Wujot
Members-
Liczba zawartości
2 858 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
24
Zawartość dodana przez Wujot
-
I jeszcze taka fajna recenzja https://sawback.com/...nnibal-96-skis/ Jest bardzo płynnie wyoblona - dobrze leży w łapie. Moja powinna być ciut cięższa jak poniżej. Malowanie dość siermiężne ale... do mojej jasnoniebieskiej kurtki SS i pomarańczowego kasku będzie pasowała idealnie! Pozdro W
-
Główne różnice jakie widzę względem TLT7 to inne klamry. Akurat nie wiem czy to plus (więcej plastiku). Ja z tych w swoich jestem zadowolony i myślę, że są lżejsze. Ale z jakiegoś powodu to zmienili (choć mogą to być powody "psychologiczne" albo produkcyjne). Wygląda też, że botek wewnętrzny nie ma rzepa. To "szeroki" but. Narty Fischer Hannibal doszły. Jak porównuję je z Waybackami to ciekawe jest to, że na górze geometria jest bardzo podobna ale na dole te pierwsze są sporo węższe. Pozdro Wiesiek Dość szeroki
-
Dzisiaj upłynęło 2 tygodnie mojej kwarantanny (od powrotu z Alp) i zgodnie z prawem mogłem się gdzieś ruszyć. Co prawda pogoda nie była taka zachęcająca (kończyłem przy 0 C). Za to zero luda na całej trasie. Abstrakcyjnie pusto. Większość odcinków jechałem pierwszy po świeżutkim, nieskalanym ... błotku. Gdzieś tam bliżej cywilizacji były pojedyncze ślady. Zasadniczo Wrocław - Oława i nazad. Zrobiłem po południu 80+ km, co najmniej połowa to była twarda walka o byt na dziewiczych, mało znanych ścieżkach. Wracałem z przemarzniętymi palcami stóp, ogólnie też wychłodzony (bo bielizna, krótkie spodnie i cienki SS, grube rękawiczki) z przykurczami łydek (do tego dupsko mnie bolało bo byłem nie na swoim siodełku i plecy też bo coś z geometrią nie tak) ale... z bananem (na zmianę z grymasem). Parę fotek z trasy. To były miłego początki (później było lepiej) Znalazłem dwie nowe bardzo fajne ścieżki, teraz nie ma zieleni i wszystko świetnie widać. Obydwie dotąd pomijałem bo pewnie nie było ich widać. Jedna jest zarąbista. Teraz trochę białych klimatów. No i spotkałem rzeźbę z bardzo znaną personą. Jeszcze zajrzałem jak tam bobry w Siedleckim Lesie (działają, oj działają). Po koniec odebrałem jeszcze tel od żony. Zobaczcie co ta kwarantanna robi z kobietami , nawet 5 godzin nie wytrzymają bez swojego faceta! Po prawdzie to ciemno już było. Czyli dzień do przodu. I jeszcze kąpiel we wrzątku (chyba z pół godziny) - prawdziwa nirwana. Pozdro Wiesiek
-
Buta kroczy przed upadkiem i na to liczę. Na takich jak Ty. Pozdro Wiesiek
-
Mam inne zdanie, mniejsza waga jest dla mnie zawsze atutem także, a może nawet przede wszystkim, w zjeździe. Szczególnie w takim lesie albo na wykrotach. Oczywiście przy założeniu, że ta lekka narta ma podobne właściwości mechaniczne a tylko gorszą trwałość. Co do wagi to chciałem kupić coś w zakresie 1500 g ale trafiło co się trafiło! Na pewno przez jakiś czas będę bardzo zadowolony (jak z Waybacków) a później... poszukam kolejnej wyprzedaży. W
-
Mają jeździć lepiej! A poza tym to narta freetourowa i taki był cel. Zastanawiam się czy by tam nie dać lżejszych wiązań, choć lonże w ON są jednak upierdliwe... Our Verdict The K2 Wayback 96 is a reliable and solid choice for beginning to intermediate backcountry skiers. It rings in at a reasonable price, is easily available, and we feel it is well-designed for general purpose ski touring. There are other skis in our review that cost the same or less, and some that even perform better (like our Best Buy winner, the Fischer Hannibal), but none are as widely available nor as proven and comfortable to American skiers as this one. A tak w ogóle. Z moich doświadczeń wynika, że każda nowa narta jest niezła. Pytanie co się z tym dzieje po intensywnym jeżdżeniu. Tego testerzy nie mówią. Co jest lepsze solidna narta co 100 dni czy może lekka co 50??? Na razie skłaniam się do tego drugiego bo jednak co lekki sprzęt to lekki. Ale jak widzisz staram się mieścić w okolicach 1600 zeta i zakładam, że to na maks dwa lata. Przez chwilę zastanawiałem się nad tymi Mantrami ale po co mi dwie podobne narty? W tym ta druga już grzmot. A tak w każdej chwili zabieram zabawki i coś mogę zrobić. W
-
Jest ostatnia sztuka Mantr M5 (170 cm) w cenie 1580 zł. W
-
Dziękuję wszystkim za wskazówki. Zamówiłem koniec końców Fischer Hannibal (w 8a za 1650 zł). Raz, że dokładnie spełniały wszystkie kryteria (w tym i sklep w Polsce). Dwa, że bardzo nieźle wypadają w ocenach - tuż za ścisłą czołówką lekkich nart freeride https://www.gearscor...is-2020-review/ Najchętniej nabyłbym Dynastar Mythic (ewentualnie Volkie BMT) ale różnica w cenie tych teraz dostępnych była duża. A ponieważ narty, w przeciwieństwie do wiązań (czy innego ekwipunku), traktuję to jako element szybko zużywalny i za dwa lata (najpóźniej) czeka mnie kolejny zakup więc ponad 1000 zł różnicy nie było sensu dawać. Bardzo dobrze, że pawłownia (dzięki sstar - jak zobaczyłem foty to przypomniałem sobie, że widziałem plantację u nas blisko Wro) jest tu wzmocniona carbonem i titanalem - może te narty wytrzymają więcej jak 50 dni? Choć wątpię. Ale po drugiej stronie jest tylko 1320 g (przy 176 cm) czyli przynajmniej się nie nadźwigam. Brałem pod uwagę jeszcze Scotty Speedguide ale trochę droższe i w opiniach wypadają gorzej od Superguide (a te od Hannibal). Nie mniej jednak narty znikają błyskawicznie (Fischery zostały już tylko krótkie) więc można w https://www.skatepro...pl/96-37881.htm nabyć (są jeszcze dwie pary) Pozdro Wiesiek
-
Jakby Wam się rzuciły w oczy takie deski, to proszę dajcie znać. - 94-98 mm - 172-175 cm - lekki rdzeń plus wzmocnienie (pewnie węglowe) - waga okolice 2800 - 3200 g komplet - tył płaski (lekko tylko podniesiony) - sklep polski, narty gołe i nowe - cena maks 2000 zł Pozdro Wiesiek
-
Alpy Stubajskie w paru odsłonach
Wujot odpowiedział Wujot → na temat → Biegówki / Skitury / Ski-alpinizm
Jeszcze dorzucę wszystko razem. Wyszło 109 km po górach i 9 km vertical. Bez rewelacji ale z takimi ciężkim plecakami, dość wysoko (jednak na 3000 m npm inaczej się chodzi) plus trudniejszy warun, sporo zakładania śladów i nawigowania może być. Najważniejsze, że wszyscy cali i na końcu w świetnej formie. Trzeba będzie jeszcze powtórzyć taką dłuższą formułę. W -
Alpy Stubajskie w paru odsłonach
Wujot odpowiedział Wujot → na temat → Biegówki / Skitury / Ski-alpinizm
Dzień 9 Według pierwotnego planu miał być po prostu zjazd (zasadniczo po drodze) do auta. Tak aby gdzieś koło 12:00 - 13:00 ruszyć do Polski. Ten zjazd trochę mnie gryzł - 700 m vertical tak po prostu??? Zewnętrzne okoliczności były psychicznie obciążające. Nagle w sobotę późnym popołudniem dowiedzieliśmy się o kwarantannie i o tym, że Austriacy zamkną całe góry. Dotychczas takie informacje nas omijały bo łączność telefoniczna praktycznie nie istniała, a za wifi płaciliśmy 5 Euro za 30 min, więc sprawdzaliśmy szybko głównie różne serwisy pogodowe i omówienia lawinowe. Wieść o kwarantannie przyszła w sobotę na tyle późno, że nie warto było już skracać wyjazdu bo do 24:00 nie było szans zdążyć do kraju. Schronisko było już opustoszałe, dosłownie ze 4 ekipy. Obsługa dezynfekowała ściany. Zaszokowało nas, że poinformowali, że pozamykają nawet winterraumy. Dostaliśmy za to w gratisie butelkę wina (na poprawę nastroju?) i co elektryzujące, możliwość zwiezienia naszych bagaży (to normalnie kosztuje 2 Euro/kg). Z drugiej strony były jeszcze inne przesłanki: - to nie przez przypadek przeszliśmy w drugim dniu tę grań. Mieliśmy jeden bardzo interesujący track sugerujący, po drugiej stronie, ciekawą możliwość zjazdu. Problemem było to, że żadnych innych opisów w przewodnikach i internetach (poza wizualizacją na FAT Map) nie było. Ale na tablicy w schronisku wyraźnie pokazano inną, podobną choć krótszą, opcję. - żlebik i jego najbliższe okolice były przebadane i wyglądały dość spoko. - zjazd miał być głównie na 35 stopniach, z dwoma 40 stopniowymi stopniami (czyli bajka). - miało być kilkanaście centów świeżego (co zresztą zauważyliście w ostatnim odcinku). - prognoza bajeczna - lampa, brak wiatru i dość ciepło. - stabilna (czyli w trendzie) dwójka w prognozie. - obliczony czas wskazywał, że powinniśmy zmieścić się z odjazdem między 14:00 a 15:00. Czyli OK. Były to mocne przesłanki za tym aby zrobić ten wariant powrotu. Po analizie sytuacji, decyzję zostawiamy na rano do sprawdzenia czy coś się nie odmieniło... Nie odmieniło się, jadymy! Załatwiamy od Austriaków wór na śmieci (wypełniamy go wszystkim co niepotrzebne). Waży chyba ze 20 kilo. Zostawiamy sobie co prawda uprząż, minimalny szpej i jedną linę (na wypadek jakiegoś zjazdu) ale po raz pierwszy jest całkiem lekko. Zacznę za żlebikiem - rzut oka (ostatni) na Franz Senn Hutte i efektowną grań co ją przeszliśmy. Teraz musimy się wspiąć, pokonując kolejne gołoborza. To już ostatnia przeszkoda. Pole na górze foty to już będzie zjazd. Jesteśmy gdzie powyżej 2700 m npm. Chcę pociągnąć trochę wyżej (pod skały) ale reszta nie widzi takiej potrzeby bo w głowie siedzi im już tylko... Zjazd! Kreślimy więc takie szlaczki. Pokonujemy ścianki, efektowne rynienki. Czyż muszę dodawać, że jest jak w piosence Maanamu. Falowanie i spadanie, falowanie i spadanie Ruch, magnetyczny ruch, i jazda przy ścianie Falowanie i spadanie, falowanie i spadanie Ruch, magnetyczny ruch, i jazda przy ścianie Jeszcze po drodze rozeznajemy opcje zjazdu z sąsiedniego kotła (dochodzi do naszego z prawej) są tam nawet jacyś narciarze. I... I refleksja przyrodniczo-artystyczna W dole widać koniec - dół wyciągu towarowego. Tu kończy się miła jazda ostatni kawałek jest w szreni. A to już na dole. I rzut oka na przebytą drogę. Zaczynaliśmy gdzieś kawał za widocznym tu progiem. Przy wyciągu robimy sobie grupowego selfiaczka. Dzięki ekipo, jazda (i podejścia) z Wami to była prawdziwa przyjemność! Myśleliśmy, że to tutaj się odbiera bagaż ale okazuje się, że zwożą to jeszcze gąsienicowym pojazdem do kontenera przy parkingu. Przy okazji starszy Austriak nas komplementuje mówiąc, że obserwował nasz zjazd i, że był bardzo dobrze zaplanowany. Miło jest to usłyszeć... rozpiera... nas... narodowa duma! Jeszcze ze 3 kilometry po drodze (i trochę po polach obok)... I tak nagle, skończyło się... Wyszło prawie 12 km (wszystko) i 1350 m vertical. To lubię. Pozdro Wiesiek -
Alpy Stubajskie w paru odsłonach
Wujot odpowiedział Wujot → na temat → Biegówki / Skitury / Ski-alpinizm
Dzień 8 Odwołam się do zdjęcia z "wczorajszej relacji". Widać na nim pięknie dolinę, którą będziemy wracali do Franz Senn Hutte. Przejścia na drugą stronę co prawda nie widać ale zasadnicza część podejścia jest. A teraz w drugą stronę. Widać nawet próg na którym wczoraj stała nasza ekipa. Pogoda jest bardzo przyjemna ale ma się skiepścić. Więc szybko z fotami z podejścia. Jak widać przejście chodzą "tabuny" narciarzy . Tym razem idziemy mocno zdeterminowani i mamy zamiar koncertowo skopać dupsko żlebikom. Szczególnie, że pogoda akurat siada. Znudzony "trudnościami" Paweł Na górze z Adasiem dochodzimy do wniosku, że o ile w tamtą stronę nie można było się pchać żlebem to w dół warto spróbować. Co też czynimy. Reszta podążą za nami. W tzw międzyczasie skisiło się do końca. Trochę szkoda bo zjazd byłby całkiem całkiem ale, trochę spojlerując, miało to też dobre strony. I znów Franz Senn Hutte... Tym razem w śniegowej wersji i z czynnikiem ludzkim (Adaś i Dominika). W statystykach prawie 16 km, 1260 m vertical. I o ile dobrze odczytałem wykres to przejście zajęło nam (a właściwie mi, bo to mój track) 50 min. Wobec 210 min poprzednio. No! cdn Pozdro Wiesiek Pewnie mieliście nadzieję, że to wreszcie koniec? Nie to nie koniec i co śmieszniejsze, najlepsze przed nami! -
Raczej masz słaby przegląd. Wielcy (ZET, RMF) lecą z bardzo krótkiego line up i to jest kupa o której wspomniałeś (choć jak widać słuchaczom to pasi). Ale są stacje jakoś inaczej sformatowane np Antyradio, u nas we Wro RAM gra naprawdę znakomity autorski wybór. A przez internet to oferta jest gigantyczna. Naprawdę dostęp do świetnej muzy jest nieograniczony. Z życiem koncertowym też jest bardzo dobrze. Co do drugiej części Twojej wypowiedzi 100% trafne. Ale skoro czegoś (lub kogoś) z jakiś względów nie puszczali to chyba napisali taką a nie inną "dozwoloną" historię??? I o to mi chodziło, o prawdziwą historię. I dokładnie o tym napisałem. W
-
Proponuję przeczytać, ze zrozumieniem to co napisałem. Zasadniczy żal mam o zafałszowanie obrazu polskiej muzy rockowej. Za grywanie jednych (uładzonych) i nie grywanie innych. Wtedy nie było nieograniczonego dostępu do całości twórczości. Ludzie mogli słuchać tylko i wyłącznie to co im redaktor puszczał. I takiego Brylewskiego zasadniczo nie puszczał. Ani nic ostrzejszego Janerki (z Klausa M). Pozdro Wiesiek
-
Hippach, czy to odpowiednie miejsce jako baza noclegowa ?
Wujot odpowiedział Arek1982 → na temat → Wyjazdy zagraniczne
Samo Gerlosstein (czyli to co masz na miejscu) to skansen dla koneserów. Ale cały Zillertal jest świetnie skomunikowany a trzy główne ośrodki są blisko. Nawet do Fugen (które bardzo lubię) jest pewnie tylko 20 km. Miejsce jest zatem bardzo zacne - szczególnie jak uznasz, że na Tuxa też warto wyskoczyć. Pozdro Wiesiek -
Tak oto megaloman pognębił mega(lo)melomana. Ha ha ha. Ale ponieważ w temacie muzy to JA (tak JA) jestem tu najmądrzejszy to Twoje zdanie mam gdzieś. Bo i tak wiem jak jest! Nawiasem mówiąc, na szczęście, trochę tej nieznanej Ci historii, napisali inni np Lizut czy Księżyk. Szczególnie ten ostatni na tle omawianych Panów jest muzycznym erudytą. Pozdro Wiesiek
-
Volkl Kanjo i konkurencyjne modele.
Wujot odpowiedział Spiochu → na temat → Biegówki / Skitury / Ski-alpinizm
Też przez jakiś czas używałem pojęcia szreni łamliwej. Do czasu jak w kolejnych książkach czy to górskich czy narciarskich zobaczyłem, że autorzy konsekwentnie używają pojęcia "szreń". Znalazłem na @jezykojczysty takie takie zgrabne wyjaśnienie "SZREŃ Zanim język specjalistyczny zawłaszczył SZREŃ, słowo to było jedną z wersji fonetycznych wyrazu SZRON. Żeńskorodzajowa SZREŃ powstała tak samo jak męskorodzajowy SZRON – od prasłowiańskiej postaci *sernъ ‘białawy, szarawy, siwawy’. W dialektach zachowały się również dawne – obocznie używane – formy fonetyczne SZROŃ i SREŃ. W różnych regionach mianem SZREŃ, SZROŃ lub SREŃ nazywano albo zmrożony osad na trawie (w takim użyciu SZREŃ jest w pełni synonimiczna ze SZRONEM), albo zmrożony osad na gałęziach drzew (dziś w takim użyciu SZADŹ), albo zmrożony osad na warstwie śniegu, czyli zamarzniętą skorupę śniegu, albo drobniutkie kuleczki zmrożonego śniegu, albo nawet sam przymrozek. Naukowcy (przyrodnicy, meteorolodzy) na potrzeby terminologiczne wyłonili z tych znaczeń jedno – w języku fachowym SZREŃ to ‘cienka warstwa zbitego, zlodowaciałego śniegu na powierzchni pokrywy śnieżnej’. Wieloznaczeniowa SZREŃ ustabilizowała się zatem jako określenie „szronu powstającego na śniegu”. W takim ujęciu dokładanie "łamliwa" nie ma sensu i jest rzeczywiście pleonazmem. Pozdro Wiesiek -
Volkl Kanjo i konkurencyjne modele.
Wujot odpowiedział Spiochu → na temat → Biegówki / Skitury / Ski-alpinizm
Wprowadziłeś jakąś własną taksonomię. Nie ma szreni łamliwej (to pleonazm) jest szreń. I tak jest we wszystkich książkach. Pozdro Wiesiek -
Volkl Kanjo i konkurencyjne modele.
Wujot odpowiedział Spiochu → na temat → Biegówki / Skitury / Ski-alpinizm
Chyba mylisz szreń z lodoszrenią. Ta pierwsza to łamliwa powierzchnia pod którą bardzo często mogą być bardzo słabe warstwy. Może powstać przy krótkotrwałym ociepleniu topiącym górę a później idzie na to mróz. Jeszcze gorzej jest gdy na śnieg spadnie deszcz (dziurawiąc strukturę) a po tym zetnie mróz. Lodoszreń jest natomiast wytrzymała i da się po tym jeździć. Pozdro Wiesiek -
A może mu nie kazali??? Aby była jasność w tamtym systemie (i obecnym) masa ludzi robi tego co się od nich oczekuje. Np teraz ludzie PR produkujący hejt na zlecenie takich czy innych rządzących. Mój żal w kwestii wymienionych panów wynika z tego, że jestem maniakiem muzycznym. Boli mnie, że historia została tak a nie inaczej napisana. Był wtedy jakiś ruch koncertowy więc pamiętam jeszcze trochę te niszowe zespoły. Ale jak tacy jak ja wymrą to zniknie bezpowrotnie. Mówi się, że historię piszą zwycięzcy. Tu jest odwrotnie w pamięci zostało tylko to co zostało przesiane przez system. Interesujące... Oglądałem kiedyś benefis Niedźwiedzkiego, byłem ciekaw czy coś się zająknie o tym co "przegapili". Znajdzie choć trochę miejsca dla tych zapomnianych niepokornych. Choć troszkę - symbolicznie. Gdzie tam! A ponieważ po tylu latach, u dojrzałego mężczyzny, chyba powinna być refleksja historyczna to uznałem go za zakłamany relikt czasów minionych. Niezależnie, że i on i jego koledzy prezentowali dobry poziom warsztatu, elokwencji, kultury osobistej itd. Należy oddzielić poziom osobisty od tego co zrobili. A jak napisałem zafałszowali nasz obraz polskiej i światowej muzy. O ile to drugie było łatwe do odkręcenia to pierwszego już się nie poprawi... Pozdro Wiesiek
-
Dzięki. Dokładnie tak samo to postrzegam. Jak dostęp do muzy zrobił się dostępny to "w tył" odrobiłem lekcję i zobaczyłem co panowie pominęli serwując jakieś paronoiczne nurty zastępcze (typu rock symfoniczny). Ale największy zarzut mam do tego, że napisali "swoją" historię polskiego rocka. Z najwyższym trudem znalazły się tam jeszcze Janerka i Brygada Kryzys ale inne typu Śmierć Kliniczna czy Absurd zniknęły. Utwory z płyty Klausa Mitchoffa, chyba najmocniejszej antysystemowej wydanej rzeczy, pojawiały się sporadycznie i to akurat te które były poboczne i "niezbyt groźne". Innych za to nie grywano. Ja wiem, że to jest zwykły syf, paranoja, wiem Ja wiem, że to jest zwykły syf, paranoja, wiem Ja wiem, czego chcesz no i znowu się boję, wiem Ja wiem, ze to jest zwykły syf, paranoja, wiem Ja wiem, że ty chcesz by się lała krew Lecz pytam się z ilu jeszcze serc To figurole palą w głowę W końcu nie masz szans To figur role pieprzą swoje W końcu nie masz szans Żadnych religii, zmartwień Żadnych analiz, zmian To figurole! -------------------- I najbardziej dołująca tytułowa Mamy dzień, mamy każdą noc Mamy swoje sny i swoje drogi Tak jak Ty rozglądamy się Chcemy znać ostatnią wersję prawdy Goni nas lukratywny wieprz I wszystkim życzymy źle nam z oczu patrzy Chować się, bo nadbiega tłum Chyba, że ktoś chce się z tego pośmiać Wiele rąk i zbyt mało głów O faszyzmie łatwo nic nie mówić Wiele rąk i zbyt mało głów I nigdy nie mów mi bzdur że to dla mnie O tylko nie to, o tylko nie to O tylko nie to Nie nie nie nie nie nie nie nie Kiedy już walniesz głową w dno Wszyscy chcą, by w końcu to się stało Kiedy już sparszywieją dni A Tobie krwią za długi przyjdzie płacić Kiedy już będzie pełno krwi Wtedy nie krzycz mi bzdur że to dla mnie O tylko nie to, o tylko nie to O tylko nie to Nie nie nie nie nie nie nie nie Napiszę wprost - nienawidzę Panów Niedźwiedzkich and reszty za to kłamstwo, za ten fałsz, za ten zabieg na pamięci zbiorowej. Byli soft twarzami reżimu i cenzury. Żaden specjalny szacunek ani pamięć im się nie należy. Pozdro Wiesiek
-
Alpy Stubajskie w paru odsłonach
Wujot odpowiedział Wujot → na temat → Biegówki / Skitury / Ski-alpinizm
Dzień 6 Startujemy z Amberger Hutte (którą już zdążyliśmy polubić). Ze względów bezpieczeństwa (trójka) zaplanowaliśmy, spokojną i przyjemna (czyli niezbyt stromą i niezagrożoną) wycieczka na przełęcz pod Windacher Daunkogel. Podobnie jak i wczoraj, w górach jest pusto. Zdecydowaną większość trasy musimy torować (co w największym stopniu robi Kamil zyskując przydomek Radzieckiego Lodołamacza Atomowego). Przy miękkim podłożu jest to duża praca do wykonania. Na końcu czeka nas widok na Hocher Stubaier Hutte - malowniczo położone schronisko. Zjazdy są w mocno przetworzonych śniegach ale - my nie damy rady??? W statystykach wyszło około 14 km (wszystko) i 1050 m vertical. W sam raz jak po wczorajszej długiej turze. Zjazd z ON Stubai do Gries Przy okazji sprawdziliśmy sobie możliwość tego zjazdu freeride. Wygląda to dobrze! Zaczynamy z orczyka Daunscharte, przechodzimy przez przełęcz i w dół przez lodowczyk Sulztaferner. Dalej jest efektowna, ostro wcięta, stroma i zróżnicowana rynna z progami (fota). Na pewno zagrożona lawinowo więc do zrobienia w odpowiednich warunkach. Na zdjęciu widać ślady więc ktoś to jeździ. Byłoby to 1500 m vertical (obok Amberger Hutte i dalej do Gries). Dół oczywiście płaski. Natomiast logistyka tego przedsięwzięcia nie jest łatwa bo lądujemy w Langenfeld. Chyba najłatwiej jest to zrobić z Insbrucka i w oparciu o busy. Dzień 7 Sytuacja lawinowa zdecydowanie się poprawiła. Możemy pozwolić sobie na bardziej stromy teren. Celem będzie Kuhscheibe. Na niebie mamy istne szaleństwo. Można złapać takie, na poły abstrakcyjne, obrazki. Później po drodze widzimy taki zamek. Na górze jest... ... aby nie było nudno to na szczycie Dominka zalicza inicjację. Czyli, to co prawie każdemu się zdarza, pierwsza zgubiona narta w terenie. Jadąca samodzielnie deska to jedna z paskudniejszych chwil w życiu skiturowca! Mnie się to zdarzyło na Grossvenedigerze tyle tylko, że pojechała gdzieś hen po horyzont znikając mi z oczu. I wtedy pożyczyłem od Pawła jego deski (mamy ten sam rozmiar buta) zjechałem odszukałem zgubę (wbitą przed stromym przełamaniem lodowca). I dzisiaj historia się przedziwnie zapętliła bo Paweł jakimś cudem złapał uciekinierkę. Rycerze są jeszcze na świecie! Zaletą takich sytuacji jest to, że nartę gubi się tylko raz. Wierzcie mi, że tak jest. A dalej w telegraficznym skrócie jazda w szreni, spotkani Austriacy i... uśmiechnięta Dominka - no w końcu nie codziennie spotyka się rycerza! Wyszło 11 km (zjazd i podjazd) i 1100 m vertical. W ruch byliśmy 2,5 godz a drugie tyle to przeżycia pięknościowo-towarzyskie. cdn Pozdro Wiesiek Edytowane 4 minuty temu -
Alpy Stubajskie w paru odsłonach
Wujot odpowiedział Wujot → na temat → Biegówki / Skitury / Ski-alpinizm
Dzień 5 Opuszczamy gościnne pielesze Franz Senn Hutte! Przez to dwudniowe załamanie pogody nie zrobiliśmy planowanych głównych celów. Miały to być dwa z trzech: Ostliche Seespitze (3416 m npm), Schrandele (3390 m npm), Ruderhofspitze (3474 m npm). Wieczorem poprzedniego dnia rozmawiamy ze specjalistą ze schroniska w kwestii przejścia do Amberger Hutte. Drogi (dwie) niby są opisane... ale trudno znaleźć dokładniejsze charakterystyki. Po rozmowie wiemy niewiele więcej, ale dowiadujemy, którą by rekomendował. Oczywiście z licznymi zastrzeżeniami, że sami musimy ocenić ryzyko. Będziemy szli przez przełączkę pod Nordliche Wildgratspitze. Prognozowana pogoda jest mocno dwuznaczna, ma się przejaśniać aż do lampy ale jednocześnie idzie gwałtowne ocieplenie. Izoterma "0" ma być gdzieś na 3400 m (!!!). To może oznaczać spore kłopoty. Przed ociepleniem powinniśmy zdążyć przejść przez grań, dalej jest bezpiecznie. Analiza newralgicznego miejsca, przy dostępnych nam danych, daje 0,7 (według metody Muttera) ale to mogą być życzenia... Pierwsza część Jest przepięknie... Tu już jesteśmy na lodowcu z tyłu pięknie widać morenę boczną. A tutaj "dokumentacyjne" zdjęcie kawałka drogi na Ostliche Seespitze, widać, że jest najprawdopodobniej bezprecedensowo efektowna... może innym razem... Tutaj rozchodzą się drogi na Rudorferspitze (z lewej) i na "nasze" przejście. Część druga Czyli przejście. Identyfikujemy stromy żleb. do którego się kierujemy. Pierwsza dwie niemiłe niespodzianki. Pod ścianą jest 41 stopni i w dodatku żleb miał być "chodzony". To wywala w kosmos nasze redukcje. W dodatku są tutaj metry miękkiego śniegu. Mamy teoretycznie dwie możliwości pokonania przeszkody. Przez żleb lub letnim szlakiem po skałach. W żlebie jest jakaś podejrzana poręczówka (na krótkim odcinku). Szlak letni zaś jest niewidoczny (bo zasypany), a jak już napisałem nie wiemy jak jest ubezpieczony. Nie mniej droga przez kuluar jest raczej nie do zrobienia bo jest tam bardzo stromo i multum luźnego śniegu. Kierujemy się więc do stalowej poręczówki widocznej na zdjęciu powyżej (po prawej). Miejsca jest tam co najwyżej na dwóch narciarzy. Ale przypina się tam trójka. Mnie i Adasiowi koledzy rzucają linę i bezpiecznie czekamy na rozwój sytuacji. Po nieskończenie długim czasie jestem przy poręczówce. Paweł poszedł już na rekonesans sprawdzając czy ubezpieczenie jest ciągłe. Czeka go ciężka praca - na stromej skale trzeba dostać się do stalówki odkopując ją na kilkudziesięciu metrach. Zbieram się najszybciej jak potrafię, sprawdzam tylko dla ciekawości jakie są możliwości poruszania pod górę w żlebie. Dosłownie po dwóch krokach jestem unieruchomiony jak mucha w sieci pajęczej, wisząc na kroczu w bezdennym puchu. Gonię po poręczówce do przodu bo druga lina w moim plecaku może być potrzebna do ubezpieczenia. Na szczęście stalówka jest ciągła. Na górze razem z Pawłem szukamy zejścia. Miałem nadzieję, że może jest tam zjazd jakimś wyśnieżonym żlebem. Ale nic z tego, będzie zejście po stalówce. Na parometrowym odcinku brakuje jednak liny. Niby to dość prosty fragment (za to lufiasty) ale po takiej męczącej drodze (i z takim ciężarem na garbie) można zrobić błąd... Zakładamy tam poręczówkę. Paweł zostaje na górze a ja idę rozeznać resztę drogi. Po tej stronie zejście jest po czystej skale. Mając aluminiowe raki na nogach trzeba to zrobić ostrożnie. Przekazuję informację i ląduję po drugiej czekając na luzie (z aparatem) na resztę. Część trzecia Czyli zjazd. Albo wypłata. Nie będę ukrywał - nieadekwatna była ta nagroda! Zamiast metrów puchu: na górze gipsy, niżej paskudne zastrugi a później breja (co akurat lubię). Widać też wszędzie świeże zsuwy. Za to krajobrazy sielskie. Wiemy, że ma się szybko ochładzać więc rokowania co do przyjemności jazdy nie są korzystne. Na razie jednak dojeżdżamy do Amberger Hutte (jest na focie ). Aha - przejście przez grań zajęło nam 3,5 godz! Całość to było 16 km i 1200 m vertical. cdn Pozdro Wiesiek -
Alpy Stubajskie w paru odsłonach
Wujot odpowiedział Wujot → na temat → Biegówki / Skitury / Ski-alpinizm
Dzień 3 Prognoza pogody nie była zbyt optymistyczna. Miało prószyć i być mgliście. Wybieramy więc w miarę bliski cel - przełęcz pod Kraulscharta. Idzie się tam boczną doliną wychodzącą na schronisko od strony południowo-wschodniej. Widok na schronisko z tego kierunku. Nasze cele majaczą gdzieś ledwo się rysując. Mijamy po drodze śniegowskaz i wygląda, że pokrywa śniegu jest tutaj ujemna. Przed nami idzie tandem więc jest łatwo z nawigacją i śladem. Później robi się stromiej. Nasi "przewodnicy" robią gdzieś przepinki na ścianie więc samodzielnie (pod wodzą Kamila) docieramy na przełęcz. Wiele nie widać ale ostrożnie wychylając się widać pod nami drogę na Ostliche Seespitze (który jest moim osobistym typem do zrobienia). Zjazd jest w pięknym miękkim ale brak widoczności nie pozwala cieszyć się tak bardzo jakby to było możliwe. Szczególnie, że robimy go krótszym wariantem, w skomplikowanym dość terenie, gdzie można spaść z klifów. Nie mniej jednak uznajemy, że było bardzo fajnie. W statystykach wyszło 10 km (6 km podejście, 4 km zjazd), vertical 1030 m. W ruchu byliśmy 3 godz. Sporo czasu zajęło nam nawigowanie w nieznanym terenie (przy powrocie) gdzie trzeba było zrobić parę wycofów. Nie mniej i tak lądujemy wcześnie w schronisku gdzie siedzimy sobie przy piwie i gaworzymy. Na mapie wyglądało to tak (opisany dzień to ten z lewej) Dzień 4 Prognoza raczej nie dawała wielkich nadziei. Miało (i było) gorzej jak wczoraj. Na pewno jednak nie odpuścimy sobie wyjścia... Postanawiamy uderzyć w stronę Kreuzspitz (i sąsiedniego Ostliche Knopenspitz). Wejścia (zresztą wspinaczkowe) nie były realne ale gdzieś pod ścianę zawsze można spróbować podejść. Początek trasy był identyczny jak dzień wcześniej. Pogoda zaś taka. Po drodze dokładnie oglądamy mijaną z lewej grań szukając przełączki co tam miała być. Typujemy miejsce gdzie chyba widać ślady łażenia, robię fotę. Zapamiętujemy to miejsce Stopniowo docieramy do kotła zamkniętego paroma szczytami. Tutaj zaczyna się niewielki lodowczyk - Knotenspitzferner. Ponieważ solidnie w tym miejscu wieje, a korzyści z dalszego pchania się nie widać, postanawiamy wracać. Zjazd podobnie jak wczoraj jest ostrożny. A ponieważ trochę szybko bylibyśmy w schronisku to postanawiamy sprawdzić przejście tym kominkiem co go sfotografowałem. Ta decyzja miała, nawiasem mówiąc, całkiem dalekosiężne skutki. Wejście (bez nart) okazało się wredne, niby nie za bardzo stromo, ale luźny piarg pokryty śniegiem nie pozwalał poczuć się pewnie. Szczególnie, że z Kamilem uznaliśmy, że wejdziemy to z buta. Reszta widząc nasze kłopoty założyła przytomnie raki. Kominek ma w centralnej części założoną poręczówkę ale brakuje czegoś na wyjściu. Oglądamy na górze sytuację po drugiej stronie (na tyle ile widać) i schodzimy. A ponieważ czasu jest nadal dużo to robimy stanowisko. Wszystko ta zajęło nam akurat tyle czasu ile trzeba. Spokojnie jedziemy na piwo. Wyszło 700 m vertical, około 8 km. Jak na taki dzień to nieźle... cdn Pozdro Wiesiek -
Ciągle staramy się dopracować "najlepszą" formułę wyjazdową. Kiedyś chodziliśmy trawersy (np Ortlera, Silvretty). W zeszłym roku zrobiliśmy parodniowy wyjazd w oparciu o jedno schronisko (Branca) co było bardzo wygodne. Tym razem wyjazd miał być długi i oparty o dwie doskonałe miejscówki. Pierwszą było bardzo znane schronisko Franz Senn Hutte. Można z niego zrobić pewnie z 6 doskonałych celów. Dzień 1 Ten pierwszy to był dojazd i dojście. Odległość jest bardzo zbliżona do lodowcowego ośrodka Stubai. W Neufstift skręca się do Barenband a dalej wąską drogą do parkingu gdzie trzeba założyć foki (i plecak) Dojście jest całkiem konkretne - 740 m vertical i ponad 7 km. Trzeba liczyć 3 godziny. O schronisku napiszę innym razem. Dzień 2 Naszym celem będzie Hinterer bądź Vorderer Wilder Turm (ewentualnie Wildes Hinterbergl). To grupa leżących obok siebie szczytów zlokalizowanych na południowy-zachód od schroniska. Zrobimy to w formie pętli tak aby podchodzić łagodniej a zjeżdżać stromszym lodowcem Lisense. Od rana lampa i widoki na doskonałą jazdę. Idzie się łagodną dość doliną z kolejnymi stromymi progami. W pewnym miejscu skręca w prawo dochodząc do skalistego brzegu kotła. Najciekawsze jest wyjście na lodowcowe platou. Przyjemna ścianka do przejścia i otwierający się widok. Z lewej strony kusi Hinterer Wilder Turm. Z jego zbocza lodowcowe wypłaszczenie wygląda przepięknie... Pora na przepinkę i jazdę. Z początku jest łagodnie ale później robi się w sam raz. Tak jest do samego dołu do miejsca zamknięcia pętli gdzie wjeżdżamy w dolinę. W statystykach wyszło 15 km (całość) i 1150 m vertical. Na mapie są obydwa dni. cdn. Pozdro Wiesiek