu głównie muzyki. Mając kiedyś wykształcenie, jako radiomechanik i lat dwadzieścia wykonałem samodzielnie z „Radioamatora” wzmacniacz lampowy Hi-Fi, w układzie push-pull. Do niego solidna kolumnę z desek. Z otworem u dołu odwracającym fazę dźwiękową wypromieniowaną z tyłu głośnika. Dwa głośniki, jeden wysokotonowy, drugi eliptyczny, bardziej średniotonowy niż niskotonowy. Upchałem tu i ówdzie wnętrze watą szklaną dla tłumienia. Głośniki miały filtry, by rozdzielić pasmo częstotliwości na dwa kanały, dla wyższych tonów i niższych. Odbiornik radiowy bardzo, prosty na jednej diodzie jako demodultor i odbiór silnej stacji Kraków na falach średnich. Dźwięk rewelacyjny. Prawie jakbym siedział w filharmonii. Kończąc zawodową pracę i mając nieco przypływu gotówki, czas i pespektywę częstych posiadów przed tele. Z dźwiękiem nieraz surround. A na pewno stereofonicznym wróciłem do koncepcji, tym razem kina domowego. Jak zwykle zacząłem od literatury. Od Internetu, od czasopism dla audiofilów. Analizowałem sprzęt. Wzmacniacze, odtwarzacze, kolumny, kable. Analizowałem własny pokój. Rozchodzenie się fal dźwiękowych, odbicia, tłumienie. W końcu za jakieś dziesięć tys zebrałem sprzęt, który rzeczywiście daje mi ogromną satysfakcję. Nie jest to żadna klasa. Liczy się zaledwie jako trzecia liga. Takie katalogowe narty, poniżej średniej. Rewelacyjny dźwięk jest tylko w porównaniu z sasiadami. Wiele rzeczy mnie wtedy zadziwiło przy tej analizie. Pierwsze to lampy. Miałem z nimi sporo do czynienia. A tu się okazało, że prawdziwy audiofil ceni sobie najbardziej te lampy. Półprzewodniki są be. Z lampy jest dźwięk taki bardziej … Ale lampa to dźwięk analogowy, jedyny prawdziwy. A nie posiekany przebieg i potem odtwarzany. Nic więc dziwnego, że ceny wzmacniacza z paru lampami osiągały poziom samochodu kompaktowego. Kolumny głośnikowe był tańsze, ale kilkadziesiąt tys. trzeba było wydać, by przybliżyć się do czołówki. Za to kable łączące wzmacniacz z kolumną były dla mnie absolutną rewelacją. Metr takiego kabla kosztował nawet pięćdziesiąt tys. Były zacięte dyskusje, że ktoś miał taki kabelek i jak to wpływało na dźwięk. Jako elektronik(lampowy) i elektryk miałem pewne pojęcie o przenoszeniu sygnałów prze takie rzeczy jak kable. To są podstawy elektrotechniki. A tu się działy rzeczy tajemnicze. Analiza przebiegu nic nie daje, ponieważ ostateczne kryterium jest w uchu. A każdy ma inne! W końcu doszedłem do jednego rozsądnego wniosku. Co człowiekowi szkodzi(i innym też), gdy sobie kupi coś, na co go stać. I twierdzić potem, że to jest rewelacja, ponieważ słyszy to własnym uchem. Nie mogę mu udowodnić, że kłamie, choćby nawet mi pozwolił posłuchać swojego sprzętu. Jak ja nie słyszę, to wcale nie jest dowód, że on nie słyszy. Audiofilstwo to była dziedzina bardzo perspektywiczna. I zapewne jest dalej. Przecież nie wstawi się do specjalnej urządzonej u siebie „sali kinowej” barachła, może nawet czołowego światowego producenta. To musi być coś specjalnego. To co słychać tylko w uchu właściciela domostwa. Czy gość zaproszony na ucztę muzyczną odważyłby się powiedzieć, że nie jest to coś wyjątkowego. I on nie słyszy różnicy. Nie miałem możliwości zapoznania się z ofertą Harpia Acoustics, ponieważ wtedy jeszcze nie działała. A przelatywałem wszystkich dostępnych w sieci producentów kolumn, wzmacniaczy, odtwarzaczy. Teraz poszukałem i faktycznie robiła kolumny. Może inne rzeczy, ale mnie to nie interesuje. Na forum chciałbym, by wszystko było jasne. I stąd taki tytuł postu. Pozdrawiam
-
Jak pożyjesz jeszcze nieco(czego Ci życzę) to się dowiesz. Oceany pełne butelek plastykowych nic nie znaczą? To wszystko jest jest to samo. Za własne pieniądze robię to co chcę. Nieco wyobraźni przyjacielu!
-
Witam Oj biedna ta Antarktyda! Zadepczą(nartami i na piechotę). Zajeżdżą rowerami, kładami i innymi pojazdami specjalistycznymi. Wszystkie największe wycieczkowce będą brały kurs w jej kierunku. Gigantyczne bazy na lodzie i pod lodem(jak jeszcze będzię w przyszłości) zamienią się w miasta "badawcze". Nasz narodowy przewoźnik(LOT) ma pewnie w dalekosiężnych planach bezpośrednie loty Warszawa-Biegun Południowy, na najnowszych modelach "drimlajnerów". Więc kto żyw niech jeszcze wyrusza na dalekie południe. Pozdrawiam
-
Witam Przy okazji, pomyliłem się w ostatnim poście w obliczeniach. Przy podjeździe do Ponikwi. Ale jakie to ma znaczenie. Będę go powtarzał, ponieważ droga jest bardzo spokojna. Pozdrawiam
-
Witam A teraz rzeczywistość, bez bujania samego siebie. Podjazd do Ponikwi, pod Laskowcem. Długość 5000 m, 2% średnio. Czas jazdy(4 m/s) – 1250s. Konie – 0,1 KM – powiedzmy 40 W. Nie padłem na górze. Gdyby to był rekord, by się dostać do poważnej księgi, to by się jeszcze pociągnęło. Ale zauważam postęp. Jest coraz łatwiej, ale do kilku %, przy nieco dłuższych podjazdach. Na krótkich z rozpędem jeszcze jakiś procent. To bezpieczna dla mnie granica. Po co mi to wszystko? Pierwsze to świetne uczucie, Wylałem pot i toksyny spłukane pod prysznicem. Uzupełniłem sole wszelakie zieloną Muszynianką oraz buteleczką „Kubusia” dla niemowląt. Potem fotelik, nóżki po amerykańsku i …Zupełnie mi jest obojętne, kto ma rację w TV. Wreszcie jaka korzyść na przyszłość. Ta dynamika na Dynastar Komórka. Potrzebuję na nich chwilowej mocy. Co by nie powiedzieć, to te częste zmienianie krawędzi jej potrzebuje. Proszę zauważyć, jak dyszy Hirscher po slalomie. Czy tak dyszy zjazdowiec? Uda go pieką, ale oddycha swobodnie. A teraz małe obliczonka. Co to jest to głupie 40 W w ebjaku? Niby nic. Ale policzmy, biorąc 60 W. Będzie łatwiej. Akumulator 12 V. Pobór prądu z niego więcej niż 5 A. Sześćdziesiąt watów, silnik musi oddać, pobiera więcej. Sprawność silnika, sprawność przekładni. Samochodowy akumulator ołowiowy, to taki np. 40 amperogodzinny. Teoretycznie, ponieważ nie uzyska się z niego 5x8 amperogodzin. Zupełnie się nie nadaje do roweru. Strasznie ciężki. Więc inna konstrukcja, znacznie droższa. Stąd te problemy z samochodami elektrycznymi. Odzysk przy hamowaniu łagodzi sytuację, ale komplikuje maszynę. No i ebajka musi się ładować. Gdy będzie potrzeba watów na dłuższy czas, to i ładowanie potrwa. Zbyt forsowne jest mało zdrowe. Wysyłam post i jadę na dwie godziny z przerwami. Do tysiąca w sezonie daleko. Pozdrawiam
-
Witam Nie trenuję więc nie mam wyników. Po tych młodzieńczych przejażdżkach, postanowiłem sobie kupić używaną WFM-kę. Rower zresztą się rozleciał i zresztą więcej czasu poświęcałem na studia w koledżu zaocznym. Odbywały się na złość w jeden wolny dzień, niedzielę. Mam tu obok Wadowic taki testowy podjazd. Droga krajowa obok zapory. Kochany internet pozwolił mi wyliczyć, że jest to prawie dokładnie 50 m różnicy i jakieś 550 m długości. Pochylenie równiutkie. Moja bardzo leciwa Honda, jak się rozpędzi, to nawet na piątce się wydrapie. Obliczenie dowodzi, że to 9 %. Gdy byłem jeszcze zwykłym Seniorem udało mi się kilka razy wydrapać tam na Treku do gór. Teraz na trek Krossie nie da rady. Może bym jakoś wyjechał, ale .... Dość kiepsko śpię na początku nocy. Mój mózg nie chce się wyłączyć i kręci z dużą kadencją. Więc czasem coś sobie liczę w pamięci. Przyszło mi do głowy policzyć z jaką to ja mocą musze jechać na tym teście. Pamiętam, że "koń mechaniczny" to podniesienie 75 kg na wysokość jednego metra w ciągu jednej sekundy. A 1 kM=736 W.. Wyjeżdżając na tą górkę zyskałem energię potencjalną(ja + rower). Podnosząc w górę 80+20 kg(rower mam nieco lżejszy, ale lepiej tak się liczy). Uzyskałem ją dzięki pracy mojego ciała. Podniosłem 100 kg pracując z pewna mocą. W kM to mi wyszło 100/75x50/200=1/3 konia. Niech będzie 250 watów. Czy to dużo, czy mało? Jadąc po równym 550 m, dwieście sekund to co mi wyjdzie…Zero! Pomijam opór powietrza i opory w rowerze. Gdyby wiał silny wiatr w plecy, to po równym terenie, na kolarce, można zajechać daleko, zanim się kolarz całkiem zajedzie. Górki są mordercze. Opór powietrza jest też morderczy, przy większej szybkości. Dlatego tak się pocę pod małą górkę. Jeszcze jest to ale. Na Leskowcu był parę dni temu bardzo smutny wypadek. Zginął kolarz. Pierwsze wersje zabił się w czasie zjazdu, uderzając o drzewo. Potem się wyjaśniło, że zmarł w czasie podjazdu. Na Leskowiec na upartego można wyjechać rowerem, nie zsiadając z niego. Gdzieś około 500 m podjazdu, od szosy)grzbietem o różnym nachyleniu. Wchodziliśmy z żoną od różnych stron. Wyjechałem na tą górkę, częściej wypychając rower. Ale są goście, że młynkują i jadą trzy razy szybciej, niż my podchodzimy. Pracują z mocą mniej więcej trzy razy większą od naszej. Człowiek, który umarł jechał z kolegą. W nieszczęściu wszystko się często źle składa. Nie było zasięgu. Człowiek pobiegł do pobliskiego schroniska po ratownika. Przyjechał na kładzie, zawiadamiając helikopter. Podjął ratunek sinego nieszczęśnika w wieku 30-40 lat. Helikopter nie mógł wylądować obok, z powodu drzew. Więc znowu kład po ratowników z maszyny. Co było przyczyną, być może zawał. Ujawniło się coś przy ekstremalnym wysiłku? Wracając do testowego odcinka drogi. Wystarczy spróbować podbiec z szybkością początkującego amatora maratonów(11 km/g), będzie trudno. Pozdrawiam
-
Witam A ja nie podziwiam! Za to zastanawiam się dlaczego wywołuje to taki podziw. Pierwsze to jest faktycznie pion. Skał pionowych to rzeczywiście na swiecie mozna policzyc na palcach jednej ręki. Sa i przewieszone("poza" pionem). Większość pionowych skała to gdzieś od 70-90 st. Z daleka, z "en face" widaja się zupełnie pionowe. Ich "pion" ma takie znaczenie dla wspinacza, że leci zawsze na dół ew. tylko się obijając. Do wspinania ma znaczenie. Czym wiekszy pion to więcej pracy z rąk. Każdy wspinacz wie z kursu, że należy się wpinać nogami, a nie wisieć na rękach. Wiszenie na rękach, to ekstrema, która się szybko kończy. Wieżowiec ma pewną zaletę w stosunku do skały. Nie chodzi mi o to, że mozna więcej zarobić, niż na nieznanej skale. Ale to, że porzędny wieżowiec ma porządnie umocowane elementy. Na skale jest różnie. W ty przypadku wspinacz swoim doświadczeniem testuje ich wytrzymałość. jeśli sie pomyli to element się urywa i on leci... Takim prostym trikiem do sprawdzenia, czy chwytana część skały sie nie urwie(wysunie) jest uderzenie mocno dłonią. Po "odgłosie" mocna się zorientować, czy to lita skała, czy odpęknięta. Na wieżowcu nic nie powinno być odpękniete. Nastepna kwestia to czy mus wystarczy sił, by ciągle mocno ściskać elemnty wieżowca, zanim dojdzie do szczytu. Ze stopniami do stania mogą być problemy. Ale jak sie mocno trzymamy, pupa na zewnatrz topojawia się cość takiego, jak tarcie stóp(buty!) przyklejonych do ściany. Jest oczywiste, że gość wczesniej testował się, że spokojnie wytrzymya! Strach przez ekspozycją, przepaść. jest coś takiego, że człowiek się jednak przyzwyczaja, traktuje, jak normalkę. poczułe to na sobie mają trzydzieśći lat. Ale nie doszedłem do szczytu, ponieważ jednak strach mobilizujący pozostał. Teraz to ze mnie straszne straszydłó! Pozdrawiam
-
Witam Był! Bo już nie wygrywa. Najnowszym królem jest ten, który ma pierwsze miejsce na pudle. To jest najważniejsze kryterium sportowe. Na nartach są różne style. Tak jak różny jest śnieg i różne są stoki Na szczęście jest miejsce dla każdego, by sie wykazać w pewnych szczególnych warunkach, na szczególnym "stoku". Proszę uprzejmie się głębiej zastanowić nad tym, co napisałem. Pozdrawiam
-
Witam Obserwując kolarzy Giro na podjazdach widać duże różnice w kadencji. Ci z czołówki kręcą szybko. Ci słabsi stają pedałach z dużym przełożeniem i jadą z taką samą szybkością. Gdy przyjdzie przyspieszć, ci z pedałów nie dają rady. Ci z młynka zwiększają przełożenie i stają na pedałach. Szybkość obrotów korby maleje, ale jest na tyle duża, że gość momentalnie wyrywa do przodu. Pokonując podjazd, nie zależnie z jaką kadencją, zyskujemy taka samą energię potencjalną. Robiąc to, w krótszym czasie, ciało pracuje z większą mocą. Ale znowu ten krótszy czas można osiągnąć dwoma sposobami jw. Ci z pedałów oddychają wolniej i z mniejszym tętnem. Ci z młynka szybciej i tętno rośnie. W drugim przypadku wchłaniamy więcej tlenu. Mamy dwie korzyśći, mniej zmęczone nogi i mniejsze zakwasy. Spróbuję dojść na stacjonarnym do setki przez pięć , dziesięć minut. Dziewiędziesiąt już osiągam. Wcześniej "jeździłem" ze zwiększającym obciążeniem, i z coraz krótszymi interwałami. I mocno bolały mnie nogi . Nie potrzebuję już silniejszych mięści nóg. Jeżdżę maksymalnie lekko, po raczej gładkich stokach. Czasami za bardzo gładkich. Potrzebuję szybkości, w skracaniu czasu potrzebnego na jeden skręt, poniewaz mnie to jeszcze wciąga. Wzrasta wtedy wydatkowana moc. Taki Hirscher pracuje z dużą mocą. Długi skręt w SG to mniejsza moc chwilowa, ale większa siła mięśni. Pozdrawiam
-
Witam Takie przykre wiadomości nie są groźne. Także moje spostrzeżenia nie są śmiertelnie poważne. Dlaczego swego czasu taką furorę wśród dziennikarzy zrobił facet w wieku 104 lat, który przedreptał sto metrów? Otóż z własnego skromnego doświadczenia wiem, że coraz trudniej jest swymi kulasami ruszyć szybciej. Więc jak będą szybciej na rowerze, to coś zostanie na narty. Ja mam na nich zwyczaj używać nóg, a nie tylko majestatycznie wkładać biodro. Zreszta jeszcze trudniejsze do ruszenia. Jak to mówią -"rusz wreście swoją... Pozdrawiam z kadencją
-
Witam Mam rower w Wadowicach. Mimo, że to rower Krossa trekingowy, to właściwie, to bardziej typu cross, mimo, że ma dwa amortyzatory. Teren do jazdy to miasto, po chodnikach, ścieżki rowerowe nieliczne. I drogi leśne oraz wąskie asfaltowe, o małym ruchu. Taka emerycka jazda, czasem pod górkę do(10 %). Nowe tereny wokół zbiornka wodnego. Cel kilkanście km, do kilkudziesięciu dziennie. Przy dobrej pogodzie. Uzupełniam to, w czasie gorszej pogody, rowerem stacjonarnym. Interesuje mnie kwestia kadencji. Zauważyłem już na rowerze stacjonarnym , że nogi pracują tak, jak na nartach, przy szybkich skrętach. Jedna się prostuje, druga przygina. Czym szybszy jest ten ruch, tym szybsze są skręty. Z kolei na rowerze, przy małym przełożeniu, pod górkę mniej się męczą moje mięśnie, a mogę jechać szybciej, przy wyższej kadencji. Dość dobrze znoszę krótkotrwałe większe wysiłki, ale bez wyciskania soku z mięśni. Stąd kadencja. Na stacjonarnym utrzymuję często 70-80. Przeczytałem parę rzeczy na ten temat w sieci. Ogólne zdanie jest takie, że należy ją powiększać, ponieważ jest to zdrowsze. Ale pojawia się problem, że nie da się tego tak zrobić, że się tylko chce. Organizm musi sobie to przyswoić, jak pewien ruch narciarski. Miałbym dwa w jednym-łatwiej na rowerze i szybciej na Dynastarach, przy krótkich skrętach. Pozdrawiam
-
Witam Piszcie sobie co chcecie. Ale ja będę podglądał tego pana w niebieskim kombinezonie. Moja dewiza -jeździć elegancko - na takim stoku jak ten pan. Oczywiście na eleganckich nartach, takich jak DK. Nie mam wielkich wymagań. I tak mam spore osiągnięcia. Opublikowałem je w dziale "Multimedia", "Ostatni ślizg rodzinny". Biorąc pod uwagę, jak to się zwykle robi w ocenie stanu zdrowia- wiek, płeć i inne, to ta narciarka nie prezentuje gorszego poziomu od pana w kombinezonie. Jest to mój własny chów. Co prawda mieszkamy w ski stacji Wadowice, ale nie są to Pireneje Morgana. I żadem Jeremy mi nie doradzał. Z pasją oglądam teraz Giro. Wczoraj takie Mortirolo, do Ponte di Legno. Pięknie sie nam jeździło z żona w tym ostanim na nartach. Lubie takie kręte trasy leśne. A wtedy(inne lata) były raczej pustawe. Wczoraj myślałem, że może zobaczę te trzy tysięczniki w tle, w pobliżu. Po tej walce pod Mortirolo wsiadłem na bicykl pojechałem na trasę. Mam taki podjazd pod park. Dwieście,trzysta metrów. Na najmniejszym przełożeniu dotarłem na górę. Spocony. Nachylenie, może średnio 8 %, z miejscem nieco więcej. Daje w de to moje Mortirolo. Co prawda dopiero sie rozkręcam na początku sezonu. Sprzęt nie ten, lata nie te. Wszystko po to,by nieco poprawić swoją jazdę w kierunku niebieskiego kombinezonu. Drodzy koledzy! Dawanie na forum przykładów jazdy z narciarskiego Mortirolo to chyba jednak przesada. Pozdrawiam
-
Witam Nie będę świnią. Podzielę się tym, co mi podesłał Morgan. Bliższą analizę teoretyczną tego przejazdu rozpocznę jesienią by,jak Białka ruszy, przejść do praktyki na Dynastar Komórka. "Bonjour Eugene, J'espère que vous allez bien depuis la fin de la saison de ski Il est temps pour moi de monter et publier des vidéos de cet hiver et même de l'hiver dernier ! Je commence par une vidéo de quelques virages carving lors d'un entrainement avec mon pote Mike en Avril 2019 dans la station "Les Angles" dans les Pyrénées... Une vidéo plus complète suivra dans laquelle on vous partagera les aspects techniques Belle fin de journée et bon visionnage !!! Cliquez sur le lien ou sur l'image pour voir la vidéo sur YouTube : " Pozdrawiam
-
[Veteranie naprawdę tego nie dostrzegasz ? Witam Dostrzegam. To nie zazdrość mną kieruje. Na Rysy nie bedę stał w kolejce. Byłem kilka razy z różnych stron. Wyjść jeszcze może wyjdę. Ale nie zejdę. Kolana zaczynaja wysiadać po pieciuset metrach zejścia(różnica). Taki tłum, jak pod Everestem, to wzmożone niszczenie tego miejsca. Nie pomogą żadne opłaty za pozostawianie sprzętu. Ścieki z kuchni, z pryszniców, czy z odchodów ludzkich dostana się do miejscowego potoku. Nie miejmy złudzeń. A wszelki złom i kości ludzkie będą tam nieustannie narastać. Nie jest to sprawa tylko tych ludzi. Rzecz jest głębsza. Nie jestem pewien, czy ludzkość wygra wyścig z narastającym zanieczyszczeniem środowiska. Jeśli nie wygra(a liczba ludzi na naszej planecie bardzo szybko rośnie), to zginie ta dumna cywilizacja. Kultura, robienia co chcę ze swoimi pieniędzmi, do tego prowadzi. Jestem romantykiem i bardzo lubię przyrodę, krajobrazy. Takie sam na sam. Leżałem nieraz wśród falujących na wietrze zbóż i godzinami patrzyłem na niebo, jak się tworzą obłoczki, jak zanikają. Pozdrawiam
-
Witam Załączam zdjęcie kolejki pod szczytem Everestu. Jest to jakiś znak czasu. Czasu, który wymusza na niektórych ludziach, by się "sprawdzić". By dać znać o sobie, choćby tylko w kręgu znajomych, że się jest jednostką niezwyczajną. Kimś silnym, która "da radę". Najwyższa góra na świecie jest jedyna. I wszyscy ją znają. To jest ważne, ponieważ wjście na nią robi wrażenie. Tak jak robi wrażenie na znajomych, że się weszło na Rysy(też kolejki), gdy się było na wycieczce w Zakopanem. Czy kolejka na Everest składa się z alpinistów(tu himalaistów). Watpię. To kwestia przygotowania fizycznego(wysiłek nie przelewki). Kasy, by najcięższą robotę zrobili ci, którzy potrzebują moich pieniędzy. Za pieniądze wszystko mam maksymalnie ułatwione. I nie znając gór, ich pogodowych humorów, ślepo idę za wskazówkami tych, co na mnie zarabiają. Czym jest wspinaczka, alpinizm? Ja sądzę, że w pierwszym rzędzie przeżyciem przygody. Przygody w intymnym obcowaniu z górami, z ich pięknem i grozą. To się odbywa tylko między nami. To nie jest takie ważne, czy wyjdę na szczyt. Czy też 'zrobię" nową drogę na ścianie. Chcę oczywiście to zrobić, przy pomocy własnego ciała. Tu nie chodzi jedynie o "widoki", które mogę mieć z samolotu, czy helikoptera. Zresztą nie rzadko zdobyty szczyt jest we mgle. Tu chodzi o bezpośredni kontakt mojej skóry z twardą, kruchą, czy oślizgłą skałą. Ze śniegiem, czy lodem. Wszystko to można głęboko przeżyć na setkach gór, które nazwy nic nie znaczą dla szerokiej publiki. Za to będą bardzo wiele znaczyły dla mnie i do mnie podobnych. Dla mnie takie kontakty(bezpośrednie kontakty z przyrodą, krajobrazem) są przeżyciami intymnymi. Wiemy co to słowo znaczy. Pozdrawiam Załączone miniatury
-
Witam Ja na Mosornym oddałbym z pełnym zaufaniem damie mojego serca "Dynastar Komórkę"-165 cm. Nieco by ją przerosła(jeśli chodzi o długość). Nie klasyfikowałem żony, więc nie wiem, jak jest zaawansowana. Ale jej nie dam, ponieważ ma za krótkie buty, w stosunku do moich. Za dużo roboty. A jak się uprze? Pozdrawiam
-
Witam Opis ostatniego produktu zwala z nóg! Szczególnie wykończenie w laboratoriach... Nie twierdzę jednak, że to jest zły produkt. Raczej powinno być przeciwnie. Zresztą cena świadczy o tym. Porządny producent się ceni. Pozdrawiam
-
Witam Co za piękny sprzęt! I ten uroczy zakątek. Zapewne najbliższy parking samochodowy jest oddalony o minimum dziesięć km. Jestem bardzo czuły na takie widoki. Odrazu wyobrażam sobie letni wyż z centrum na tym zakątkiem. Mój samotny namiot ogrzewany rano promieniami wschodzącego słońca. Za gorąco w środku. Pora wstawać. Kilkansćie wymachów i lekka przebieżka, wokół sprzętu. Na tyle, by pobudzić krążenie przed wejściem do wody. Dzięki ci słoneczko za twój wysiłek. Czuję sympatyczne ciepło na zimnych członkach ciała. Nowy model propanu-butanu działa bez zarzutu. Należy mi się pożywne śniadanie, w tak pięknie rozpoczętym dniu. Jaki jest program na dzisiaj? Najpierw rowerek, czy kajak? Na rowerku pracują nogi. Na kajaku raczej to u góry. A może dzień kondycyjny? Rozluźnianie wykończonych w poprzednich dniach mięśni. Słońce szybko podgrzeje sadzawkę. To jest życie! Kończę, ponieważ jak już zacznę, to moje marzenia nie zdają się mieć końca... Podrawiam
-
Witam Co za pogoda! Z drugiej strony to zbawienie dla rolnictwa, naszej potęgi paszowej(min. pasza dla ludności). W kamerze kosmicznej widać wszystko. Woda, czyli także sprzęt sportowy dla rozwijania gónej części ciała. Wyraźnie zaniedbanego w zimie(poza tymi co w biegu...). Pierwsze moje kajaki, to jednostki przeznaczone dla rodzin hutniczych. Budując Nowa Hutę pod Krakowem od wschodu(ważne, ponieważ przeważają tu wiatry zachodonie) zbudowano na niewielkiej rzeczce Prądniku?) zalew o głębokości średniej 0,5 m). Ale za to całkiem spory. Rowery wodne, kajaki czekały na wielkoprzemysłową klasę robotniczą na brzegu. Mieszkając w wypasionym hotelu dla tej klasy jw. nie omieszkałem wprawiać się dość często w kajakarza. Hotel był wypasiony, ponieważ był to regularny blok zaadaptowany dla potrzeb budowniczych HiL(Huta im Lenina-obecnie Mittal Arcelor). Zwykły hotel, zwany popularnie Meksykiem, składał się gdzieś z dwudziestu baraków typu "oświecimskiego". Przeznaczony był głównie dla klasy pośredniej, między chłopską i robotniczą(chłoporobotnik). Zresztą te klasy spłodziły licznych potomków, którzy bardzo wzmocnili trzecią klasę, tzw. inteligentów. Zamieszkujących Kraków i okolice. W Meksyku mieszkałem tylko zaledwie miesiąc. Kolejne doświadczenia z wodą miałem, nie z kajaka, tylko z łajby. Tak pieszczotliwie jest(była) nazywana łódka z żaglem. To już było coś na serio, do czwórki. Może było czasem wiecej, ale szwagier polecił kręcić bomem, by żagiel nie był taki strasznie duży. Żona za to często wspominała Krutynię. Gdzie udała się siedząc za plecami, może chwilowej sympatii, na wuefemce. Podobno eksperymentowali też z żaglem na kajaku. Nic więc dziwnego, ze pewnego dnia wpadłem na pomysł przepłynięcia na kajaku słynnego przełomu w Pieninach. Opisałem to szczegółowo na forum i nie bedę sie powtarzał. W każdym razie punktem A były Sromowce Niżne, czy Wyżne? A punktem B Szczawnica. Ładna wycieczka, ponieważ po drodze można było zrobić sobie przystanek. I nawet zażyć kapieli w tych miejscach, gdzie Dunajec ma przynajmniej metr głębokości. Nie są takie znów liczne. Za to bardzo się mi podobali ludzie żaby. Syn zaczął niedawno swoje podwodne wyprawy(w wyobraźni), więc wiedziałem co to jest pianka i dlaczego jest w niej ciepło, gdy temperatura wody jest taka jak zwykle tu w Dunajcu. Facet z maską na buzi i dużymi płetwami trzymał się czegoś z przodu , co było jakby bardzo wielką deska do pływania. I sunął jak ślizgacz do przodu po bystrzynach. Nie wiem dlaczego zastąpiono to słowo jakimiś rapidami. Teraz już za późno na pływanie w piance. Może jeszcze doczekamy z żoną czasów, gdy na pobliskim "Jeziorze Mucharskim"(zwanym też zaporą w Świnnej Porębie) pojawi się obfitość kajaków, rowerów na pedały i łajb. Na łajbę mam chętkę. Córka żony zapobiegawczo zdobyła już stosowny patent. Już widzę taką łajbę o profilu sportowym(choćby Omega). Siedzę w kokpicie i wydaję komendy do zwrotu. Wiatr pozorny omiata mi twarz...Piękna perspektywa po nartach. Pozdrawiam
-
Witam Za oknem deszcz. Za chwilę siadam na mój stacjonarny bicykl. Super Senior, Veteran, to zobowiązuje. Staram się przesunąć w górę narciarz "po...". ZUS z tego nie będzie zadowolony. Marek Grechuta. Utwił mi w pamięci. Radyjko z magnetofonem. A w nim kaseta z Gechutą. Niewielki pokoik, pełniący funkcję sypialni. Radyjko na stole, którego nóżki były zrobione z kijków narciarskich. Zasypiam z widokiem na ogromna palmę, obok wielkiej, pustej wili. Wstrętny widok. Mimo, że do ciepłych wód morza, położonego między różnymi ziemiami jest niecałe pół kilometra. Nostalgia Grechuty przenosi mnie do rodziny, do kraju, gdzie w czasie wakacji padają obfite deszcze . Koleżanka z pracy, zapytana, gdzie jedzie na wakacje odpowiedziała, że na Mazury. I chciałaby, by lało, cały miesiąc. Teraz rozumiem co jest ważne. Mogę się kąpać codziennie w ciepłym(w lecie i wczesnej jesieni), czystym morzu. Ale mi się nie chce. Siedzę na plaży, z wzrokiem skierowanym w bezkresną dal. Dobrze, że przynajmniej mam przy sobie malutki składany rowerek. Pozdrawiam
-
Witam Jedenaście kilometrów w lecie. Minus 45 st. Na nogach podwójne buty z Krosna. Setka zupełnie obojętnych widzów. Pozdrawiam
-
Witam Normalna sprawa. Wyselekcjonowany w Polsce. Ale z powodu nieodpowiedniego klimatu rośnie Hiszpanii. Pozdrawiam
-
Witam Nie znam się na muzyce. Ale lubię dźwięk organów. Stąd już blisko do Bacha. Mieszkając przy alei Puszkina w Krakowie, jako student Zasadniczej Szkoły Zawodowej kibicowałem Ogniwu Kraków. Gwardia nie była moją pasją. Udało się czasami uprosić "bramkarza" by wpuścił na mecz jeszcze przed przerwą. Po przerwie nie było problemu, dla takich młodych kopaczy z Błoń, jak ja. Pozdrawiam
-
Urocze! Piękna pasja! Pozdrawiam
-
Po strajkach w 1968 r akademik(Reymonta 17) podzielono na oddzielne bloki. Stawiając w łącznikach ścianki. "Bunt" studencki było wtedy łatwiej opanować. Dawniej -lata sześćdziesiąte(mieszkałem wtedy tu sześć lat)- było jedno wspólne wejście, od strony akademika dla dziewczyn - Nawojki. Studium Wojskowe było w A0. I chodziło się po korytarzach stukając podkutymi butami wojskowymi. Fajne miejsce w Krakowie. Park Jordana za oknem, za nim Błonia. Do Rynku Głównego niedaleko. Pozdrawiam
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 2 z 38