Ech, tak czytam i czytam.....
Wyciągi, dobre narty, wiązania...
Moje początki to drewniane stare narty, różniące się od ówczesnych lepszym wykonaniem (jeszcze pamiętające czasy przedwojenne) były lżejsze, elastyczniejsze i z lepszego drewna. Jedyną ich wadą były zmurszałe paski od wiązań które zostały zastąpione sprężynami od krosien. Posiadały okucia - dwa kątowniki z blachy spięte paskiem w które wchodził czubek buta i zaczepami do paska opasującego but od tyłu i właśnie ten pasek był zastąpiony sprężyną.
Sprężyna trzymała but tylko na samym początku dnia, zanim śnieg przymarzł do narty pod butem. Idealnym butem na narty był but zwany narciarskim, bardzo przypominający dzisiejsze "trapery" i w podobny sposób używane, tyle tylko że doskonale nadawały się na narty ze względu na grube podeszwy. Jak chciało się zjechać z porządnej góry, to trzeba było wchodzić na nią pieszo, czasami parę godzin, po to tylko, żeby mieć chwilę frajdy z długiego zjazdu, zwykle był to tylko jeden zjazd w ciągu dnia.
Częściej wybierało się mniejsze górki ale gwarantujące większą ilość zjazdów i po lepszym stoku bo ujeżdżonym. Stoki przygotowane i do tego z wyciągiem były nieziszczalnym marzeniem. Nie było żadnych ski-stopów, ani nawet tak głupiego pomysłu jak troczki do wiązania narty do nogi. Jak jedna narta uciekła to zjeżdżało się na drugiej, a częstość zjawiska zaowocowała umiejętnością jazdy na jednej desce. Wiązanie "kandahar" pokazało się parę lat później. Sprzęt narciarki w tamtych czasach kosztował tak duże pieniądze, że narciarstwo było sportem szczątkowym. Narty były na terenach górskich elementem usprawniającym poruszanie się i poza dziećmi mało kto myślał o jeździe dla przyjemności. Dziś narciarstwo to jak przedszkole, mamy wszystko podane na tacy...... tylko najczęściej czasu brak żeby tak naprawdę pojeździć.
Pozdrawiam wszystkich zapaleńców:)