Witam
Jestem jedneym z tych, którzy chca swoje dzieci zarazić nartami.
Może u mnie troche to zrobiłem odwrotnie ale zrobiłem.
Zacząłem od nauki jazdy mojego Tomusia przez instruktora PZN. Fajnie było przez kilka dni ale mimo, że gośc jest na prawdę ambitny, spokojny i z kilku, których wybierałem, moim zdaniem ma najlepsze podejście, niestety na razie odpadł. Mój syncio najzwyczajniej w świecie chyba zaczął się lekko przynudzać. Nie mamy w Bydgoszczy wielkich stoków ale jest gdzie się uczyć jeździć. Dwa razy wywalił się na wyciągu i tam nadal jeździł z instruktorem. Sama jazda idzie mu moim zdaniem całkiem nieźle jak na początek. Myślę jednak, że może nudzi go powtarzanie elementów, które niestety trzeba w miarę opanować. Może wolałby zjeżdżać na krechę, byle było szybko, byle śmigać, nie wiem. Zacząłem od kilku dni sam próbować nart, żeby może w mojej czynnej obecności i przy czynnym współudziale w nauce, jakoś podratować sytuację. Na dodatek odmówił współpracy, kiedy to pierwszy raz wystąpił na stoku w swoim nowym rynsztunku, swoje nowiutkie narty, buty, kask, gole etc. Wcześniej wypożyczałem sprzęt i zdecydowałem się na zakup, jak zaskoczy. Zaskoczył, ale później... Nie ukrywam, że martwi mnie to, bo wiem że frajdę z tego miał dużą ale ni jak nie mogę pojąć co się stało.
Obecnie czekam na koniec lekkiego przeziębienia, wykorzystując ten czas na to, żeby samemu chcoiaż umiec porusać się na stoku. Wcześniej jego lekcje oglądałem z dołu, donosząc gorąca czekoladę w razie potrzeby. Mój pomysł wydaje mi się dobry ale o jego skutkach przekonam sie dopiero za kilka dni. Może ma ktoś z Was jakieś podobne doświadczenia? chętnie poczytam.
Pozdrawiam.