Skocz do zawartości

Veteran

Members
  • Liczba zawartości

    1 114
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Veteran

  1. Witam   Nie czytam książek o wyprawach górskich. Dawno temu, to mnie interesowało. JK Dorawski "  Człowiek zdobywa Himalaje". To bardzo dobrze opisana historia pierwszych wejść na ośmiotysięczniki. Polska wyprawa przedwojenna na Nanda Devi Est. Ostrowskiego, bodajże, opisy wypraw do Peru w Andy. Z  Tatr "Sygnały ze skalnych ścian" Żuławskiego. To o tragediach, nie tylko wspinaczkowych. Ostatnią jaką przeczytałem, bo dostałem od szwagra na gwiazdkę, który znał autora. To "Ostatnia ściana". Kukuczki. Sam koniec, nie napisany przez autora,  był  dla mnie, nie mogę napisać interesujący, bo koniec czyjegoś życia jest tylko tragiczny.  Ale chciałem wiedzieć, jak to było. I jaka był asekuracja. Tu chodziło o Lhotse.   Opisy reportażowe typu założyliśmy obóz, rozwiesili poręczówki… Mnie nie interesują.  Człowiek chciałby się dowiedzieć, co jest w głowie człowieka. Co jest w nocy, gdy nie śpi przed wyjściem. Co go dręczy. Czy nie stawia sobie pytań, po co tu jestem? Jak jest wyżej u kresu sił… Gdy nie może złapać oddechu…Gdy nie czuje końców kończyn.   Czytelnik się może zapytać, po co tam się znalazł? Na to pytanie też nie ma odpowiedzi. Nie poszedł, bo wysoka nagroda i będą pieniądze dla rodziny, jak nie wróci. Nie poszedł dla medalu, bo nie dają. Może z wyjątkiem pierwszego wejścia na najwyższą górę na świecie. Nie poszedł dla sławy, która jest tylko dla najlepszych. Zresztą co ze sławy, jak zostanie w lodowej szczelinie.   Jest strasznym egoistą. Bez przerwy egoistą. Tylko góry i góry. Zdaje sobie sprawę z uczuć żony, dziewczyny, rodziców. Choć woli o nich nie pamiętać. Przecież wróci.   Góry są narkotykiem. Są silniejsze od niego. On musi tam pojechać. Nie jest reprezentantem narodu z orzełkiem na piersi. Jadą na podrzędną górę.   Nie czytam, bo nie wiem ile jest autentycznych przeżyć, a ile fikcji autora. Ciężko się jest odkryć całkowicie. Wyrzucić z siebie, pisząc w cieple, wszystko co go dręczyło. Pozostają opisy, może nawet dramatyczne, ale jakieś filmowe.   Wyszli późno we trójkę. Najstarszy, znany w kraju alpinista, w tych górach bodaj już czwarty raz. Kierownik wyprawy. Dwója pozostałych młodsza o ponad dziesięć lat. Nowicjusze w tych górach. A i doświadczenie górskie bez porównania mniejsze. Celem jest szczyt ok. 6200 m. Będzie to drugie wejście na niego. Jeszcze się wtedy takie wejścia liczyło. Sporo czasu im zabrało przedzieranie się przez penitenty. Miejscami takie iglice miały wysokość człowieka.  Trzeba to cholerstwo zbijać czekanem, jak się nie da prześlizgnąć bokiem, pomiędzy dwoma. Potem lodowiec już był  bez nich, ale za to z ogromnymi szerokimi szczelinami. Szli wzdłuż szczelin, by jakoś przekroczyć, gdy się zwęziła, lub pojawił się mostek. Przez który ostrożnie szedł jeden, asekurowany przez kolegów liną.  Doszli w pobliżu wysokiej, czarnej ściany. Mimo że spadała ze szczytu o wysokości bliskiej siedem kilometrów, była pozbawiona zupełnie śniegu. Operacja słoneczna, w tych położonych na południu górach, robi takie figle. Za to po prawej stronie tego szczytu głęboka, niska przełęcz wypełniona był a całkowicie lodem. Tworzył od naszej trójki wysoką ścianę, oszacowaną przez jednego z nich na ponad sto metrów. Od czasu do czasu urywa się coś z takiej ściany i spada w dół. Tu leciało by ok. pół kilometra. Urwanie takiego kawłaka wiszącego lodowca w innych górach(Pik Lenina) spowodowało gwałtowny podmuch i ostatnie kawałki poleciały prawie dwadzieścia kilometrów dolinę. Nie to jednak zaniepokoiło najstarszego. Mieli iść bardziej w prawo, stokiem lodowym na niewielką przełęcz i z niej może  nie całe dwieście metrów, na szczyt. Dla dwójki nowicjuszy był to rekord wysokości. Starszy patrzył na stok, na którym w połowie sterczał widoczny dobrze samotny serak. Taki kawałek lodu, dziesięć, może więcej metrów wysokości. Było już prawie południe. Słońce mocno grzało. Stok z serakiem, był prawie prostopadły do jego promieni. Starszy zaczął się zastanawiać. Jest późno, może to się urwać…Chyba zrezygnujemy z wejścia. Młodsi milczeli. Jeden z nich pomyślał.  Użył w myślach imienia – on się zna. Szkoda! Drugiej takiej szansy nie będzie. Drugi młodszy zaczął naciskać. Nie mógł się pogodzić z myślą, że nie zaliczy takiego szczytu!  Starszy tłumaczył powody. Nie trafiało to do niego. Padły słowa o tchórzostwie… Siedzieli na plecakach, patrząc na nieszczęsny serak. W pewnym momencie starszy nie wytrzymał i się rozpłakał. Młodszy, który się już pogodził z myślą, że nie będzie miał tego rekordu, patrzył na starszego i zrobiło mu się bardzo przykro. Starszy powtarzał-ja mam dwójkę dzieci. A on mnie naciska!  Młodszy ten nie uparty powiedział do starszego- nie przejmuj się nim!  Nie poszli. Następnego dnia inna trójka weszła na ten szczyt. Tylko wyszli znacznie wcześniej.  To nie jest  opis z literatury, tylko z życia.   Pozdrawiam
  2. Witam   Nie jeżdżę na nartach. Skończyłem malowanie kuchni i czekamy na meble. Montować je będzie ekipa profi. Ja na zlecenie żony pełnić będę, co najwyżej rolę, inspektora nadzoru. Czuję się więc jak koń, nagle zwolniony z kieratu…   Forum stanowi pewien substytut(z całym szacunkiem) nart. Można sobie zająć czas i się wyżyć w wiecznym doskonaleniu. Skończyłem „cykl” ‘jazda sportowa”. Bo też jest to sprawa beznadziejna. Co uświadomiły mi z całą ostrością wczorajsze osiągnięcia Kuby z Mamusią w ślizgu rodzinnym w Spytkowicach. Prawda jest taka, że bez gumy wstyd się pokazać na stoku. Nie ma  mowy o pudle, jak się nie ma za sobą profesjonalnej szkółki w Szczyrku. Musieliśmy wybijać we trójkę Kubie z głowy, tak szkółkę. Guma to najtańsza sprawa. Ale potrzebne są narty, o takiej samej nazwie, jak telefon. No i nie jeździ się cały czas na tyczkach. Jest sporo nudnych i męczących ćwiczeń w lecie.   Nie będzie więc sukcesów w rodzinie. Nawet w powiecie. O poziomie AZS Cup nie ma co marzyć. Niemniej jakąś tam przyjemność z nart się ma. Mama Kuby ujeżdżała drugi dzień moje byłe tygrysie slalomki, z morderczym kątem. Przekonała się ostatecznie, że nie zagrażają jej życiu. Są szybkie. Ale to przez jeszcze widoczną strukturę na ślizgu. Ułatwiającą ‘pompowanie” wody, jak z pod opony.   W jakim kierunku się zwrócić, by nieco wyróżnić się na stoku. Doszedłem do wniosku, że należy pomyśleć o zawodzie „demonstratora’. Fajnie i bezpiecznie sobie jeżdżą na znakomicie przygotowanych stokach. I trzepią kasę. W końcu skądś muszą mieć przychody, by opłacić takie luksusowe życie narciarskie.   Mam w głowie taki obraz. Na tle, coraz bardziej chaotycznego ruchu narciarskiego, na pierwszym lepszym stoku w Polsce i nie tylko, jedzie demonstrator. Nie musi nawet jechać szybko, by i tak go wyprzedzą. Ale „ładnie’, demonstracyjnie. To jak cząsteczka w podgrzanym naczyniu.  Trajektorie wszystkich zupełnie przypadkowe. Zderzenia. Tylko jedna z trajektorią karwingową, tak wymyśloną, że unika zderzeń.   Trafiłem na film dobrze już nam znanego Morgana. W którym przeprowadza z kolegą wywiad z JF Beaulieu. Występuje tu w roli ucznia, słuchając rad bardziej wtajemniczonego. JFB już tu przewijał się przez forum. Często w kontekście pytań,  „co poprawić…?”, na załączonym filmie. Sympatyczni koledzy podsuwali wtedy JFB.   Dużo jest demonstratorów w sieci. Wszyscy oni dla mnie jeżdżą….Co tu pisać? W rodzinie też jestem demonstratorem, ale nic z tego nie wynika. Niemniej są zapewne jakieś różnice między nimi. Dostrzegalne tylko z tego wysokiego poziomu. I zapewne pracują solidnie w drodze do jakiegoś ich ideału. Dlatego postanowiłem poszukać w sieci, jakie to problemy mają takie gwiazdy. I jak jedna ocenia drugą.   Rozpocznę od wywiadu JFB. Kanadyjczyk, gada po swojemu, to nie język Morgana. Słuchawki na uszy i słucham. Nie, nie uczy Morgana, tylko opowiada o swoich wrażeniach podczas skrętu(czyli taka analiza). Wyłapuję poszczególne zdania:”narty wracają pod ciało, pronacja jak najbardziej łagodna, szczotkować, zamiast zaczepiać, kontrola odciążenia, wyrównanie bioder, to nie ja naciskam na narty, ale bierze się to z szybkości poprzedniego skrętu, przyspieszenie, można jechać szybko, ale nie przyspieszać, równowaga dynamiczna, jak najszybsza". Ale „objective”(cel) na przyszły sezon. To już całkowita przesada. Czego on jeszcze chce się uczyć?   A są oczywiście inni demonstratorzy. Przykłady niżej, wraz z ustosunkowaniem się do ich filmów przez innych demonstratorów(jak np. Harold Harb). Grzebiąc w sieci znalazłoby  się sporo filmów i uwag do ich jazdy, nawet nieco krytycznych a nie uprzejmych, jak instruktor instruktorowi. Harald Harb10 miesięcy temu Looking good man. Nice price of skiing video. HH ODPOWIEDZ 3 Jonathan Ballou11 miesięcy temu Nice skiing Mcbaggins! ODPOWIEDZ 2 Morgan Petitniot Labo du Skieur1 rok temu Superbe vidéo très bien détaillée Jérémy !!! ça va vraiment aider beaucoup de skieurs ODPOWIEDZ 3 No, więc  może młodsi koledzy z forum zaczną się specjalizować w demonstracjach. Przyda się to dla jazdy sportowej. A wszelkie kursy instruktorskie stoją otworem ze specjalizacją nauka na ubitym stoku.   Pozdrawiam
  3. Witam   Zbliża się pomału wiosna. Ostatni narciarscy zapaleńcy nie odpuszczą, dopóki na stokach będą leżeć pojedyncze płatki śniegu. Warto wcześniej poćwiczyć znana ewolucję, by wykorzystać sezon do końca. Przyznam się, że mi dawniej nawet odpowiadała tego typu jazda. Nie było już absolutnie żadnego tłoku na stoku. I nawet kwiatki już rosły. Załączam przykład ćwiczeń.   Pozdrawiam        
  4. Witam   Sam odpowiedziałeś na to pytanie, jak sądzę. Wyruszyć na szczyt. Wejść na szczyt, tzn. wejść teraz, zaraz. Jak się wychodzi, wyrusza, to nie ma pewności, że się wejdzie. Pisząc post nie zawsze się człowiek nad tym zastanawia. Jak kto jest napalony, by stanąć na wierzchołku ME, to jest napalony, by wejść. "Wyjście"  go nie satysfakcjonuje.    Pozdrawiam
  5. Veteran

    Pomiar prędkosci.

    Witam   Odnoszę się do własnego onegdaj postu. Dlatego, że zmieniłem w międzyczasie zdanie.   Otóż była to odpowiedź na prowokacyjne pytanie jednego z uczestników dyskusji w temacie jw. Pytanie brzmiało: "A Ty Dziadek Kuby co uważasz na ten temat? Zarejestrowałbyś tego typu aplikacją swój zjazd?".   Dzisiaj bym zarejestrował. Tylko nie mam właściwego urządzenia z tą aplikacją. Zapewne unowocześnioną.   Pozdrawiam
  6. Witam   Dość dawno temu, gdy sobie założyłem antenę satelitarną, oglądałem z zainteresowaniem parę dość długich filmów dokumentalnych z wypraw komercyjnych na Mont Everest. Organizowane były przez jakiegoś doświadczonego himalaistę nowozelandzkiego,. Udział kosztował 55 tys dolarów. Uczestnicy wychodzili od Przełęczy Północnej(Nord Pass). Wyście na szczyt od tej przełęczy jest "łatwe", bez żadnych większych przeszkód. Wychodzi się na łagodną, bardzo długą północną grań. Dojście doliną do Nord Pass jest tez  bardzo długie. Były wywiady z uczestnikami, niektórzy zdradzali(z USA) swoje zawody. Niektórzy bardzo napaleni, by wyjść na najwyższą górę świata. Oczywiście strona fizyczna była przygotowywana wcześniej, przed wyprawą. W jej trakcie wszystko było załatwione przez miejscową "siłę roboczą". Obozy, poręczówki. W bazie nawet prysznic. Z lekkim plecakiem należało tylko iść w górę z "przewodnikami". Poprzedzone solidną aklimatyzacją-góra, dół. Nie było gwarancji wyjścia na szczyt. Ja ktoś nie był wystarczająco "silny" wyżej, to zostawał w obozie, lub schodził. Szef czuwał nad komunikatami meteo, które rozstrzygały o następnym kroku w kierunku szczytu.    Były to fajne filmy, bo góra była widoczna z innej , niż to ma często miejsce. I rzucała się w oczy droga jak  na "Kasprowy z Kuźnic'. Szczyt, gdzie tam, daleko... I "nudne" krok za krokiem. I po paru krokach chwila odpoczynku. I tak, aż do szczytu...Niektórym się udawało dojść. Większość odpadała  na różnych wysokościach.    Pozdrawiam
  7. Witam   Nie cieszę się wcale, że nie zjechałeś. Każdy, kto bardzo lubi góry ma jakieś tam marzenia. Ja też miałem w duchu kiedyś przekroczenie 7 km. Mimo, że byłem w pobliżu takiego szczytu i był  taki zamiar wyjazdu, nikt z kolegów nie wyszedł. Skończyło się z różnych względów, nie tylko ściśle górskich, na niższej mało szczytnej niższej wysokości.   To było dawno temu. Bo teraz, jak się ma forsę i  właściwą formę fizyczną, to nawet takie wysokości i wyższe stoją otworem w wyprawach komercyjnych. Nie trzeba się nawet wcześniej wspinać.   Życzę Ci dalszych wspaniałych przeżyć.    Pozdrawiam
  8. Witam   Śpioch niech się przyzna, że zjechał z samego szczytu Cho Oyu. Sprawa będzie jasna, bez nie domówień. I  fajnie mieć wśród dyskutantów Kolegę z  zaliczonym ośmiotysięcznikem.  Gratulacje!   Ale też są różne góry, różne stoki, różna pogoda. Różna też tolerancja na wysokość, nawet u wybitnych alpinistów. Mających duże osiągnięcia niżej, ale poważne kłopoty z aklimatyzacją. Nie całkiem przypadkiem, ale znam taką osobę. Więc i różnie może być z tym tempem. Telewizja też nie ułatwia. Gorący "news" jest okraszany różnymi zdjęciami, różnymi filmami.  Nie zawsze "pasują" do wydarzenia. Gdzieś tam mignął w TV kawałek filmu, który miał być z Nanga Parbat wspinaczki, po lodzie(tak jak na lodospadzie). Zdaje się obok wisiała poręczówka,. Dzisiaj to jest umiejętność, nieznana starszemu pokoleniu alpinistów. Ale też tak szybko się nie "biegnie" do góry. Fajnie się zapewne idzie, gdy stromizna nie za wielka. Raki trzymają tylko zębami, a nie nabijają śniegiem.  Poręczówka pod ręką. Jak jest głębszy śnieg i nogi się zapadają, a idący traci rytm oddechu, tak ważny wyżej, to jest znacznie trudniej.   Cho Oyu, to taka bliżej szczytu wielka bałucha himalajska. Najłatwiej osiągalny ośmiotysięcznik, ze względu na trudności techniczne. Co wcale nie umniejsza osiągnięcia Kolegi Śpiocha.   Pozdrawiam
  9. Witam   Tak to jest, jak się stuknie nie tam, gdzie potrzeba w klawiaturę. I poleciało, bez treści.   Temat oklepany, ale ciągle bardzo aktualny, bo niepokojąco rośnie liczba tych bez kijków. Właśnie skończyłem oglądanie drugiego przejazdu giganta w Garmisch. Były przypadki "wyrwania" kijka. I komentarz Bydlinśkiego, jak zmniejszyła się pewność jazdy, zresztą widoczna. Pogorszył się znacznie czas. Zawodnicy trenują też takie skręty bez kijków. Po to by pewniej się potem czuć z kijkami.   Więc ci, nie do końca zmanierowani bezkijkowcy, reformujcie się i kijki w dłoń! Wydatek niewielki, ale jaka może być poprawa. Znacznie droższe są "dedykowane" narty i buty. Góry przed wami staną otworem. Ponieważ wszędzie poza trasą dominuje "offpiste". Jakoś dotychczas nie spotkałem się w tym terenie z jazdą bez kijków. Nie napiszę, że jest nie możliwa.   Właściwą osobę proszę o usunięcie tego, co wcześniej, wbrew mojej woli poleciało na forum.   Pozdrawiam
  10. Decision of the rescue team: Urubko and Bielecki will go down with Elisabeth. Tomorrow morning at around 10 if weather allows all 5 will be transported to Skardu by helicopter organized by Polish Ambassy. The rescue for Tomasz is unfortunately not possible - because of the weather and altitude it would put the life of rescuers in extreme danger. it's a terrible and painful decision. We are in deep saddeness. All our thoughts go out to Tomek's family and friends. We are crying
  11. Witam   Nie lubię tak robionych filmów. Stwarzają dla ludzi mało obeznanych z górami, że co za problem? Wystarczy kasa, nieco 'kursów' i można atakować najwyższe szczyty. Pogoda jest fajna, słoneczko mocno grzeje w Pakistanie, bo to blisko zwrotnika. Śniegu nie za dużo, ale zmrożony. Na raki prawie idealny. Jak w Tatrach na wiosnę. I piękny dzień. Tylko góry o parę numerów wyższe. Trudniej się znacznie oddycha. I nie ma "topru", gdy są kłopoty. Gwiazdy himalaizmu bawią się dla draki.   A ściąganie gościa z góry to nie taka łatwa sprawa. jak się porusza na własnych nogach, to pół biedy. Koledzy zapewnią asekurację. Pomogą nieco w trudniejszych miejscach. Ale to jest osiemdziesiąt kilogramów  w jednej całości. A zejście to strome pola lodowo-śnieżne, oblodzona skała. Są może poręczówki. ale nie koniecznie w każdym miejscu. Znany był dawniej  wypadek jednej z wypraw środowiskowych na Tiricz Mir. Najwyższy szczyt Hindukuszu, położony w Pakistanie. Jeden z uczestników zachorował na chorobę wysokościową na wysokości 7400 m. Koledzy go ciągnęli w dół na płachcie biwakowej. Na to jeszcze mieli siłę. No i miejsce się nadawało do takiego "transportu". Niestety długo to nie trwało, bo człowiek umarł i został na zawsze w tych górach. Wielicki wydelegował najbardziej ostrych gości do ratowania. Chodzą po Himalajach, jakby to były Alpy.   Choroba wysokościowa jest bardzo zdradliwa. Znany też był przypadek bułgarskiej wyprawy na Noszak, drugi co do wysokości szczyt Hindukuszu(7504 m). Polska pierwsza powojenna wyprawa w góry wysokie w 1962 r na ten szczyt miała pecha. Ponieważ będąc dziewiczym, nie zdobyła go jako pierwsza. Parę dni przed nimi zdobyli go Japończycy, którzy działali w Dolinie Quazi Deh. Otóż Bułgarzy bardzo szybko szli w górę. I równie szybko zapadali na chorobę wysokościową. Zginęła prawie cała wyprawa. Z początku nie zdawano sobie nawet sprawy, co się z nimi dzieje.   Mam nadzieje, że się to dobrze skończy dla obojga(dotarli do kobiety-żona podpowiada). Bo i sprawa znalezienia, jak napisano wyżej jest kluczowa. Jama śnieżna może być zawiana , a On nieprzytomny, lub kompletnie bez sił. Nawet namiot może być zupełnie niewidoczny. Nanga Parbat to ogromna góra, jeśli jeszcze pamiętam, z ogromnym "plateau" na szczycie, mającym zdaje się dwa, może mniej lub więcej kilometra długości. Mackiewicz nie jest tak wysoko, tylko na "ścianie". W książce Doroszewskiego "Człowiek zdobywa Himalaje jest rycina Hermana Buhla, który jako pierwszy zdobył ten szczyt. Maszeruje z trudem z kijkami przez to plateau w zamieci, przez kolejne kulminacje do ostatniej na horyzoncie, która jest najwyższa. Jako ciekawostkę można podać, że jest tu najwyższa kulminacja szczytu nad otaczającym terenem na świecie. Ponieważ odległy o 25 km Indus płynie na wysokości ok. 1000 m. Ciekawe było też położenie dawniej głównej bazy. Na łące z kwiatkami na wysokości 3200 m, co nie ułatwiało zdobycie szczytu. Na tej górze zginął brat Messnera i nigdy jego ciała nie odnaleziono. Przy powrocie ze szczytu(rozdzielili się). Ta sprawa ciążyła na nim cały czas.   Pozdrawiam
  12. Witam     Wyszedł mi jakoś taki cykl o jeździe  sportowej- „Trening na tyczkach”, „Stromo i ślisko” „Jazda sportowa”. Fred dorzucił swoje „Doginanie nart’. Są jeszcze inne tematy o jeździe sportowej na forum. Tylko, że  to są ukryte kryptoreklamy. Na tym obecnym temacie może już skończę z tą „jazdą sportową”.   Gnębi mnie jeszcze ta jazda, po wczorajszej wizycie na Mosornym Groniu. Dlatego postanowiłem nieco zrewidować moje radykalne poglądy na jazdę sportową i dociec jakie zachowania narciarza charakteryzują jazdę sportową. Nie zajmuję się tu takimi niezbędnymi elementami, jak - odwaga, ambicja, „zaciekłość sportowa”, by wyliczyć kilka. Chodzi mi o tą specyficzną technikę prowadzenia nart, która pozwala uzyskiwać czasy lepsze od innych.   Raczej wiadomo, że sama szybkość( z wyjątkiem szybkości na zawodach) nie może być ostatecznym kryterium jazdy sportowej. Przecież w takim slalomie w Kitz, było to marne 50 km/g. Przecież przeciętny forumowicz jeździ czasem sto na godzinę. A nawet, u niektórych, aparacik elektroniczno-satelitarny pokazywał grubo więcej. Trzeba zanalizować  głębiej to zjawisko.   Przyszedł mi do głowy termin- jazda aktywna, jazda pasywna(bierna). Coś się w tym kryje. Zdarza mi się osiągać na stoku szybkości posuwania się nart, przekraczające te z Kitz. Ale ja wtedy zjeżdżam w dół na nartach, a nie jadę na nich. Z całą ostrością uświadomiłem sobie to wczoraj na tym Mosornym. Jak usunęli na górze sznurek z chorągiewkami, to po dawnym giganto-slalomisku z przyjemnością jeździłem. Obok mnie przemykali, co chwila profi  rodzaju żeńskiego i męskiego. Na dole urządzali slalom, wiec wykorzystywali  luźną jazdę, by nie ostygnąć.  Pierwsze wrażenie, jak się takiego obserwuje. Abstrahując od gumy(widoczna tylko od kolan w dół), komórek, smarów, doginania - to nagłe przyspieszenie, gdy skręca. Takie niby szybkie, elastyczne drgnięcie ciała . Nogi prawie „poziome”, tors prawie ‘pionowy”. Wypisz wymaluj Hirscher obok tyczki. Tylko tyczek nie było. Musiałem się nad tym głęboko zastawić i odkryć przyczynę tego dziwnego zachowania, skutkiem którego był ten gaz. Po pierwsze skąd to nagłe przyspieszenie? Z resztek fizyki w głowie wygrzebałem , że musiała zadziałać jakaś siła. Ale oprócz niej dobrze byłoby, ażeby opór ciała na który działa był jeszcze zmniejszony. Tym ciałem jest w całości narciarz z deskami. Przy pociąganiu go w dół, opór stawia powietrze(po to ta guma), ale też tarcie nart o śnieg. Początkujący karwingowicz doskonale wie, że jak się je postawi z odpowiednim kątem na krawędzi, to się ślizgają jeszcze lepiej.  Czyli mamy sprawę wyjaśnioną. Siła, tj. składowa siły ciężkości skierowana prosto w dół. Tym większa im bardziej stromy jest stok w tym miejscu, gdzie przyspieszają. No i te narty z dużym kątem. Przez nogi prawie płasko nad śniegiem. Tułów jak świeca, by nie skosić tyczki, no i ten kąt powiększyć.   I wtedy ma się to gwałtowne przyspieszenie i sporą szybkość wystarczającą by w dalszej części skrętu, doginać te narty. A dogięta narta jest, jak dogięta sprężyna. Ma ochotę się odgiąć. I się odgina, gdy narciarz kończy skręt, dając mu solidnego „kopa”. Taki mały „kopek” czułem czasem, gdy slalomki się rozpędziły i skręt był zacieśniany. Code to masło maślane, więc praktycznie nie „kopie”. Ale musiałem zmienić narty, by oszczędzać zdezelowane kolana. Więc mamy podstawową trójcę, jak w awanturze na lawiniastym śniegu. Teraz jeszcze potrzebne są  umiejętności(w tym śniegu doświadczenie). I teraz się już jeździ, nie zjeżdża. I to jest sportowa jazda. Nie tylko na twardym i śliskim.   Wszystko to mi przyszło do głowy po obejrzeniu filmów Morgana. Morgan jeździ bardzo ładnie, ale zjeżdża. Podchodząc z szacunkiem dla innych użytkowników stoku. Nie rozjeżdżając ich, w czasie wyprzedzania. Gdyby ktoś z  forum zatęsknił za jazdą sportową i miał dwanaście, może do piętnastu lat i jeździł już, jak Morgan, to pora się zacząć specjalizować w ‘jeździe sportowej”. Wtedy po ciężkiej pracy jest szansa na pierwszą dziesiątkę w AZS Cup! Dla innych, też nie starych i bardzo ambitnych pozostaje się wzorować na Morganie. Co też próbuję robić.   Kończąc moją serię o „jeździe sportowej”.   W duchu sportowym pozdrawiam!
  13. Witam   Mosorny Groń dzisiaj. To był ciekawy dzień.   Pogoda zapowiadała się w miarę przyzwoita. Postęp w malowaniu kuchni jest i żona, sama zapalona narciarka, pozwoliła na wyjazd. Narty, nartami, ale kuchnia ma priorytet. Sprawa rano w kamerze wydawała się podejrzana. Wyciąg ruszył jeszcze przed ósmą. Za moment wszystko się wyjaśniło. Na  stoku rozwieszano chorągiewki na sznurku. Stały już pary tyczek, tylko bez płótna(nie pamiętam, jaką ma nazwę). Coś poważnego się szykuje. A ja mam na dzisiaj w samo szkoleniu punkt z ze „sztuczek” narciarskich Morgana. Na filmie, który załączyłem z tłumaczeniami napisów. Brzmi on: „przed „transition” należy umieścić środek ciężkości nad podeszwą od środka, stopy narty górnej, gdy jest ustawiona na LTE. Tłumaczenie może nie jest najlepsze, ale każdy narciarz pojmie w mig o co tu chodzi. Potrzebny mi jest szeroki i w miarę nie zużyty stok.   Jestem pod Mosornym. Na dole zaroiło się od gum. Różno kolorowych. Przy wyciągu, oparte o poręcze, jak okiem sięgnąć, same komórki, czy nawet lepsze. Dłuższe, z przepisowym pewnie radiusem i te krótsze do slalomu.  Rzadko ma się taką okazję, by się napatrzeć na „prawdziwe” narty. AZS Cup! Jadę do góry. Meta z nadmuchanej gumy. Przed nią przepisowa bramka przelotowa. Dalej oszczędnościowe „pół” bramki. Tylko wewnętrzne tyczki. Start, nie w połowie górnego stoku, jak bywało, tylko na samej górze.  Poziom się podnosi. Tak ma być. Stok nie taki łatwy. Gdyby mu dodać w różnicy metrów, te 70, czy 100 m i wyciąć płaską część, to można tu zapraszać gwiazdy z PŚ.   Na górze spory tłumek samych gumowych profi. Młode przystojne chłopaki i piękne dziewczyny. Wszyscy podskakują, bo jeszcze zimno i mięśnie stygną. Numery ponad sto kilkadziesiąt. Dwóch goprowców, jak memento, czeka z Akią. Niestety już mieli robotę. Jak wysiadałem z samochodu, widziałem jak zjeżdżali góry. Przy dolnej stacji stali i czekali na karetkę. W Akii widać było twarz młodej dziewczyny, której ciekły łzy.   Z wyciągu mam znakomity wgląd na trasę. Wszyscy zawodnicy jadą karwingiem(tak mi się wydaje). Patrząc z góry, gumy błyskawicznie znikają w dole, nieźle ‘doginając narty”. Ale dzieje się to, czego można się spodziewać po normalnych zawodach. Jesteśmy na forum nieźle zmanierowani. Ciągle tylko PŚ. Jakby nic nie było między forum i  tymi gwiazdami. A tu proszę, jeden muska tyczki. Ale większość metr, czy nawet dwa z boku. Rozumiem, że u góry, gdy stromo. Nie każdy toleruje taki speed. Ale w środku trasy, gdzie szybkość jest dwa razy mniejsza. To coś z wyborem tej najkrótszej linii nie tak. W każdym razie na dolnej części było bardzo mało śladów nart przy tyczce. Za to dalej był większy dołek.   Nie byłbym ambitnym weteranem, gdybym nie pomyślał…Nie, nie dzisiaj, tylko w szczycie formy!  Przygotowany fizycznie. Ale nie przez posuwanie wałkiem malarskim po suficie. Wcześniej „wjechało” by się na treningu w te tyczki. Narta może być z radiusem 30 m. Dałbym rady. Guma tylko na środkową część. Bo wiało w pysk i te ułamki by się urwało. Na górę wystarczyłoby  to co mam. Bardzo dobrze i bezpiecznie zwalnia dziki pęd nart. Nawet sobie czas przejazdu przemyślałem. Przecież nie muszę( a raczej nie dam rady) tuż przy tyczce. Parę metrów od niej, co szkodzi. W końcu ma się opanowany ten ześlizgokarwing.   Dość żartów!  Na moje szczęście, po dwóch przejazdach przenieśli się niżej na slalom. Stok za sznurkiem został zwolniony w dobrym stanie. Przeprowadziłem obliczenia koniecznej szybkości na nartach, by się zaliczać do tego ekskluzywnego towarzystwa. Porządną inż. metodą a nie jakimś elektronicznym, satelitarnym gadżetem. Który służy do podniesienia własnego ego. Stok 1400-100 m na wybieg. Mnożymy przez współczynnik 1,2 by określić długość przejazdu. Na wyciągu słychać był doskonale, jak” iks” z Politechniki w ….minuta, 12 sekund, dziewięćdziesiąt dziewięć.  Aktualnie 25 miejsce. Przyjmijmy Minuta i dziesięć sek. Czyli 70 sek.  Trasa przejechana 1560 m. To jest 80 km/g średnia! Biorąc znaczny spadek szybkości na przestrzeni ok. 400 m można sobie wyobrazić maksymalną szybkość na górnej części.   Potem ustawiono im slalom na dolnej części. Niestety połowa trasy jest bardzo płaska i większa zabawa zaczynała się dalej. Trudno jest przejechać ‘ładnie’. Miękko, przy tyczkach, gdy stromizna rośnie. Obwożą człowieka narty szeroko prowadzone, prawie płasko. Albo tyczki strzelają do uderzeń, krawędzie rżną śnieg, dynamika. Tylko szybkość nieco za mała. Łatwiej jest chyba na tym gigancie, bo przejazd jest bardziej płynny.   A co z moim ćwiczeniem? Raz, czy dwa razy wydaje mi się, że poczułem, że mój środek ciężkości znalazł się w odpowiednim momencie przed „transition” nad podeszwą stopy górnej narty, gdy jechała na krawędzi LTE. Choć trudno jest wyczuć, gdzie w brzuchu jest ten środek. Podobno w okolicy pępka. Tak się przykładałem do tego, że połowę skrętu jechałem na tym LTE. Czyli na narcie wewnętrznej. Tak też nie może być. Czeka mnie jeszcze ciężka praca w tym i może przyszłych sezonach, aby to nieco opanować.   A dzień naprawdę był bardzo ciekawy. Wreszcie moje oczy się nasyciły sprzętem i wybitnymi demonstratorami jeżdżącym obok mnie. Co za frajda?   Pozdrawiam
  14. Witam   Miniatury ładnie pokazują, jak może wyglądać pochylenie sylwetki narciarza, by uzyskać ustawienie nart pod kątem w stosunku do powierzchni śniegu. Pierwsze "Inklination"(pochylenie się "wyłożenie się" na stok-do wnętrza skrętu). Drugie Angulation - pochylenie, ale z załamaniem w biodrze. Tors odchyla się od stoku. Różnica polega na tym, że drugim przypadku można jeszcze dodatkowo zwiększyć kąt narta śnieg, przez to odchylenie torsu i jeszcze "wepchanie" kolan w stronę stoku. Górna narta(zewnętrzna, gdy już nie jest w górze) jedzie będąc w górze na krawędzi małego palca (LTE). A jak się staje zewnętrzną jedzie na krawędzi dużego palca(BTE). Można świadomie, stojąc na nartach przekręcać stopę w bucie(rozpiąć lekko klamry) w jedną, czy drugą stronę. Będzie się nieco przekręcała narta. Gdy domkniemy klamry i pojedziemy po bardzo łagodnym stoku, to usiłując przekręcić stopę, napniemy przez to jej mięśnie, i przeniesie się to na nartę, która  ustawi się nieco na krawędzi i zacznie skręcać. Dalsze zwiększenie kąta to "wpychanie" kolan na stok. A jeszcze dalsze to Angulation. Tylko to wszystko nie jest takie proste w normalnej jeździe. Niewłaściwe Angulation dość łatwo prowadzi do silnego przeciwskrętu i  silnego spychania piętek nart. A  także  może spowodować ten "pivot", czyli taki skręt, że narty zostawiają wąski łukowy ślad na śniegu, ale się  posuwają prawie płasko. Gdzieś tam wyczytałem nazywa się to "steering turn". Skręt sterowany.   Karwing to skręt na krawędzi. Ale narty muszą na nich tak jechać, by cała  narta jechała w "rowku" wycinanym prze przednią jej część. Jechała do "przodu', a nie minimalnie w bok(same piętki). To dość dziwny układ, bo narta jest wygięta, śnieg jest miękki. I narta przecież ma ochotę się wyprostować. Co w miękkim śniegu nie jest trudne. "Utrzymanie" narty w takiej pozycji to działanie narciarza. Inicjując skręt  przekręcanie narty zewnętrznej z LTE na BTE . A drugiej jak najszybciej z BTE na LTE. Lepiej tą drugą podnieść na moment(tył) niż puścić ją płasko, a jeszcze gorzej nawet minimalnie obciążyć.  Trzeba dobrze jeździć by całkiem świadomie prowadzić skręt jako sterowany, albo karwingowy. Pierwszy ślizgowy, wolniejszy, drugi szybszy.    Jest bardzo ważne, by próbować prowadzić skręty z jednakowymi kątami zakrawędziowania, bez tzw. "A". To ideał. Ma u zawodników wielkie zalety. Poślizgniecie się narty zewnętrznej, siad na tyłach,  skutkuje momentalnym przejściem na wewnętrzną. Jeśli jest na LTE, to obciążona może pojedzie w łuku i pojawi się siła nie pozwalająca upaść na stok. Za moment następuje powrót na zewnętrzną. To cyrkowa ewolucja. Ale zawsze na slalomie kogoś ratuje. Trzeba się sztucznie przyzwyczajać do automatycznego ustawiania(przekręcania) narty wewnętrznej na LTE. Trzymając ją w powietrzu, wykrzywioną przesadnie przy pomocy kolana. Lub ćwiczyć, np  skręt oszczepniczy.     Ja się nieco oburzyłem na to Twoje LTE. Film Morgana jest dla takich ambitniejszych narciarzy, jakich wyprzedzał  na swoim stoku. By pracowali nad sobą. Ale to jeszcze zbyt odległa perspektywa dla nich. Nie można przeskakiwać etapów. Chyba, że się jest geniuszem.   Pozdrawiam
  15. Witam   Basculer, to także wg wielkiego słownika fran-pol -zachwiać się. Angulation(ustawienie pod kątem - w w tym przypadku torsu i  od bioder w dół. Można mieć załamanie w biodrze, stojąc prosto, lub być pochylonym na stok). Angle - min. geom. kąt. Google jest genialny wystarczy napisać dwa słowa skieur(narciarz) i basculer i zobaczyć co wyskoczy.  Dalszy ew. dyskusja wieczorem. Teraz zabieram się do malowania kuchni.   Pozdrawiam     Dodaję tłumaczenia napisów na ww. filmie   Moje myśli(Zamierzenia) autora Ćwiczenia i „sztuczki” Trasa przygotowana Czas(sek): 13`- Moja myśl(Zamierzenie) :  wyrównoważyć(praktycznie obciążyć) się jak najwcześniej na stopie wewnętrznej skrętu(przyszła zewnętrzna) – w tym przypadku stopa prawa. 26` -Jw.:-narty Atomic, buty- Uzyskać wcześnie równowagę na narcie wewnętrzej(przyszła zewnętrzna), gdy jest jeszcze na krawędzi(LTE) 43`-otrzymacie za darmo przewodnik i 7 porad jak uczynić postęp i  udoskonalić swoją jazdę, klikając tu.. 50`- Jw.- reklama nart, butów Dla przyjemności-cztery skręty jak najdłuższe, zwiększając amplitudę ruchu(ciała), ugięcie nogi wewnętrznej 1,07`-reklama 1,14`-Jw.: 1) pozwolić środkowi ciężkości i  podstawie podparcia(podeszwie), stopy lewej przemieszczać się razem, w tym samym kierunku 2) umieścić swój środek ciężkości powyżej podeszwy tej stopy, by spowodować(uwolnić mechanizm) zakrawędziowanie nart 1,41`- Moje zamierzenia dla pozostałej części video: ćwiczę przemieszczenie(umieszczanie) mojego środka ciężkości ponad podeszwą mojej stopy od jej strony wewnętrznej podczas zmiany krawędzi(transition)
  16. Witam   "Basculer" może być rozumiane, jako wahnięcie się w jedną stronę, czyli pochylenie sylwetki. Rozróżnić od kładzenia się na tok, gdy ciało jest wyprostowane(bez załamania w biodrze). Tu przy tym pochyleniu załamanie jakieś  jest. Oczywistym jest, że nie może być podpierania wewnętrzną nogą. Narty jadą w łuku i jest siła odśrodkowa, więc obciążenie jest głównie na zewnętrznej narcie(czyli przełącza się to obciążenie). LTE jest po to by starać się jak najbardziej pochylić wewnętrzną nogę na stok, by jej narta miała taki sam kąt, jak zewnętrzna. Unikając "A". Jest to główna bolączka wszystkich narciarzy, łącznie z zawodnikami. Tylko, że pisanie o LTE, nawet dla dość przyzwoicie jeżdżącego, to  robienie mu wody z mózgu.   "La neige acrocheuse" to tu śnieg, który "trzyma", w odróżnieniu do gładkiego lodu, który nie trzyma. Pojęcie śnieg haczący jest u nas używane, na tępe śniegi wiosenne, Bardzo niebezpieczne dla różnych "karwingów" z małym promieniem i bardzo ostrymi krawędziami. Podobne "właściwości mają sztuczne śniegi, dmuchane przy wyższej temperaturze i mokre. Wjechanie na taką kupkę pod armatą może się fatalnie skończyć.   Nie jest możliwe poprawne tłumaczenie specjalistycznych tekstów, nawet przez bardzo doświadczonego lingwistę. Największe słowniki specjalistyczne nie oddają wszystkich niuansów w jakiejś dziedzinie. Zresztą nie wiadomo jaki niuans wybrać, gdy się tej dziedziny nie zna. Mieliśmy w biurze projektów dawniej zespół tłumaczy. Którzy tłumaczyli różne instrukcje, przychodzące z aparaturą z zachodu. Ponieważ uchodziłem w pracowni za lokalnego "poliglotę" dostawałem często takie tłumaczenia do przejrzenia i korekty. Przy bardziej skomplikowanych opisach korekt było dużo. Każda branża ma swój żargon.  Kolega, który pracował ze mną jako wykładowca w Tunezji próbował przetłumaczyć na francuski(słownik techniczny) materiały z polskiej książki. Tam nie było prawie książek w bibliotece. Sporadycznie francuskie. Dlatego Polacy zabierali ze sobą walizkę literatury ze swojej dziedziny. Z takiego tłumaczenia wychodzi nieraz śmieszny język. Człowiek tego nie wie. Dopiero jak druga strona fachowa(Francuz) to przeczyta to jest jasne i śmieszne. Dlatego mając taki sam problem, jak kolega, rżnąłem całe zwroty z książki francuskiej, bo wiedziałem co one znaczą u nas. Gdy mi przyszło napisać opis do jakiego ćwiczenia.   Bardzo dobra robota te tłumaczenia, na tle filmów Morgana. W pewnym sensie wydawało mi się to oczywiste. Ale widzę z odzewów, że  nie jest to takie oczywiste, jak sobie jeździć, po różnych stokach, śniegach, czy między ludźmi. Brawo!   Pozdrawiam    
  17. Witam   Jeśli to zupa to bardzo gęsta i mająca na dnie talerza twardą warstwę. Puściłem ten film, nie słuchając komentarzy. Nie są mi specjalnie potrzebne. To jeszcze nie to, gdy narty się zapadają, a stok jest solidnie zryty. Na tym się dobrze jedzie, jak się miękko jedzie i ma się nieco techniki, by ciągnąć skręt, a nie brutalnie pracować krawędziami. No i  to doświadczenie. Jazda bokami, gdzie mniej zryte, tam,, gdzie dłużej jest  cień. Instrukcja dobra, tylko ile ludzi w przybliżeniu jeździ  jak Morgan. Wystarczy popatrzeć w kamerze na pierwszy lepszy stok u nas. Zresztą na tym jego stoku też było podobnie. No, ale może taki film kogoś zainspiruje i będzie starał się coraz lepiej jeździć.   Pozdrawiam
  18. Witam   Widzę, że Koledzy patrzycie na to co było kilkadziesiąt lat temu, czy wcześniej. Z dzisiejszego punktu widzenia. Ze zdobytego doświadczenia górskiego, bo bez porównania jest łatwiej w wielu górach często bywać. Korzystając z dzisiejszego sprzętu. Odzieży, żywności. Korzystając ze środków choćby takich, jak telefon( w tym  internet  w aparacie), różnych sygnalizatorów, "poduszek". Wiedzy "lawinowej", opisów innych, którzy w tym terenie byli, zjeżdżali. Nawet taki banał jak dobry sen , w fajnym schronisku, czy hotelu, dojazd wielką furą.  Większa kasa...Dość tej wyliczanki.   Dzisiaj się "spaceruje" przez Antarktydę i trudno  kogoś zadziwić. Ja pisząc posty nie udowadniam absolutnie, że byłem jakimś "kimś". Zaledwie liznąłem parę rzeczy, to wszystko. A marzenia, jak każdy miałem większe. Dokładnie pamiętam, jak trudno było się znaleść  w jakichś ciekawszych górach(Alpy, góry bardziej egzotyczne, nawet, wcześniej, na Słowacji). Zdobyć jakiś sprzęt(choćby narty, buty, czy wspinaczkowy). Za zachodnią granicą było bez porównania łatwiej i stamtąd dochodziły wieści o "osiągnięciach". Pierwsze polskie przejście północnej ściany Eigeru(min. S. Biel) na którego relacji z kolorowymi przeźroczami siedziałem z wypiekami w pokoiku  w "siedzibie" KW na Basztowej w Krakowie. Gdzieś tam puszczono film z pierwszego zjazdu z Mont Blanc. Z której to góry, piszący wyżej też by, bez specjalnych trudności zjechali. Bo są znacznie większe stromizny. Gdyby nie trudności w orientacji i konieczny jest miejscowy specjalista. Choć być może na forum zawita niedługo ktoś, który samodzielnie z kilkoma kolegami, to zrobi.    Życzę jeszcze wielu ciekawych przeżyć,. Byle tylko nie przyczynić się do rozwoju wiedzy "lawinowej".     Pozdrawiam
  19. Witam   Widocznie małolaty odsypiają na feriach.   Pozdrawiam
  20. Veteran

    Trening na tyczkach

    Witam   Takie mnie jakieś naszły refleksje, po slalomie  W Kitzbuhle. Raczej nie mamy stoków dla dłuższych konkrecji niż slalom. I nasz dotychczasowy najlepszy alpejczyk to slalomista(Bachleda). Tlałki to też głownie slalomistki. U braci Słowaków, też panie w tej konkurencji. Co prawda góry wyższe i więcej tras, ale to się zaczyna od dziecka. Oczywiście talent i praca. Ale odpowiedni "talent" jest znacznie łatwiej wybrać,gdy wybór jest duży. Czasem rządzi przypadek. Kowalczyk, Radwańska. Z tym, że tej ostatniej tatuś był graczem pierwszoligowym w drużynie tenisowej Nadwiślanu w Krakowie. Obie siostry jako małe dziewczynki spędzały czas na korcie. Kowalczyk miała pod nosem stok na  Śnieżnicy. Być może jako nastolatka, a szczególnie później robiła sobie przebieżki w górę, jak była w domu.   Pozdrawiam
  21. Veteran

    Trening na tyczkach

    Witam    Faktycznie nie napisałem, jaka grupa wiekowa. Młode chłopaki. Jak dawniej zdarzyło mi się dość często jeździć na Skrzyczne, to poniżej "Grzebienia", z lewej strony( z góry )też często były ustawiane tyczki. W swojej naiwności myślałem, że należy szybko pomiędzy nimi jeździć. Stok jest stromy i jest coraz gorzej przy tyczce, jak rośnie liczba przejazdów. Nie znam się na zawiłościach treningu. Zapewne ważne jest, by w dobrych warunkach pracować nad określonym elementem. Ale ja już się wszystkie te elementy ma się dobrze opanowane, to, tak mi się wydaje, należy je połączyć i szybko przejechać po tych dziurach i lodowiskach.   Ale nie będę się upierał. Nie znam wszystkich miejsc, gdzie takie treningi się odbywają. Raczej zupełnie nie znam, gdzie trenują zawodnicy. To tylko takie spostrzeżenia z paru stoków, gdzie się natknąłem na takich trenujących.   Pozdrawiam
  22. Witam   Nie jeżdżę w tym momencie na nartach, więc wyżywam się na nich teoretycznie. Mam co prawda ważniejszą rzecz do zrobienia niż narty, pomalowanie kuchni przed wymianą mebli. Ale jakoś nie mogę wystartować. A to jest warunek dalszej jazdy w tym sezonie.   Po tym wstępie wracam do meritum. Dobrze wiadomo, że jak się zawodnika zgłosi do startu w PŚ, to dostaje numer bliski końca stawki. Nie dość, że jest świeży w towarzystwie najaśniej  błyszczących gwiazd, to dostaje w prezencie najmniej przyjemny stok do jazdy. I jak tu się dostać do trzydziestki a później do piętnastki. Trzeba trenować, to oczywiste. Ale jak trenować. Czasami mam okazję spostrzec takie treningi. Sprzęt bez zarzutu. Gumy, krótkie spodenki. Narty i kijki na pewno co najmniej komórkowe. Buty też. Tyczki wyłącznie przegubowe. Spory pęczek.    Ustawione przez fachowca. I jeżdżą. A ja podziwiam. Gdyby być w ich wieku i znacznie lepiej jeszcze jeździć, to ja też by tak mógł. Gdyby mi pozwolili przejechać parę skrętów i miał objeżdżone te komórki, to może udało by się jakoś przejechać. Atak byłby barkiem, bo na ćwiczenie kładzenia ich zewnętrzną ręką jest za późno.    Nie mam zastrzeżeń, jeśli chodzi o trening do tego momentu. Ładnie im szło. Ale pogorszyły się warunki przy tyczkach. Nieco ich obwozi.  W tym momencie myślę sobie, kamera pracuje, wszystko rejestruje. Wieczorem trener razem z zawodnikiem, przeanalizuje precyzyjnie zwolnione do maksimum przejazdy. Wychwyci każdy błąd.    W porządku tak powinno się trenować. Ale ku mojemu zdziwieniu szybko jakoś spuchli. Ta mizerne rynienki, czy jak twardo lekkie wyślizganie, spowodowało, że skończyli. To kiedy się przyzwyczają, trenując,  do tych monstrualnych dziur, czy lodowisk, gdy się jedzie jako numer sześćdziesiąty pierwszy. To pytanie mnie ciągle gnębi. Oczekuję od Kolegów wyjaśnień, by uspokoić moje nerwy.   Pozdrawiam
  23. Witam   Absolutnie najlepszy portal do wyszukania miejsca na narty. Wszystko tu jest.    Pozdrawiam   https://www.bergfex.pl/italien/    
  24. Witam   Jeśli by ktoś chciał pogłębić swoją teoretyczna  wiedzę o lawinach może sięgnąć do podanego niżej linka. Nie ma chyba lepszego źródła na świecie, niż Szwajcarzy. W końcu co chwila jakaś lawina spada im na głowę. Jakby porozmawiał sobie z pracownikami tej instytucji toby otrzymał bardzo dużo praktycznych informacji.Na pewno  jest wśród nich bardzo wielu doświadczonych praktyków.   Niemniej wyposażony w ogromną wiedzę człowiek. Teoretyczną i mający sporo praktyki terenowej, staje przed zaśnieżonym zboczem, czy żlebem w piękny słoneczny dzień i zadaje sobie pytanie? Iść, czy nie iść? Ma te dodatkowe zabezpieczenia, ale specjalnie go nie uspokajają.  Za żadną cenę nie chciałby leżeć pod śniegiem, nawet gdyby nie była to zbyt gruba warstwa. Gdyby szedł z kimś znacznie bardziej doświadczonym, to przecież by się nie zastanawiał. Przecież on wie, co robimy! Taka fajna pogoda i takie idealne warunki narciarskie.   Proszę nie sądzić, że znam się na lawinach. Moja wiedza może być oparta, na tym co wyczytałem w podanych materiałach. Praktycznie nieco się orientuje. To prawie każdy wie. Ogromne opady, gwałtowna odwilż, silny wiatr  itd. Nie piszę o nachyleniu zboczy, bo to oczywiste. Chociaż trudno jest zmierzyć zbocze, które się widzi z dołu, czy z góry. Ale też są inne przesłanki zejścia lawiny. Pogoda w dniach poprzednich, przekształcająca śnieg, szczególnie przed nowym opadem. Nie da się sprawdzić jego warstw, wybierając się na skiturę. Przecież nikt nie będzie robił dziur w wielu miejscach. Nawet komunikat o małym stopniu zagrożenia nie jest całkowicie uspokajający. Firn wiosenny po wielu dniach solidnego przemrożenia jest za to wczesnym rankiem absolutnie pewny. Ale jak słońce będzie działać, to zawsze coś może lecieć z góry. Nie lawina, ale duży kamień.   Pozdrawiam   https://www.slf.ch/de/lawinen.html      
  25. Witam     Drugi przejazd za nami. Kibicowałem z żoną. Nikomu zwykle  specjalnie nie kibicuję. Kibicuję zawsze kolejnemu jadącemu. Czy  dołoży poprzedniemu? To bardzo sportowe. Jak się ma dwie sekundy do prowadzącego w pierwszym przejeździe to szansa na pudło jest minimalna. ale trzeba wygrać z poprzednim.  Zobaczyłem też pierwszego od dawna Polaka w kamerze. Jak wycierał narty Zampie. Smutne to nieco!   Przejazd był znacznie płynniejszy. Bydliński jest świetny. Wreszcie dobry komentator. Fajne te komentarze. "nie odkłada narty, tylko daje im jechać"; "jedzie wysoko", "docisk w wczesnej fazie" "puszcza narty" itp. To się czuje, jak ktoś kiedyś jeździł przyzwoicie, nawet jako amator. Dziury już nie takie jak poprzednio. Trikowy, pod koniec, skręt na mocnym przeciwstoku. Hierscher odrobił swoją porządną robotę-jak komentowano. Bardzo jego sportowy gest,  jak młodszy Matt pomylił wjazd do bramki. Wyraźnie prowadził wtedy przed Hirscherem. Ale ten zamiast radości podniósł ręce do góry w geście jakby -chłopie taki szkolny błąd!   Wygrał Kristofersen w gęstej śnieżycy. Hierscher stracił do niego sekundę w pierwszym przejeździe, to zaważyło.    Pozdrawiam
×
×
  • Dodaj nową pozycję...