-
Liczba zawartości
1 237 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Zawartość dodana przez Estka
-
W takim razie... ja Ciebie umieszczam na mojej liście forumowych szaleńców stokowych . Oto ona: 1. Spiochu.
-
Proszę mnie natychmiast wykreślić z tej listy . Nigdzie nie napisałam, że panicznie boję się upadku. Napisałam, że najbardziej bałam się "szpagatu", bo w porównaniu z innymi upadkami wydawał mi się najmniej przyjemny. Moja druga gleba wynikała z przeszarżowania. Nie przewidziałam (a powinnam), że na pustym stoku będę nagle musiała ominąć przeszkodę. Wystraszyłam się, nie upadku, tylko tego, że na pełnej prędkości zderzę się z własnym mężem. Mój upadek był konsekwencją uniknięcia zderzenia.
-
Nikt, kto panicznie boi się upadku nie jeździ na nartach. Ani zawodnicy, ani goprowcy, ani ci co tylko pługiem, ani dzieci, ani ich mamy. Nikt. Bo gdyby się bali, to by nie jeździli. To po pierwsze. Po drugie - nikt tak naprawdę nie lubi się wywalać na nartach. Tylko, że niektórzy starają się tego unikać (nawet kosztem prędkości czy efektywności), a inni starają się mniej. To trochę, jak z unikaniem mandatów na drodze. Nikt nie lubi ich płacić. Tylko, że jedni jeżdżą zgodnie z przepisami, a inni liczą na to, że nikt ich nie złapie. Ci pierwsi też nie mają gwarancji, że nigdy nie zapłacą, bo zawsze mogą coś przeoczyć, zapomnieć się, czy zagapić. Ale starają się bardziej od tych drugich.
-
Miałam w życiu 2 upadki, które sporo mnie nauczyły: 1). Kiedy zaczynałam jeździć i często płużyłam, najbardziej bałam się "szpagatu". Kiedy go w końcu zrobiłam, przekonałam się, że moje obawy były słuszne, bo boli to tak, jak sobie wyobrażałam . 2). Syn, widząc moją zachowawczą prędkość, namawiał mnie na "puszczenie nart". W końcu postanowiłam się przełamać i pojechać jak najszybciej, ale po przekątnej stoku (dla bezpieczeństwa). Stok był pusty (co kontrolowałam cały czas), ale nade mną jechał mój mąż. W pewnym momencie on zrobił ruch, jakby chciał przeciąć mój tor, a ja spanikowałam i na pełnej prędkości zrobiłam odwrót... Nauczyłam się, że lepiej jeździć wolniej, niż mieć ciągle przed oczami ziemię zbliżającą się do mojej twarzy. Pozostałe upadki nie nauczyły mnie niczego. No, może szybkiego podnoszenia się, żeby ciuchy nie przemokły .
-
Widziałam wczoraj relację z polskich stoków na temat wypadków. Jako jedną z przyczyn podano brak odpowiedniej aklimatyzacji. Domyślam się, że dotyczy to głównie osób, które wyjeżdżają z innego regionu Polski przed świtem i przyjeżdżają prosto na stok.
-
Pomysł "najpierw instruktor, potem tata" jest jak najbardziej właściwy. Nie zepsujesz go w ten sposób, ale fajnie by było, gdybyś podjął "współpracę" z instruktorem. Staraj się, aby syn zawsze ćwiczył z tą samą osobą, bo wtedy ma ciągłość zajęć. Porozmawiaj z instruktorem, zaproponuj kijki, patrz, co robią na zajęciach i pytaj po zajęciach, co powinniście razem trenować. Niech to będzie cały plan treningowy, a nie przypadkowe ćwiczenia. Synowi przypomnij, że im lepszy narciarz (zawodnik), tym ma więcej zajęć z trenerem . Ucz syna rozróżniać dobrych narciarzy od kiepskich (Kiepski to nie tylko początkujący, ale również ten, kto jeździ niebezpiecznie!). Zwracaj uwagę na savoir-vivre stokowy (dzieci często wjeżdżają w innych, pchają się, jeżdżą po cudzych nartach). Do takich lekcji najlepsze są jazdy kanapą. Syn już jest duży i kontaktowy, więc wspólna nauka może być prawdziwą przyjemnością. Kto wie, może też się czegoś od niego nauczysz?
-
To zależy od stylu jazdy. Jeżeli szybciej zjeżdżamy, niż wjeżdżamy, to sprawdzenie butów "na siedząco" jest bardzo ważne, a jeżeli czyjś zjazd trwa kilka razy dłużej niż wjazd, to lepiej sprawdzić buty w pozycji stojącej . Czyli - im lepszy narciarz, tym dłużej siedzi. Proste.
-
Jakie rękawice narciarskie najcieplejsze?
Estka odpowiedział grejan → na temat → Ubrania i akcesoria
Ja już kiedyś pisałam o najcieplejszych rękawicach, jakie widziałam do te pory. To był produkt Vikinga, niestety w obecnych kolekcjach niedostępny. Rozmawiałam z przedstawicielem firmy, może w przyszłości do tego wrócą. Rękawica była podwójna: wewnętrzna, z jakiegoś polaru, wzmocniona w wybranych miejscach (mogła być samodzielnym softshellem), a na nią wodo-, wiatro-, i resztoodporna rękawica z jakiegoś gore-texu. Takie rękawice od kilku dobrych lat używa mój mąż. Ubiera je nie tylko na narty, ale też na co dzień, gdy jest silny mróz. Jeszcze nie zdarzyło się, aby zmarzł w ręce. Może jakiś inny producent ma coś takiego w ofercie? -
Tylko, że tu nikogo nie interesuje Twoje zdanie, ani to, co chcesz nam, jako spamer, zaproponować... Ps. Widziałeś kiedyś narty z bliska?
-
A cóż to za dyskryminacja? Panowie sobie jadą z podkładem muzycznym, a biedna dziewczynka a capella? Przecież wiadomo, że muzą jazda wygląda na szybszą...
-
No i masz rację. Nie powinnam stosować takich skrótów, bo sama ich nie lubię. Ale cóż, gdy za dużo postów, a za mało listów... to wchodzą te sieciowo-śmieciowe zwyczaje w nawyk. Pisząc NW miałam na myśli Nordic Walking . Przepraszam wszystkich zdezorientowanych i/lub zaszokowanych .
-
Oczywiście, że lepiej (no chyba, że ktoś robi takie błędy, że szkodzi swojemu zdrowiu). Tylko, że teraz nie rozmawiamy o wyższości ruchu nad bezruchem, ale o jakości uprawianych przez nas sportów.
-
To zależy gdzie i po co biegniesz . Bieganie jest znacznie trudniejsze, niż się wydaje. Kilka lat temu mój syn miał lekcje z trenerem przygotowania fizycznego (m.in. czucie głębokie), bo chciał lepiej biegać (trenuje piłkę nożną). Pamiętam jak trener uczył go nowego ułożenia sylwetki, różnych rodzajów biegu potrzebnych na boisku (na całych stopach, sprintu, biegania ekonomicznego). Sama byłam zaskoczona ile tego jest i jak wiele dają takie lekcje.
-
Gdyby do naszej dyskusji dołączyli trenerzy od ww. dyscyplin i skomentowali to, co widzą na ulicach, salach, basenach czy lodowiskach to okazałoby się, że jest gorzej, niż nam się wydaje. Mnie wystarczy spojrzeć na osiedlowy NW. Wiesz ile osób nie ma świadomości, że kije, jakie mają w rękach to kije trekkingowe, a nie do NW? I, że z tymi kijami nie da się uprawiać NW, z uwagi na inną budowę kijka (inna rączka, inna nóżka ). Ale gdy ktoś się nie zna i nie widzi różnicy, to patrzy, że idzie sobie pan, czy pani, drogą i trenuje. Pytanie tylko, co trenuje ? Tak samo z naszymi nartami. Laik popatrzy - jeden jeździ z kijkami, a drugi bez. Pewnie ten bez kijków jeździ lepiej, bo się nie musi ani odpychać, ani podpierać...
-
Tak się zastanawiam i dochodzę do wniosku, że odpowiedź na pytanie Harpii jest prostsza, niż nam się wydaje. Każdy z nas "uprawia" na co dzień (lub od święta) przynajmniej kilka dyscyplin sportowych: - bieganie - jazdę na rowerze - Nordic Walking - pływanie - jazdę na łyżwach - jazdę na rolkach - taniec (dyskotekowy i weselny ) - i inne A ilu z nas uczyło się tego pod okiem profesjonalnego trenera? Nikt? Prawie nikt? A przecież każda z tych dyscyplin wymaga znajomości techniki, jeżeli ma być wykonywana poprawnie. I przy każdej można tego trenera wynająć (mówię o ostatnich latach). Tylko, po co? Co jest trudnego w bieganiu? Nic. Każdy miał wf i każdy potrafi. Jedynie zawodowi lekkoatleci jakoś słabo sobie radzą, bo ciągle muszą się tego uczyć . A jak potem wygląda w praktyce amatorska wersja sportu? No cóż, mamy osiedlowych biegaczy walących stopami o asfalt, ludzi używających kijów do NW jak laski, łyżwiarzy hamujących przy użyciu bandy, pływaków uprawiających wszystkie style równocześnie, o tańcu nie wspomnę. Ale każdy zapytany - zna, kocha i potrafi. Ps. I tak samo jest z jazdą na nartach: "Kolega pokazał mi w zeszłym roku, jak się zjeżdża, a resztę doszlifowałem sam. Teraz już jeżdżę super. Skąd wiem? Bo jeżdżę szybko. A wiadomo - im ktoś szybciej zjeżdża, tym bardziej umie. Kije? Po co mi kije, skoro umiem bez?" .
-
Jest jedna sytuacja, w której kijki w rękach wyglądają gorzej niż ich brak. Niestety, to domena kobiet: niektóre początkujące panie trzymają kijki narciarskie tak, jak babunie kijki do Nordic Walking. Ręce uniesione dość wysoko, kijki bez założonych pasków, trzymane prostopadle do ziemi lub końce skierowane do dziobów nart .
-
Mnie nie przeszkadza, gdy ktoś nie ma kijków. Jest wolność i jak ludzie chcą, to mogą jeździć nie tylko bez kijków, ale nawet bez butów i nart. Problemem jest tylko to, że wśród bezkijkowców jest bardzo wielu słabych, ale jeżdżących szybko narciarzy. A słaby i pędzący bezkijkowiec jest dużo większym zagrożeniem dla innych od słabego i pędzącego kijkowca. A to już mi przeszkadza.
-
Nie zgadzam się. Kijki służą do trzymania i to jest ich podstawowa rola . Gdy nie ma się czego trzymać, to łatwo się wywalić. Potwierdzają to sami bezkijkowcy, kiedy machają rękami w powietrzu, próbując się "czegoś" złapać podczas jazdy .
-
Ci, którzy atakują innych kijami w kolejce, będą też atakować parasolami na schodach . Niby prosta czynność - trzymać kijki (lub parasol) końcówką w stronę ziemi, a wielu przerasta .
-
Nie tylko dla Ciebie. Fajnie by było, żeby było tyle stoków, ilu narciarzy i każdy miałby swój . Tym razem, pewnie z racji pogody, faktycznie w Białce było sporo osób. Ale też my tym razem nie byliśmy nastawieni na "wyjeżdżenie się maxa", więc szukaliśmy stoków i godzin, gdzie były spore prześwity. Natomiast wcześniej zdarzało mi się bywać w Białce (w wysokim sezonie) i jeździć w 6 osób po kilometrowej trasie, czy w 3 osoby po fisowskiej. Z tym, że my lubimy jazdy nocne, kiedy są największe luzy na stokach.
-
W tym sezonie byłam tylko w Białce, więc zbyt wiele nie widziałam, ale trochę zobaczyłam: - Na całym stoku narciarzy jeżdżących bez kijków szacowałam czasem na 40% (liczyłam jadąc kanapą). - Coraz więcej rodziców (lub opiekunów) uczy swoje dzieci. Niestety, wśród nich są również słabo jeżdżący rodzice. Widziałam całe rodziny jeżdżące (bez kijków, a jakżeby inaczej) jakimś nieprzewidywalnym wężykiem. Rozmawiałam o tym z instruktorem. Mówił, że widzi, jak rodzice podpatrują, co robi instruktor, a potem próbują to powtarzać z dziećmi - często niepoprawnie lub zupełnie na odwrót . - Mam wrażenie, że coraz więcej dorosłych jeździ "pługiem na krechę", tak jak niedouczone dzieci. Ręce bez kijków podskakujące w rytm nierówności, obłęd w oczach, szczęście na twarzy... Jak widziałam takich kamikaze (czasem dwóch naraz, ścigających się), to stawałam i czekałam, aż się wywalą, a ja wtedy mogłam bezpiecznie zjechać. - Dzieci jeżdżących "pługiem na krechę" nie ubywa. Jedna dziewczynka przejechała obok mnie, kilka metrów przed bramkami, tak blisko, że usłyszałam tylko jej krzyk i zdążyłam zamknąć oczy, czekając na szarpnięcie. Ona nie była w stanie skręcić, a ja nie miałam na to czasu. Na szczęście starczyło milimetrów, uff. - Ludzi wpadających na pełnym gazie do kolejki też nie ubywa, chociaż chyba coraz rzadziej sypią śniegiem przy hamowaniu. Więc jest postęp . - W temacie deptania po nartach... to i mi najeżdżali, i ja też czasem kogoś przyblokowałam, ale zawsze staram się uważać (a swojemu dziecku zwracam uwagę). Wiadomo, że inaczej najedzie ktoś, kto nie chce najechać, a inaczej ktoś, kto ma to centralnie w dup..e (i mam wrażenie, że przodują w tym młodsze i starsze dzieci). Ps. Poza tym Białka była totalnie biała, bo śnieg sypał właściwie bez przerwy przez cały nasz pobyt. Stoki przygotowane, a pan z dmuchawą czyścił kanapę tuż przed siadaniem. Czy można chcieć więcej?
-
Niestety nie mam, ale może i dobrze, bo jazdę zakończyłam efektownym szpagatem , po którym płakałam z bólu i ze śmiechu równocześnie. Jechaliśmy tak tylko raz i jak pisałam - w celu pokonania mojego strachu przed prędkością. Nie widziałam nigdy potem, aby jakiś instruktor jechał w ten sposób z kimś tak szybko (on trzymał za końce kijów, ja za "rączki"). Trasa była czerwona.
-
Kiedy uczyłam się jeździć instruktor postanowił przełamać mój lęk przed prędkością. Wiózł mnie "na kijach" jadąc tyłem. Jechaliśmy slalomem naprawdę szybko i jakoś nikt nie ucierpiał. Albo się to umie, albo się nie umie. A jak się nie umie, to się nie bierze za naukę innych. A w przypadku mojej koleżanki ważna była jeszcze reakcja instruktorki. Ani przepraszam, ani pomocy - a to przecież też była lekcja dla tych dzieciaków.
-
Moja koleżanka też ostatnio spotkała palanta na stoku. Tylko, że w przeciwieństwie do Waszych, ten był... profesjonalny . Dziewczyna jest totalnie początkująca. Kilka lekcji z instruktorem i kilka godzin samodzielnych. I właśnie podczas takiej samodzielnej jazdy, na niezbyt dużym i raczej pustawym stoku, przewróciła się. Upadek na tym etapie to rzecz normalna, tylko że na tym się nie skończyło. Leżała i zanim zdążyła się podnieść poczuła mocne uderzenie w plecy. Wjechała w nią... instruktorka jadąca tyłem z grupką dzieci. Nie wiem, czy zauważyła, ze poszkodowana płacze z bólu, ale zapytała ją tylko, czy wszystko w porządku i kiedy usłyszała nerwowe: "Tak", zajęła się dziećmi. Koleżance został na pamiątkę z siniak koło kręgosłupa i postanowienie, że kupi sobie ochraniacz na plecy, skoro nawet instruktorzy stanowią takie zagrożenie dla innych.
-
Oczywiście, że można . Na przykład, kiedy stoisz na rozjeździe i nie wiesz, gdzie pojechał Twój syn, dzwonisz do niego i na pytanie: "Pojechałeś na dół, czy skręciłeś w lewo?", słyszysz odpowiedź: "Oczywiście" (i dźwięk wyłączanego telefonu) .