Veteran
Members-
Liczba zawartości
1 114 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Zawartość dodana przez Veteran
-
Witam O coś podobnego do mojego wyciągu! Gdy uczyłem Kubę. Napęd taki sam. Tylko orczyk może bardziej profesjonalny(mój), bo zamiast szczotki była deseczka. Choć szczotka to też dobre rozwiązanie. Można dodatkowo omieść narty i buty ze śniegu. Pozdrawiam
-
Witam Może drobne nieporozumienie. To wiązanie(Atomica) o którym piszę przesuwało tył i przód jednocześnie od pozycji środkowej(gdzie kreska na bucie i na narcie-były takie) były zgrane. Długość buta regulowało się wcześniej. Patrzę teraz na własne wiązanie Marker Motion. Środek jest ustalony, tylko rozsuwają się na boki główka i piętka, w zależności od buta. Pozdrawiam
-
Witam Mam na strychu jeszcze Atomicki Beta Race Carv 9,20 z roku, bodajże 2002(jak ten czas leci!). Wiązanie przesuwa się w całości na szynie. Ok. 1 cm do przodu od poz środkowej. I tyle samo do tyłu. W instrukcji było napisane, że tylne położenie to speed, do przodu-to carv. A środek pół tego i pół tamtego. Miałem przesunięte do przodu, bo byłem wtedy napalony na doginanie(teraz też). Zarzucili to genialne rozwiązanie. A szkoda, bo ile tu okazji do ekperymentów, gdyby jeszcze dodać tych centymetrów. Pozdrawiam
-
Witam Całkowita racja. Ten Morgan z filmu konsultował się z lepszym fachmanem(JF Beaulieu) odnośnie twardego i śliskiego. Na takim podłożu należy jeździć z "odciążeniem"(suspension) a nie "naciskiem"(compression). Przekładając to na ludzki język, chodzi o to by jeździć "lekko", nie brutalnie naciskając na krawędzie. Na twardym podłożu, szczególnie, gdy bardziej stromo, się zawsze poślizgną, a nie wetną w śnieg. Jak się jest wyprostowanym, to się mniej elastycznie reaguje na zmienne podłoże. Jeszcze jedna sprawa. Zbytnie wychylenie do środka skrętu powoduje, że jest mniejszy nacisk na krawędź narty w kierunku prostopadłym do powierzchni śniegu. Uwagi o delikatnej jeździe były też dawniej na filmie Bode Millera. To jest bardzo wysoki poziom jazdy, bo też skręt na karwędzi narty musi być rozpoczęty wcześnie przed linią spadku stoku. Pozdrawiam
-
Witam Wyżunio od Syberii przybliża nam się! Taki kochany wyż co powoduje. Mrozy w dolinach nocą. Smog, jak cholera. Za to w górach pyszna pogoda. Armaty bez trudności nocą uzupełniają wszelkie ubytki. Teraz zamiast od 30 cm do 70 cm jest- pokrywa do metra. Północne stoki całkowity beton, na idealne skręty cięte, tam gdzie stromo i ślisko. Stoki południowe miód na opalanie i bezpieczną jazdę, jak nie będzie ludzi. Inwersja, słowo ukochane przeze mnie w Koninkach. Tyle dobra od Putina. Pozdrawiam
-
Witam Mizoginizm. Patologiczny wstręt mężczyzny do kobiet. Pozdrawiam
-
Witam Ja nie fachowiec. Ale domyślam się, że jest obecnie 5 % szans, że będzie ten śnieg, w tym wskazanym dniu. Reszta procentów przeznaczona jest na inne zjawiska pogodowe. Tak przez analogię na pytanie - jakie jest prawdopodobieństwo posiadania żony w społeczeństwie, gdzie liczba kobiet jest równa połowie liczby mężczyzn? Biegły w rachunku prawdopodobieństwa, odpowie, że 50 %. Co oczywiście jest niemożliwe, by posiadać pół żony. Partnerki, kochanki, metresy-jak dawniej, to prawdopodobne w 100 %. Pozdrawiam
-
Lepiej to wygląda do trzydziestki. Tylko, gdzie będzie biedny trenował? Pozdrawiam
-
Witam Tak jest! Prognoza na dwa tygodnie dla Koninek(ale wszędzie w Beskidach podobnie) w "meteo blue". Parę stopni mrozu każdego dnia . A w nocy nawet dziesięć. Co prawda pod koniec z prawdopodobieństwem 5, 10 %. Ale jakaś nadzieja jest. Przynajmniej sztuczny jest pewny. Pozdrawiam
-
Witam Miałem jeszcze ochotę, po dotychczasowej dyskusji napisać nieco dłuższy post, ale zrezygnowałem. Nie ma co pisać. Nie chcę się przyczyniać do zakłócania ciszy nad grobem Tomka Mackiewicza. Żona słuchał radia i trafiłem na koniec wywiadu z Wielickim, żeby przestać gadać o Kowalskim i Urubko, jako o bohaterach. Zrobili to, co mieli zrobić. Trudniejsze akcje były w Himalajach. I zapewne będą. Radio przytoczyło wywiad z Kowalskim z zeszłego roku. Padały pytania, czy się nie boi, jak się czuje, gdy jest ekstremalnie zmęczony. Gdzie jest granica wytrzymałości. I czy wie, że jest jej bardzo blisko. Ma dwójkę dzieci. Drugie było w drodze, gdy był wysoko. Zaczął w wieku piętnastu lat się wspinać w Tatrach. Te trzy lata wspinaczki były najbardziej niebezpieczne w jego życiu. Coś o tym wiem. To jest okres, gdy początkujący wspinacz, po kursie, czy nie, nagle czuje, że jest kimś innym, niż ludzie, którzy się pałętają po Orlej Perci. Taki moment, wychodzi się „kominka”, gdzieś na żeberku od południa, na Kozim Wierchu i widzi u góry zdziwione głowy na ścieżce turystycznej, które mówią-taternicy! Głowy są w tym samym wieku, co wspinający. Którzy jednak, mile połechtani, należą do innej, lepszej kasty. Kowalskiemu powiedziano: , że jak się nie zabijesz w pierwszym roku, to będzie z ciebie dobry wspinacz”. Nie było kursanta, który by nie marzył po kursie, by wreszcie z kolegą zaliczyć „klasyczną” na Zamarłej Turni. Droga legenda, pasująca na wybitnego taternika w jego początkach. Nadzwyczaj trudna. Znana też z wypadku sióstr Skotnicówien. Czarno białe zdjęcie, nieco niewyraźne, na tle kominka wyjściowego. Lina obwiązana na piersi, hak siedzi w skale raczej nie za bardzo pewnie. A nawet, gdyby nie puścił, to ten robi zdjęcie, zamiast skupić się asekuracji. Pomiędzy nogami, doskonale widoczna podstawa ściany, sto metrów niżej. Wtedy „latający”(lecący w dół wspinacz) po kilku minutach wiszenia na takiej „uprzęży(jeśli się nie wyślizgnęła) tracił przytomność, wisząc. Kowalski, jeszcze w wieku siedemnastu lat, przeżył lawinę pod Pikiem Lenina. Napalony maksymalnie we mgle, samotnie(szedł z siostrą, która zawróciła) dążył na szczyt. Ztrawersował z grani bo mocno wiało na ścianę. I usłyszał charakterystyczny dźwięk. Urwało się trzy metry na nim. Będąc pod śniegiem próbował rozpaczliwie robić coś rękami. Na szczęście okazało się, że było go tylko kilkadziesiąt nad nim. Otrzepał się i poszedł dalej w górę. Szczytu nie znalazł. Żona mi czytała, podesłany na facebook`u tekst dziecka(teraz dorosłego) o ojcu himalaiście, który zaliczył osiem tysięcy metrów i zginął w tych górach. Ma jak najgorsze wspomnienia o ojcu. Używa słów takich, że nie można ich przytaczać. Był bohaterem, tylko nie dla własnej rodziny. Był bohaterem, którego otoczenie podziwiało, gratulowało żonie i dzieciom. Tylko, że wszystkie pieniądze szły na sprzęt, na wyjazdy. Żona ciężko pracowała, by związać koniec z końcem. A dzieci nie miały nic. Więc przeszedł mi już post, w którym chciałem napisać coś z własnych, może nie tak spektakularnych przeżyć. Jakimś ryzykantem byłem. Ale takim co zawraca, rezygnuje. I nie żałuje, bo jeszcze żyje. Zresztą nie da się napisać, gdzie jest granica ryzyka. Zależna od doświadczenia, ale także od wielu okoliczności. Jak choćby granica dla początkującego wspinacza. Czy zrezygnowanie z ośmiu tysięcy metrów, z ekstremalnych ścian sklanych jest odsuniecie tej granicy daleko? Nie jestem pewien. Lionel Terray, pierwszy z towarzyszem zdobywca Makalu(8485 m). Zginął na wspinaczce na ścianie 400 metrowej w masywie Vercors, niedaleko Grenoble. Pamiętam ten wypadek. W środowisku mówiono-zabił się Terray, Gdzie? Taki mistrz! Dla młodych wspinaczy. Granicą jest zapewne dobro najbliższych. Człowiek powinien żyć dla innych, szczególnie tych, co spłodził. W znacznie większym stopniu, niż dla siebie. To nie ulega dla mnie żadnych wątpliwości. Tylko, że do tego się dochodzi nieraz za późno. Pozdrawiam
-
Witam Mylisz pewne rzeczy. To nie chodzi o trudności techniczne drogi, z punktu widzenia wspinacza. Droga z 2015 przez lodowiec Diamir była technicznie "łatwa". Praktycznie cały czas lodowiec i wspinaczka(przynajmniej na filmie) ograniczała się do seraków. Mnie chodzi o zwykłe ludzkie przeżycia. Potworne zmęczenie, chłód, bezsilność, strach, zawrócenie przed, wymarzonym przez lata, celem. A nie o trudności we wspinaniu się na zalodzonej skale, stromym lodzie. Takich filmów jest masa. I w miejscach o wiele większych trudnościach. Pozdrawiam
-
Witam Nie neguję pługu! Proszę czytać moje posty dokładniej. Neguję czasem metody uczenia jazdy. To wszystko. Pozdrawiam
-
Witam Nikt nie skomentował filmu Elisabeth Revol, który załączyłem w Multimediach. Jeden z najlepszych, jakie w życiu oglądałem o górach, bo przedstawia rzeczywistość, bez zadęć dziennikarskich i niepotrzebnego gadania. Szli zapewne tą samą drogą przez lodowiec Diamir. Drogą Messnera. Położyli wszystko na karb, by w tym roku dojść na szczyt. Z tego filmu można wiele się dowiedzieć o tej dwójce. Dlaczego "musieli" w końcu stanąć na szczycie. Po tym filmie zupełnie zmieniłem zdanie o Tomku Mackiewiczu, który wydawał mi się z innego filmu pewnego rodzaju nieopanowanym wariatem górskim. Tu się pojawia, jako pełen pasji, ciepły człowiek. Spoczywaj w pokoju Tomku! Pozdrawiam
-
Film Elisabeth Revol z zimowej wyprawy z Tomkiem Mackiewiczem na Nanga Parbat w 2014/15 r Tłumaczę napisy i jej głos. Niektóre jej zdania są nie całkiem dla mnie zrozumiałe, ale to są głównie pewne bardzo osobiste impresje, nie mające wpływu na generalne zrozumienie filmu i odczuć bohaterów. Tłumaczenia są odniesione do momentów na filmie, wskazanych przez czas. Minuta i sekunda: 1,01-Nanga Parbat(‘Jasna”) – cała historia zdobywania w skrócie 1,15-Pierwsz wejście- Herman Buhl, Tyrolczyk, 1953 r. Jedne z największych osiągnięć himalaizmu. Samotnie z ostatniego obozu na wysokości ok. 6700 m , przez czterdzieści jeden godzin bez przerwy, osiąga wierzchołek. 1,37-to jest marzenie, którego spełnienie jest dla mnie najbardziej drogie… I dalej historia zdobywania…. 2,16-Dwóch Brytyjczyków trawers masywu. 18 dni, 13 km długości graniami 2,50-zainspirowana tym wszystkimi historiami, w 2013 roku chciałam coś osiągnąć w zimie na Nanga. Bardzo trudna sytuacja śnieżna pozwoliła tylko dojść do 6400 m. Ale pozwoliło to sprawdzić mój organizm w takich ekstremalnych warunkach 3,12-sześć miesięcy przygotowań. Rozpoznanie dróg na szczyt, meteo w rejonie, pozwolenia, budżet, wyposażenie… 3,33- przygotowanie fizyczne, 15-24 godzin tygodniowo. W weekendy dłuższe wypady treningowe. 4,15-od marzenia do rzeczywistości 4,19-21 grudzień, lot do Islamabadu, droga Karakorum High Way do Chilas. Tomek Mackiewicz czeka. 4,35-droga do doliny Diamir 5,00-ludzie są gościnni. Nic nie mają, ale się dzielą wszystkim. 5,55-dotarliśmy 27 grudnia do obozu bazowego. 6, 14-góra jest bardzo ‘sucha” w tym roku. Z bazy z licznymi, widocznymi lodowcami. To było do przewidzenia, z powodu małej ilości opadów w tej części Himalajów tej jesieni. 6,24-zastanawiamy się nad drogą wejścia w zależności od warunków 6,27-czy można rozważyć drogę..(nazwa –minori). Częściowo pokonaną w 2013 r. wg. Tomka zbyt eksponowana. 6,40-wcześniej dyskutowaliśmy o drodze Messnera. Najbardziej pewna na Nangę. „Chroniąca” przed serakami lawinami, ale najdłuższa. 6,59-krótko! Jest decyzja. Droga Messnera. 7,07-aklimatyzacja, ale także wyszukiwanie najlepszego przejścia w tym labiryncie 8,08-wyjście – piątek 9 stycznia. 2015 8,31- przejście 10 km lodowcem Diamir i wyszukać najlepsze przejście w ty labiryncie 8,54-nasz obóz I(to nie był obóz ze stałym namiotem, tylko miejsce biwaku, obozy niesiono na plecach, styl alpejski) 8,55-wyruszamy z obozu bazowego do obozu I, z naszym domem na plecach na 10 dniMój plecak 20 kg, tomka 25 kg. 9,34-jeszcze nie jest zbyt zimno, z sopla płynie woda. 9,50- czujemy się z Tomkiem dobrze, te same sentymenty i aspiracje 9,55-noc się skończyła. To trudny moment wyjść z ciepłego śpiwora(z ciepłego kokonu). Otworzyć namiot, stopić śnieg na herbatę. Zwinąć cały sprzęt, włożyć buty… 10,44-idziemy wzdłuż lodowca, potem w prawo do obozu II. 1103-jestesmy w środku lodowca. Zobaczymy jutro 11,24-kiełbasa francuska. Czosnek dobry, dobry na trawienie. Zmarznięty. 11,56-Tomek-lubisz czosnek, tak lubię, ponieważ nie jestem wampirem 12,02-czosnek z kawałeczkiem kiełbasy i sera 12,05-nieruszaj się! 12,09-widzę coś 12,11-ale, co to? Z francuskiego sera! 12,20-niedziela 11 stycznia. Jutro pójdziemy zakosami po lodowcu do obozu III. Szczęśliwie znajdujemy przejście w jego środku 12,45-poniedziałek 12 styczeń Następnego dnia nie poszliśmy wyżej, ponieważ zapowiadał się wiatr o sile 150km/g na wierzchołku. Na wysokości 6 km jest słabszy, ale nie można iść wyżej, bo niebezpiecznie. 14,09-Tomek się wspina na serak i leci z niego 14,58-obóz IV 15,52-nieco zimno. Łopata się klei! 16,05-środa 14 stycznia 16,10-jutro będziemy szli dalej do 7 km. Jest zimno. Tomek czuje to w nogach a ja w nosie 16,47-wszystko jest całkowicie zamarznięte. Nogi też są kompletnie zmarznięte 17,16-czwartek 15 styczeń. Jesteśmy na 7000 m. Próbujemy wyjść na 7400 m 17,30-7500 m 17,33-ekstremalnie zimno tego ranka 17,36-zobaczymy 17,48-źle z twoją nogą. Tak! 17,59-poszliśmy do przodu 200 m(róż. poz.). Należy powiedzieć, że jest bardzo, bardzo zimno tego ranka !8,06-kontynuujemy, czy robimy stop(mówi pod nosem Eli). Bardzo, bardzo zimno. Nieco się podgrzać(słońce), odpoczynek 18,22-piątek 16 stycznia 18,29-rozpoznaie dalszej drogi i powrót do namiotu 18,33-tego wieczora słońce zachodzi i zapowiada się morderczy chłód. W tych warunkach nie można niczego zaniedbać. Czy nasze organizmy zniosą takie warunki? 18,55-sobota17 stycznia. Noc jest krótka. Potem przyjdzie godzina wyjścia 19,05-w ciasnym namiocie, oszczędnymi ruchami, walczymy przez godzinę, by się przygotować na ten dzień. Ciepła herbata, plecak starannie przygotowany. Idziemy z początku trasą wczorajszego wypadu. 19,29-spróbujemy wejść na szczyt drogą Messnera 19,50-mróz jest silny, trudny do zniesienia, 40, 50 stopni. Ale jak pięknie! 19,54-jest się końcu na zewnątrz, by się wspinać 20,06-wejdzie się lodowcem, to bardzo daleko 20,10-jest dziesiąta rano, nie skończyliśmy wejścia 20,14-koniec, to żleb powyżej 20,18-dziękuję moim nogom, że jeszcze nie zamarzają 20,29-ciężko wyjąć aparat 20,36-jesteśmy na skrzyżowaniu drogi Hermana Buhla i pleautau. . Panorama na północ w stronę Afganistanu, Karakorum, Kaszmir. 20,54-weszcie zaznacza się szczyt 21,15-zostaje tylko wejść. Jest blisko. Trzysta metrów nas dzieli(w pionie). Czy alpinista może zrezygnować? 21,35-jest tak pięknie 22,08-wyciagając ręce mogę dotknąć tego szczytu 8126 metrów. Jest bardzo blisko 22,18-moje serce się „unosi”, należy zostać na tej wysokości, czy zawrócić(dosł-zrobić stop) 22,30-wracamy do obozu. Jest bardzo zimno. Nie mamy gazu. Nie możemy przygotować jedzenia. 22,47-osiemnasty stycznia-. Zaczynamy schodzić. Nasze zapasy są skończone. Tak jak nasze siły. Zejście jest monotonne. Droga jest wspaniała. Lodowiec wyrzeźbiony prze wiatr. Widzę szczelinę i próbuję mostek kijkiem. Wydaje się mocny, by przejść 23,06-Jestem za szczeliną i idę dalej. Nagle słyszę hałas, za sobą. Noga tomka się zapada na mostku, ciało się przewraca. Załamał się mostek. Klnąc zbliżam się do szczeliny. W dole widzę jakiś mostek i dalej ciemny otwór. Przez głowę przelatują mi dzieci Tomka, żona Nina, mój mąż Cristof. Samotna na tym wrogim lodowcu.. Idę do niedalekiego obozu po linę. 24,16-Wołam Tomek, Tomek. Nic . Jeśli jest ranny to muszę zejść do szczeliny Wreszcie słyszę słabiutki głos Eli. To Tomek , ale nie może wyjść po wysokim na trzydzieści metrów lodowym murze. Żyje. Ale ten głos nie jest ze szczeliny, tylko gdzieś obok. Leżąc na mostki znalazł jakieś wyjście w bok. Asekuruję go liną, ciągnąc całych sił. 24,36-zmarznięty, wychodzi. Jego twarz, to Tomek wykończony, nie do poznania. Opowiada swój upadek. Jego plecak mu z pewnością uratował jego życie. Uderzał nim kilka razy, spadając. 24,46-wiem, że należy schodzić bezpośrednio do bazy. Jutro już nie będzie mógł iść. Ma kłopoty z nogami. Dzień nie jest jeszcze skończony. Jesteśmy na wysokości 6600 m. Tomek jest słaby, wyczerpany. Idzie bardzo wolno. Krok za krokiem. Bierze od czasu do czasu ibuprofen, by złagodzić ból. 25,04-noc się zbliża. W ciągu tygodnia powierzchnia lodowca się bardzo zmieniła 25,009-spostrzegamy światła obozu. Schodzę jak najszybciej, by zorganizować pomoc. Kucharz z pomocnikiem idą do góry. Po dwóch godzinach wracają z Tomkiem. Dalej sa własne rozważania Elizabeth Revol, o swoich przeżyciach
-
Witam Kurtyka był typowym górskim "sportowcem". Tacy podchodzili do wspinania w sposób-dajcie mi "problem"-jak go rozwiąże. Problemem może być wejście na najwyższy szczyt na świecie. Teraz już takich nie ma. Wejście na szczyt trudniejszą drogą od poprzednich. Wejście zimowe,. Wyprostowanie drogi(diretissima). Itd. Są tacy. Można powiedzieć, że prawie nie widzą, co ich otacza. z wyjątkiem "problemu". Jest jeszcze bardzo dużo takich wyzwań w górach najwyższych. Bo w Alpach się ich nie znajdzie. Tu jest jeszcze nieco miejsca na solówki. Ale w górach najwyższych można jeszcze trafić, na szczyty wyjątkowo trudno dostępne(choć wątpię czy dziewicze). A są ściany, giganty, gładki pion. I szuka sie takich. Bo tylko tym można nieco zainteresować środowisko. Czasem szersza publika się dowie, gdy się zrobi film. Kurtyka wcześnie pokazał swój sportowy pazur. Przykładem jest załączone zdjęcie. Ta ściana ma dwa kilometry w pionie. Kiedy ją przeszedł pierwszy gdzieś ok. 1976 r, w stylu alpejskim z partnerem, to nawet doświadczonym alpinistom nie bardzo się to wydawało prawdopodobne. Pozdrawiam Załączone miniatury
-
Witam To nie są rady dla kogokolwiek. To są moje całkowicie prywatne przemyślenia. Proszę uprzejmie formowego cenzora o nie usuwanie ich. Aby nie skazić moimi, wywrotowymi poglądami, działu nauka jazdy, a szczególnie tematu o nauce dzieci, umieszczam je tutaj na skrzynce. Powodem podjęcia decyzji o analizie tak znanej od stulecia(co najmniej) ewolucji narciarskiej, jaką jest pług, były spostrzeżenia Pani „lusia”. Dlaczego dziecko łączyło pięty, gdy mamusia mu je rozszerzyła. Przecież mamusia lepiej wie, co jest dla dziecka dobre. Jak ciągałem na patyku Kubę po chodniku pod blokiem, to nie jechał pługiem, tylko narty, jakoś tak niezręcznie, posuwały się miarę równolegle. Potem na nieco pochyłym chodniczku, pojechał sam, wymachując plastykowymi kijkami, też bez pługa. Nawet obrócił na końcu narty, ale bardziej obie jednocześnie, niż w pługu. Syn w wieku lat trzech, pierwsze pięć metrów przejechał na idealnej równoległości. Nie miał wyboru, bo mu wcześniej zrobiłem ślad własnymi deskami. Na myśl mi przychodziło – no, a jak się chodzi? Jak stawia nogi w „pługu’, czy równolegle? Za dużo bocznych wątpliwych wątków. Dziecko nie ma jednak wyboru. Jak wysoki, poważny, obcy pan stanie przed nim na stoku. Złączywszy piętki swoich nart i szeroko rozstawiając dzioby. Ze strachu zrobi idealny pług. I w mig go opanuje. Nie tak dawno widziałem na Mosornym malutką dziewczynkę, która pługiem zasuwała swobodnie prosto w dół, wyprzedzając po drodze, co najmniej pięćdziesiąt procent zjeżdżających. Nie bawiła się w żadne tam skręty. Zaparta na malutkich nartach, cięła na krechę. Tysiąc czterysta metrów, za jednym razem. W zamyśle dorosłych uczących ją, pług miał służyć do skręcania. Widać nie bardzo sobie jeszcze uświadamiała do czego ma go używać Jak się zacznie od pługu, to jest jak z narkotykiem. Następuje duże uzależnienie, na którego ślady można trafić u dorosłego narciarza. Patrząc z krzesełka na Mosornym , na jadących narciarzy widać, że najpierw jedna piętka przesuwa się bok, powstaje zdeformowany „pług”, a druga potem dosuwa do koleżanki i zaczyna „karwing” na krawędziach. To typowa jazda dorosłych. A to lekkie podparcie wewnętrzną narta, na początku skrętu i nieco kątowego ustawienia nart, czy nie jest jakiś odległy, złowieszczy znak? Nie uczyłem się specjalnie pługu, ale z oporu to czasami skręcałem. Powróćmy jednak do dziecka. Zostawione samopas na stoku, ale wywożone, czy wciągane na górę. Jak z tej górki, bez żadnej interwencji pojedzie? Jak jeżdżą inne dzieci i robią swój pług, może się nieco na nich wzorować. Nie mniej jak dziecko zakręca i stok jest choć odrobinę bardziej stromy, to dziecko patrząc się w dół, to mimowolnie obciąża nieco bardziej nartę zewnętrzna skrętu. To jest zupełnie naturalny ruch. Druga narta zwolniona z większego nacisku, zsuwa się tyłem do poprzedniej. Same nogi „dążą” do równoległego ustawienia. Pług jest nienaturalny! Oczywiście do równoległej jazdy dziecka jeszcze sporo czasu. Ten kąt, choć coraz mniejszy przy zakręcaniu nart, długo się będzie utrzymywał. To kolejny etap pracy instruktora, by go wyeliminować. Pług jest trudną ewolucją. Wykonać skręt z pługu na czarnej ściance. Albo na podwójnej czarnej-jak w Ameryce. Wykonać w głębokim puchu skręcając, na wiosennym tępym śniegu, lub na górce pod armatą. Na szreni łamliwej. Hamowanie pługiem na zalodzonym, wąskim stromym holwegu to wielka sztuka. Pozdrawiam
-
Witam Tak jest!!! Rozumiem, że na forum nie mogę dawać rad. Bo są nie sprawdzone doświadczalnie w setkach przypadków. Ale pisać o swoich doświadczeniach chyba mogę? Chyba, że mi się zabroni, bo mogą to tylko być fantazje przy komputerze, a nie rzeczywistość. Pozdrawiam
-
Upadki na nartach,jak często i dlaczego upadamy?
Veteran odpowiedział Kuba99 → na temat → Nauka jazdy
Witam Jeśli chodzi o ten kijek to sens ma hamowanie tylko grotem, przy kijku uchwyconym tuż nad talerzykiem. Nie mówię o innym hamowaniu, bo takie też było, przez włożenie kijków miedzy nogi. Tylko jak się wywinęło orła u góry Gąsienicowej, czy Goryczkowej, a ludziom to nieraz często się dawniej zdarzało, to na początku bezwładne zsuwanie odbywało się dość szybko. Najważniejsze było "lepienie" się do śniegu, by nie koziołkować. Tarcie ubrania o śnieg powodowało, że szybkość malała. Zresztą w tej sprawie były dyskusje, gdy pojawiły się jednoczęściowe kombinezony z bardzo śliskiego materiału, że to dodatkowo zwiększa niebezpieczeństwo. Najgorzej było na Goryczkowej. Tam często był wywiany śnieg, odsłonięte kamienie. Startowało się zaraz z krzesełka w kierunku podpory wyciągu. Przy takim szybkim zsuwie, jak chwycić kijki nad talerzykami? Kijki, których pętle są założone na ręce i które się wloką po śniegu, jeśli nie zostały na stoku. To są rady wymyślone przy biurku. Czekanem także można hamować. Jadąc, kucając po śniegu na butach, czekan odpowiednio uchwycony reguluje "drzewcem" prędkość. Ale tu chodzi o hamowanie grotem, na twardym lodowcowym stoku. W razie poślizgnięcia. Tak, to sobie trzeba wcześniej przetrenować. Zobaczyć jak to jest skuteczne, przy różnych nachyleniach i powierzchniach śniegu. Pominąwszy to, że w treningu jest spokój, myślenie. A co w głowie w rzeczywistości to niech każdy pomyśli. I trzeba to robić bardzo szybko, obróciwszy się na brzuch, trzymając czekan za głowicę, dociskać ciałem grot do podłoża. szybko, bo jak ciało się nieco rozpędzi, to koniec. Pozdrawiam -
Witam Z 'trzema". Jeden to mój syn. Drugi Kuba. A trzecie dziecko polskiego szermierza, który dał dyla do USA, gdzieś koło roku 1970 z żoną. Nazwisko na literę 'K"(Kw...?). Otóż min. z żoną byli instruktorami narciarskimi, gdzieś na zachodzie Stanów(miejscowość Reno). Mieli córeczkę o imieniu Eva, którą nauczyli jeździć na nartach w wieku lat cztery, równolegle. Swoje doświadczenia pokazali na jakimś kongresie instruktorów amerykańskich, gdzie omawiano także sprawy nauki dzieci. Panowało wtedy w tym towarzystwie przekonanie, że to niemożliwe. Sporo lat później zauważyłem, że Eva jeździ w ekipie amerykańskiej w Pucharze Świata. Nie odniosła jakichś zdaje się większych sukcesów. Pamiętam, że gigancie parę razy zbliżyła się do czołówki. A skąd ja o tym wiem. Pracowałem w biurze projektów z kolegą, z którym dosyć często jeździliśmy razem. Między innymi spróbowaliśmy raz przejść grań Polskich Tatr zachodnich na nartach(pocz. kwietnia) z biwakami w namiocie. Dotarliśmy z Kasprowego do Pyszniańskiej Przełęczy po dwóch biwakach. Jeszcze mogliśmy nieco dalej dotrzeć, ale moje gapiostwo, przy przepakowywaniu się na Kasprowym spowodowało, że musiałem wracać z pod Kondrackiego na piechotę i spać w holu na ławce w kurtce puchowej. Czekałem na wyjazd kolejki i otworzenie warsztatu przez Wawrytkę. Na szczęście moje puchy były u niego. Straciliśmy ponad pół dnia i dodatkowy marsz w butach narciarskich po grani. Do moich nart wbitych w śnieg były przyczepione linki od namiotu. Jego żona była Amerykanką polskiego pochodzenia i studiowała na UJ. Mieli małe dziecko. Od niego dostałem kilka numerów czasopisma Skiing Magazine(wydawane do dzisiaj). Jeden z nich był poświęcony w całości nauce dzieci. Były tam zalecenia, jak podchodzić do brzdąca, fotografie. Też i historia o Ewie. Pozdrawiam
-
Upadki na nartach,jak często i dlaczego upadamy?
Veteran odpowiedział Kuba99 → na temat → Nauka jazdy
Witam Współczucie i gratulacje zarazem, że się szczęśliwie skończyło! Tylko coś mnie tu zaniepokoiło. Narty zostały zgubione już w okolicach rynienki? Dalsza podróż odbywała się na ubraniu? Najbardziej ciekawe miało być to wbijanie kijów, leżąc i sunąc na śniegu. Wiem, że były kiedyś takie rady - "chwycić kijek tuż nad talerzykiem i ryć grotem o śnieg". Dawno temu, gdy byłem dobrze zapowiadającym się freerid`owcem i zdarzyło mi się na Gąsienicowej, czy gorzej na Goryczkowej(z powodu większej ilości kamieni) spory kawałek sunąć. Też już wiedziałem o tej sprytnej metodzie. Ale nigdy jej w najmniejszym stopniu nie opanowałem. Gdybym był bardziej uparty w takich treningach przyszłyby zapewne i pierwsze sukcesy. Pozdrawiam -
Witam Wybijaliśmy z prozaicznych względów, braku kasy i braku nadziei na sukcesy nawet w AZS Cup. Dziękuję za nie zasłużone pochwały. Choć staram się jak mogę. Pozdrawiam
-
Witam Może jeśli chodzi o instruktorów, to było nieco przesady. Rozumiem, że nie będą walczyć z klientem, który chce, aby dziecko się nauczyło jeździć w parę dni, które ma do dyspozycji i zjechało z "tej" góry. Natomiast jestem absolutnie pewien tego, że jak już brzdąc skręcił i zatrzymał się, to już mu pług na tym etapie nauki do niczego nie jest potrzebny i tylko mu mąci w głowie. Oczywiście będą dzieci, które takich instynktownych umiejętności nie będą miały. Wtedy jest rolą instruktora, wymyśleć skuteczną i bezpieczną metodę szybkiej nauki, by zadowolić dorosłych, którzy płacą. Pozdrawiam
-
Witam Jak skręcił instynktownie, to skręcił. Nie mieszać, mu w głowie pługiem! Nogę obciążał instynktownie. Teraz niech tylko jeździ i skręca. Jak najwięcej. To nie żaden stary styl równoległych nart. To instynktowne zachowanie się dziecka. Ułatwione przez obecne nartki i buty. To było dokładnie tak u Kuby. Pierwszy skręt, pierwsze zatrzymanie. Jak samodzielnie to robi, to pług mu do niczego nie jest potrzebny. Zawsze się zatrzyma i skręci. A jak będzie starszy to go i tak odkryje. Niestety nauka pługa u dziecka wzięła się z pośpiechu "szybkiej" nauki. W parę dni. Jesteśmy na urlopie i musi się nauczyć. A instruktorom to nie przeszkadza. Mniej kłopotów, będzie więcej klientów do nauki, gdy będą chcieli "wyjść" z tego "pługu". Pozdrawiam
-
Witam Nie będzie ataku. Bo po tych co zginęli, w rodzinie na zawsze pozostał głęboki żal. Dlaczego on nam to zrobił? Jednego z wymienionych wyżej bardzo dobrze pamiętam jako instruktora w skałkach podkrakowskich. Chodził z kursantami obwieszony stalowymi karabinkami. Przy źródełku w Karniowickiej leżały na materacach z adeptami wspinaczki już "gwiazdy" po alpejskich przejściach. Potem gwiazdy po Hindukuszu. W klubach też się plotkuje. Klub Wysokogórski nie był wyjątkiem. "X" ma dziewczynę! Przyjechała w skałki z nim i gotuje na "Juvlu". "X" się żeni. Potem mają dwójkę dzieci. Już nie chodzi po skałkach z kursantami, tylko nalezy do najlepszych himalaistów. Nie konkuruje o czternaście ośmiotysięczników. Więc publikatory nic o nim nie piszą. Ale jest solidnym, pewnym partnerem. W skałkach jest młodsze pokolenie instruktorów. Syn zamiast palić się do nart. A wcześnie go nauczyłem jeździć. Zaczął, jak kończył szkołę podstawą palić się do wody. Było w tym nieco mojej winy, bo przy kilku wyjazdach do Jugosławii zabierałem płetwy, maskę i rurkę. Osobiście nie lubię nurkować, tylko leżąc płasko na wodzie, oglądałem przez maskę rybki. Jego to pociągnęło i zaczęło się wożenie na treningi Klubu Płetwonurków w Krakowie. Doszedł do poziomu instruktora, ocierając się parę razy o pięćdziesiąt metrów, nurkowanie pod lodem, w nocy. Nie trzeba nurkować bardzo głęboko by zginąć. Koledzy z jego klubu wracali w lecie z obozu na Sycylii. Po drodze były jaskinie podwodne koło Neapolu. Taka ciekawostka. Od strony morza wpływa się pod brzeg. Dalej jest studnia w dół, a na dole mogą być korytarze. I tak nawet kilkadziesiąt metrów, pod poziomem morza pływa się jak w jaskini. Tylko taka jaskinia, oprócz studni do której wpłynęli ma też kominy(u grotołazów w dół to studnia, a to samo miejsce z dołu jest kominem). Wpłynęli do takiego komina. Nie ciągnęli za sobą linki, która zwijając pozwala na powrót do miejsca wyjścia. Stosuje się obowiązkowo pod lodem, by wrócić do przerębli. Tylko, że komin był ślepy. Powietrza w butli wystarcza tylko na określony czas. Tym krócej im większa głębia. Podawane jest przez aparat oddechowy z coraz większym ciśnieniem. Gdy sobie to przypomnę i pomyślę jak umierali...Dusząc się. Znaleźli ich dopiero po wielodniowej akcji wojskowi płetwonurkowie włoscy. To był instruktor z dwoma płetwonurkami na poziomie mojego syna, który nie pojechał na ten obóz. Leży przede mną książka "Autobiografia Pod Ciśnieniem" Sheck Exley. Pasją jego były podwodne jaskinie. Studnie mające ponad trzysta metrów głębokości. Jak najgłębsza. Odkrywanie na naszym globie takich "dziur". To nie prosta sprawa. Studnie nie są pionowe, jak na podwórku. Specjalna mieszanka oddechowa, w której zastępuje się azot innym gazem(azot powoduje tzw . euforię głębin). Ogromne zużycie tego gazu. Płetwonurek obwieszony butlami jak winogrona "schodzi" w dół. Po drodze koledzy z dodatkowymi butlami. Na wynurzanie, gdy trzeba będzie robić przystanki dekompresyjne. A oddychać czymś trzeba. Zanurzanie idzie szybko, ale wynurzanie trwa pół doby(z ok. 300 m). I co się ma w nagrodę na dole. Trochę kamieni i mułu. Alpinista ma piękny krajobraz(nie zawsze widoczny) i siedząc w cieple na starość wspominać sobie te chwile. Nie tylko ci co w góry i głęboko pod wodę. Ale ci, co w łupinie przez ocean. Ci coś się włóczą po lodowcach na Antarktydzie, czy Grenlandii. Ci co szukają po świecie coraz szaleńczych zjazdów....Wszyscy oni robią to bez "celu". Egoistyczne! Po co to robią? Ja ich nie potępiam. Może dlatego, że we mnie coś takiego siedziało. Pozdrawiam
-
Witam Nie mogę pozostać przy serii "sportowej". Sport to poważna rzecz. A ja pisałem w sposób żartobliwy. Nie czuję się na siłach, by dawać rady wystarczające na wygranie nawet "ślizgu rodzinnego". Co zresztą udowodniło uczestnictwo Kuby z Mamą w Spytkowicach. Teraz mnie absorbuje demonstracja we własnym wydaniu i dla własnych egoistycznych potrzeb. Pozdrawiam