Dziadek Kuby
Members-
Liczba zawartości
487 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Zawartość dodana przez Dziadek Kuby
-
Wydaje mi się, że w slalomie za szeroko, to raczej jest bardziej kłopotliwa jazda w sensie płynności. Oczywiście najważniejszy jest czas, ale po stylu wygrywających można sobie wyobrazić pewne tendencje. Pozdrawiam
-
Tytuł jest nieco prowokujący. Dlaczego, bo nieraz w dyskusjach przewija się stwierdzenie, że za wąsko, że powinno się karwingiem jeździć szerzej. Choć może by sobie dać spokój z tym karwingiem i mówić więcej o pewnych wzorach najnowszej techniki. Oglądałem dzisiaj w Eurosporcie pierwsze Mistrzowstwa Europy w slalomie w hali w Amneville we Francji. Startowały kobiety i mężczyźni. Nie brakowało znanych nazwisk z PŚ. Wśród kobiet wygrała Zuzulowa. Wśród mężczyzn Grange. Zawody odbywały się systemem pucharowym. Jakim stylem jeździli zawodnicy- to w odniesieniu do dyskusji, co jest śmigiem i jakie są jego rodzaje. Oczywiście śmigiem, bo jak nazwać ten styl. Dalej czy należy jeździć stosunkowo wąsko, czy przesadnie szeroko? Wydawało mi się, że węższe prowadzenie nart dawało lepsze efekty czasowe. Sztuczny śnieg się pod krawędziami bardzo się wyladzał, tworząc przy tyczkach żywy lód. Taki mistrz jak Grange potrafił tak delikatnie podkręcić na tym lodzie, że narty szły na krawędziach precyzyjnie jak łyżwy, bez ślizgania się na boki. Pozdrawiam
-
Postanowiłem napisać ten post, bo wszyscy znęcają się nad własnymi nogami a inne części ciała poszły w zapomnienie. Serduszko jest jednym z kluczowych jego elementów, szczególnie dla zestresowanych biurokratów. W biurze projektów, gdzie pracowałem w Krakowie, jeździło sporo osób na nartach. Była grupa, która co roku organizowała jakiś wyjazd w Alpy. W czasie jakiegoś spotkania organizacyjnego padło imię Jurek. Jurek jedzie do Val di Sole. Przecież miał nie tak dawno zawał. Będziemy dość wysoko jeździć. Jurek pojechał. Mieszkaliśmy w Pejo i autobus biura podróży woził nas po okolicy, co dnia do innego miejsca. Post o "Glebie" przypomniał mi o Paradiso, na którym woziliśmy się w dół i w górę. Zejść tu na butach to byłby kłopot. Wcześniej byliśmy na lodowczyku Presena. Trzy tysiące metrów, ale serce kolegi nie protestowało. Przeżył ten wyjazd i dalej jeździł na nartach. Drugi kolega, to był znany w biurze "sportowiec". Grał dużo w piłkę nożną, jeździł przez lata na nartach, grał w tenisa. Umarł na korcie, na serce, po sezonie narciarskim. W Wadowicach był przypadek, gdy znany lokalny tenisista i narciarz nagle zmarł, po wyjeździe na 3,5 km. W Cervinii. Może na forum są lekarze i coś napiszą na ten temat. Jak się dba o nogi, to można je być może uchować do późniejszego wieku. Ale co z resztą ciała? Pozdrowienia
-
estem "dziadkiem" ze starej szkoły . Jeśli to była szkoła. Dlaczego pierwszy film to śmig hamujący, a drugi to bazowy. Mnie się kiedyś wydawało, a także dzisiaj wydaje, że "hamowanie" śmigiem jest konieczne, gdy narciarz już nie może się "wyrobić", aby jadąc śmigiem był w stanie utrzymać prędkość na danym stoku w określonych dla siebie granicach, przypuśćmy do 40 km/h i jednocześnie, aby wykonać skręty nie rzadziej niż co dziesięć metrów. Jak wcześniej sobie założył, że z taką szybkością może bez obawy jechać, a tak częste skręty mu prędkość ograniczają i sprawiają frajdę, że jest taki szybki w slalomie. Podaję taki przykład, aby mnie łatwiej zrozumiano o co mi chodzi. Przypuśćmy, że stok jest taki, że jadąc śmigiem, z niewielkimi odchyleniami nart od linii spadku stoku osiągamy maksymalną szybkość 70 km/h. Nasza maksymalna szybkość przejścia z jednego skrętu w drugi(sekwencja-wbicie kijka odciążenie, skręt nart, ześlig) jest taka, że kolejne skręty następują przy tej szybkości co 30 m. Może inny narciarz byłby szybszy w ruchach i wykonywałby je co 20 lub 15 metrów. Każdy skręt "hamuje" więc jego szybkość by się ustabilizowała niżej, powiedzmy na poziomie 55 km/h. Miałem dawniej taki przypadek na Nosalu. Na dole stoku młody narciarz zawodnik wbił sobie z dziesięć tyczek w linii prostej. Taki typowy wertikal. Wyjeżdżał krzesełkiem na górę i kończył jazdę między tymi tyczkami. Jak mnie nie widział, jadąc do góry, próbowałem przejechać ten wertikal. Przejeżdżałem trzy, cztery tyczki i na piątej wylatywłem, bo po prostu spóźniałem skręt. Przez pierwsze tyczki szybkość dopiero narastała. Więc jeszcze byłem jeszcze w stanie je przejechać. Próbowałem kilka razy, ale nie byłem w stanie przyspieszyć swoich ruchów. Jest to analogia do sprintera. Jeden machnie setkę w dziesięć sekund. A drugi to robi w dziesięć, i pół, i koniec. Nigdy się nie zbliży do dziesięciu. Postawny taki wertikal na danym stoku i zróbmy selekcję narciarzy. Wszyscy jeżdżą dobrze śmigiem na łatwym stoku. Okaże się, że kolejni będą odpadać jak zbliżymy tyczki, czy też wzrośnie stromość stoku i oczywiście szybkość nart. Co więc mają robić ci wolniejsi w ruchach, aby przejechać wertikal. Oczywiście hamować przed kolejną tyczką. Jak hamować? Można skręt zaokrąglić, pogłębić, odjeżdżając od tyczki. Czy to jest hamowanie. Nie jest. Jest to jazda po stoku o mniejszym nachyleniu. Nachylenie "stoku" się w czasie łuku zmienia. Jest to przejazd nieoptymalny, wydłużający drogę i czas. Drugą metodą opanowania szybkości jest jazda przy tyczkach i brutalne stawianie nart poprzecznie na krawędziach i hamowanie nimi w ześlizgu. I to dawniej nazywano śmigiem hamującym. Czyli jazdę po stromym stoku, często z twardym śniegiem i taką kontrolą szybkości nart. Prymitywna metoda regulacji prędkości, stosowana przez tych, który nie są stanie zmniejszyć szybkości przez pogłębienie skrętu lub zwiększenie częstości skrętów. Zresztą nauczenie się takiego śmigu jest też coś warte, bo postawienie brutalne, poprzecznie skierowanych nart na krawędzi, to najlepsza metoda błyskawicznego zatrzymania się. Jestem może takim dziadkiem teoretykiem i patrzę na narty bardzo prosto. I dla mnie jest proste, że zawodnik, któremu brakuje w slalomie do czołówki kilka sekund nie jest w stanie tego zniwelować w żaden sposób, bo jak pojedzie szybciej, niż jego możliwości reakcji na każdą kolejną bramkę, to wyleci. I tak sobie może bez końca trenować. Jego organizm jest za "wolny" w swoich reakcjach. Ta szybkość reakcji dotyczy wszystkich narciarzy, także amatorów. Pozdrawiam
-
To jest taki śmig bazowy. Rytmiczny, wykonywany na stosunkowo płaskim stoku i dobrym gładkim śniegu. Nie jest trudny, ale trzeba się wyzbyć "karwingowego" ciągnięcia ciała za nartami. Znacznie trudniejszy jest śmig, który na własny użytek nazwałbym nierytmicznym w tym sensie, że kolejny skręt nie musi być kopią poprzedniego. Może być nieco bardziej pogłębiony, lub odwrotnie, będzie to tylko drgnięcie kolanami, aby nieco zmienić kierunek nart. Chodzi tylko o to, aby cały czas jechać z tułowiem skierowanym w dół, tylko nogi chodziły w skrętach. Należy się przy tym utrzymać ciągle w pasie kilku metrów. Przykładowo jazda przy lesie, pod wyciągiem(nie polecam). Taki śmig jest o niebo trudniejszy, niż przyjemne pędzlowanie pokazane na filmie. Ale od tego trzeba zacząć. Od rytmiki, upartego trzymania góry ciała prawie w jednej pozycji, skierowanej w dół. Faktycznie dawniej się tak więcej jeździło, bo teren i narty zmuszały. A teraz gładki stok, narty same skręcające, zmuszają do ciągnięcia długich łuków z obrotem ciała. A taki śmig to jest coś "anty", bo jest w nim, i wyjście w górę, i przeciwskrętu się tam można dopatrzyć. Wbijanie kijka jest konieczne, bo on wyznacza rytm. I nieraz go trzeba mocno wbić na trudnym stoku, bo jego poślizgnięcie się, stwarza niebezpieczną sytuację.
-
Najprostsze ćwiczenie, które kiedyś stosowałem, jest następujące. Stoimy z lekko ugiętymi kolanami, ręce uniesione poziomo przed sobą z kijkami. Wbijamy kijek i lekki podskok z jednoczesnym skrętem stóp w prawo, gdy wbijamy prawy kijek. I tak sobie rytmicznie, naprzemian, wbijamy kijki, jednocześnie skręcając stopy. Dla większego realizmu można włożyć byty narciarskie i nawet przypiąć narty. Można to robić na trawie, albo nawet na starym dywanie. Z nartami będzie trudniej, bo mogą się krzyżować. Na śniegu robi się to samo, tylko spadając z lekkiego wyskoku( bardziej z wyprostowania dla odciążenia nart) robimy lekki ześlizg. Ważna jest bardzo rytmika tego skrętu, bo okazuje się, że nawet nieźle wyszkolony karwingowo narciarz, jeżdżący dotychczas dużymi łukami, będzie miał spore trudności, aby opanować ten rytm, bardzo częstych skrętów, bez obracania góry ciała w kierunku skrętu Taki surowy śmig, to są dopiero początki. W miarę lat, gdy będziemy to ćwiczyli, będzie się zmniejszał ześlig. Zniknie wyraźne odciążenie przez wyjście w górę. Możemy dojść do śmigu z wyraźnym użyciem krawędzi. Jak do tego dołączymy jeszcze umiejętność radzenia sobie na muldach(co ma wiele wspólnego ze śmigiem), to nasza jazda stanie się optycznie bardzo ładna i bezpieczna, bo pozwoli przemykać się bezpiecznie w stokowym "tłumie". Tak naprawdę, to na stokach widzi się bardzo mało narciarzy, potrafiących poprawnie jeździć śmigiem. Jak ktoś to robi na stromym i zlodzonym stoku to jest gość. Pozdrawiam
-
Należymy z żoną już prawie od sześciu lat do OeAV. Namówił mnie do tego szwagier, który jest instruktorem alpinizmu. Bardzo wygodne ubezpieczenie dla tych co często wyjeżdżają w Alpy, nie tylko na narty, ale na turystykę, rower, spływy rzekami(lotni nie obejmuje). Obowiązuje w całej Europie. Więc i Słowację. Koszty 89 EUR za dwie osoby(seniorzy) rocznie. Zarejestrowaliśmy się bezpośrednio przez Internet, wypełniając kwestionariusz w języku niemieckim. W grudniu dostajemy przesyłkę z legitymacjami na następny rok. Należy je podpisać i są ważne pod warunkiem uiszczenia składki. Podpis świadczy, że składkę uiszczono, ale należy mieć dowód wpłaty. Dlatego na wyjazdy zabieramy także dowody wpłaty. Nie skorzystaliśmy, na szczęście, z możliwości ubezpieczenia. Warto skorzystać, natomiast z tańszych noclegów w schroniskach górskich w Alpach. Są dosyć drogie, a zniżki sięgają 50 procent. Co kwartał dostajemy Alpenverein Nachrichten(Wiadomości z życia sekcji) sekcja Austria, do której należy wielu Polaków(podgrupa polska). Działalność OeAV jest bardzo szeroka. Obejmuje narty(skitouring, telemark), wędrówkę na rakietach śnieżnych, zaawansowaną turystykę górską, lekkie wspinaczki, rower, spływy itd. Ale także mniej wymagającą fizycznie działalność - dla starszych Nordic Walking, spacery np. w okolicach Wiednia, taniec, gimnastykę przygotowawczą do sezonu. Członkowie mogą należeć do różnych grup. Jest np. Seniorengruppe. OeAV organizuje bardzo interesujące wyjazdy w różne góry na świecie, nawet na szczyty do sześciu kilometrów. Stopień wtajemniczenia dla uczestników jest bardzo zróżnicowany od mało stosunkowo doświadczonych do starych wyjadaczy. Zawsze z odpowiednim przewodnictwem. Sekcja wypożycza sprzęt, prowadzi księgarnię, organizuje spotkania klubowe(niestety trzeba mieszkać w Wiedniu). Piszę tak na gorąco, jest to działalność bardzo szeroka. Ubezpieczenie jest tylko jednym z elementów. Pozdrawiam.
-
Ciekawa dyskusja. Nadrabiam letnie zaległości. Podziękowałem J.K., bo ujął najważniejsze elementy wpływające na czucie śniegu i podał ćwiczenia. Jest to ważny niesłychanie element wpływający zdecydowanie na swobodę jazdy. Piszę z pozycji przeciętnego użytkownika stoków, bo u zawodników to ma zdaję znaczenie, aby urwać te dziesiąte sekundy, czując poślizg nart na śniegu. Wyrabia się to przez lata. Na różnych stokach, nachyleniach, porach roku(początek zimy, mrozy, śniegi wiosenne itp). Nie unikając nawet najgorszych warunków śniegowych. Większa różnorodność nart na których się jeździło też ma znaczenie. Każda narta się inaczej ślizga na wprost, w ześlizgu, wcina w śnieg, ugina...Mam tu pewne doświadczenie, bo ślizgałem się na różnych nartach. Ćwiczenia na to czucie, to przede wszystkim nie znikanie ze stoku, gdy zostaje zryty sztruksik. Wszelka jazda, nazwijmy to terenowa, znakomicie uczy czucia śniegu. Kwestia sprzętu, czy wyjechać na slalomówkach z ubitego stoku na teren obok. Można spróbować, jadąc wolno i przekonać się, ile nam jeszcze brakuje. Jazda z zamkniętymi oczami na gładkim, pustym raczej stoku stoku i towarzystwie, kogoś czuwającego nad nami, jest ciekawym urozmaiceniem. Dawno temu byłem na prelekcji o nauce ludzi niewidomych. Gwizdkiem informowany był narciarz, że teraz można skręcić. Jazda z zamkniętymi oczami po gładkim, nie trudnym stoku nie jest dla dobrego narciarza wielkim problemem, pod warunkiem, że jest pusty i ktoś go ostrzega, że stok się kończy. Wyzwaniem jest jazda, ale po stoku zmuldzonym, ze zmiennym śniegiem. Pisałem już na tym forum o zjeździe po ciemku z Kasprowego. Zdarzyło się mi dawniej parę razy zjeżdżać w zapadających ciemnościach w zapadającym zmroku, prawie po ciemku. Napalony na zjazdy wyjeżdżałem jedną z ostatnich kolejek na górę, bo były miejscówki. Jak się wygrzebałem nad Cichą, to już był zmrok. Ostatni goprowski patrol już dawno zjechał. Ryzykowałem, gdybym sobie coś uszkodził i musiał leżeć przez noc w górach. Nie miałem czołówki, ani pochodni(lepsza od czołówki, bo oświetla teren wokół). Trasa była zmuldzona. Każda "górka" muldy to kop w górę. Każda mulda to zapadanie się w dół. Teren był nawet widoczny w pewnej poświacie od gwiazd. Ale za żadne licho nie dało się dostrzec jego muldowej rzeźby, czy zmiennego nieco śniegu. Podobnie, ale łatwiej jest w pewnym rozproszonym oświetleniu w dzień. Nie chodzi o mgłę, bo we mgle nie widać dalszej trasy, ale parę metrów przed nartami jest widoczne i widoczna jest rzeźba śniegu. We mgle można tylko zajechać tam, gdzie byśmy nie chcieli się znaleść. Tak się mi teraz wydaje, że bardziej płynna jazda, wtedy z Kasprowego byłaby, gdybym miał większe wtedy objeżdżenie w takich specyficznych warunkach. Śnieg czuje się stopami, podeszwą stopy(to nie moje-to Jouberta). Zasada(rajdowiec) czuł uślizgi samochodu plecami, mocno przywartymi do siedzenia. Czucie to przenosi się to na kolana i wędruje do mózgu. Musi nastąpić natychmiastowa reakcja-ugięcie nóg, wyprost, aby w momencie gdy czuje się tego kopa, lub zapadanie częściowo to zamortyzować. Pozdrawiam
-
Nie było mnie kilka dni. Wróciłem z Gorców, gdzie na upartego można było sobie już biegać po wyżej położonych polankach. Kalatówki. Dulski to była osobowość. Wysoki, bardzo przystojny pan, nienagannie ubrany. Sprzęt wysokiej klasy, prosto z zachodu. Panie z Warszawy, jak się mówiło, lubiły oddawać swoje pociechy do Dulskiego. Zawsze opalony, pracował na polance poniżej hotelu na Kalatówkach, gdzie była zainstalowana wyrwirączka. Widziałem raz Dulskiego na Goryczkowej. Bo zdaje się po "pracy" na Kalatówkach lubił sobie skoczyć ostatnimi kolejkami na Kasprowy. Byłem nieco rozczarowany jego jazdą. Poprawną, ale bez szaleństw. Nieraz ładne łuczki to dobrze wychodzą na pólku. Narty Rysy. Nasz wyrób z Zakopanego, gdzie była jedyna wytwórnia nart, oprócz prywatnych warsztatów(np. Zubek). Przeniesiona do nowego obiektu w Szaflarach, gdzie obok, jadąc do Zakopanego "szuszyła" się hikora(dobrze piszę?) drewno importowane chyba z Kanady używane do produkcji nart. Może ktoś przy okazji opisze, jakiego drewna używa się do produkcji nart. Wytwórnia padła. Kłopoty zaczęły się na początku lat dziewięćdziesiątych. Otwarto się na zachód, gdzie był nadmiar nart. W tym okresie trafiły się w Alpach dwie bezśnieżne. Oglądałem wtedy TV francuską, pracując w Tunezji. Pokazywali często wiszące krzesełka nad zmrożoną trawą i lament właścicieli hoteli. Dało to zapewne silniejszy impuls do rozwinięcia sztucznego naśnieżania. Wiązania te są nasze. Popularnie nazywane rotomatami(obrotowa piętka) z tzw. langriemenami( z niemieckiego -długi rzemień). Sprężyna w piętce dociskała but, który dodatkowo się mocowało owijając cholewkę tym długim paskiem skórzanym, przewlekanym przez uszka przymocowane do piętki. Jak się człowiek wywalił. przód się wyzwalał, klamka sprężyny z tyłu się otwierała. Ale narta nie uciekała w krzaki, bo ten rzemień trzymał ją przy bucie. Później rozpowszeniła się nowość w postaci skistopów, ale jako osobny element nie będący integralną częścią wiązań. Pozdrawiam
-
Znalazłem jeszcze jedno zdjęcie. Przedstawia znany teren narciarski, gdzie zbierali się przyszli mistrzowie amatorskiego narciarstwa z całej Polski. Przy okazji jak nazywały się wiązania, które ma ten pan(narty są moje i to ja powinienem być, ale się nie mogę poznać). Może ktoś poda nazwę nazwę nart. Za ciężkie prace wysokościowe w spółdzielni studenckiej, na kominach fabrycznych, kupiłem sobie takie topowe wtedy narty. Pozdrawiam Załączone miniatury
-
Brawo! Sam sobie namieszałem w głowie. Tak należy je obrócić. Ślady po zejściu lawiny na stoku Pośredniego Goryczkowego powinny być po prawej stronie zdjęcia. U góry stoją przy lawinie ludzie. Powinni być po lewej stronie, bo zjechali przed chwilą z Kasprowego. Na marginesie - nad trawersem wisiała pod szczytem Pośredniego jeszcze sporo ilość śniegu. Która też mogła polecieć. Widać było z daleka wyraźną krawędź, poniżej której urwał się śnieg. Pozdrawiam P.S. Jeszcze raz przepraszam. Zrobiłem to bezwiednie. Włożyłem przeźrocza do skanera i specjalnie się dalej nie zastanawiałem nad zdjęciem. Miałem raczej w głowie wizję terenu w tamtym czasie. Zdjęcie nr 1 tez powinno być raczej odwrócone. Załączone miniatury
-
A teraz parę słów jak to było. Roku nie pamiętam, ale to było najwyżej kilka lat po uruchomieniu wyciągu na Goryczkowej(1969 r). Ale resztę daty tak - dokładnie 14 kwietnia, godzina czternasta. Jeździliśmy wtedy na Goryczkowej. Przy dobrym śniegu jeździło się dla urozmaicenia do Świńskiego Kotła(Goryczkowa Dolina Świńska). Najpierw po grani w stronę Pośredniego Goryczkowego, uważając na ew. nawisy nad Doliną Cichą. Potem trawers u góry wschodniego zbocza tego szczytu i do Świńskiego. Tam było też fajne opalanko, bo ta część Goryczkowej jest zaciszna. Jechałem do góry wyciągiem. Byłem już za połową trasy, gdy nagle usłyszałem takie głuche stękniecie. Byłem pewny, że gdzieś rusza lawina. Instynktownie obróciłem głowę w prawo i widzę, że całe zbocze Pośredniego zmarszczyło się tak, jak gładka woda na jeziorze, gdy nagle zawieje wiatr. W miejscu, gdzie był wycięty głęboki rów w stoku, przez trawersujących do Świńskiego Kotła, pojawiła się na całej długości trawersu szczelina, która szybko zaczęła się rozszerzać. U dołu, w miejscu gdzie wjeżdża się do "szyjki", utworzyło się czoło lawiny i zaczęło, pod naciskiem potężnych mas śniegu(oceniłem grubość schodzącej warstwy na ok. 1 m) ze zbocza posuwać się szyjką do przodu. Posuwało się wolno, ale ciągle uparcie do przodu w stronę "buli" na której się wszyscy zatrzymywali, po przejeździe przez szyjkę. Patrzyłem z wyciągu, bo miałem jeszcze kilka minut jazdy, czy w szyjce nie ma narciarzy. Ktoś tam był, ale zniknął. Zastanawiałem się też co będzie, gdy czoło dojdzie buli i skieruje się w prawo. W prawo teren się pochyla szybko i przechodzi w dość głęboki żleb, którym pod koniec kwietnia, gdy już był wytopiony śnieg poniżej buli, dojeżdżało się do mostka. A w jego okolicy zawsze jest więcej ludzi. Czoło zatrzymało się jakieś pięćdziesiąt metrów od buli. Zjechaliśmy i zrobiłem parę przeźroczy. Śnieg w lawinie bardzo szybko twardniał. Był ciężki. Gdyby kogoś przykryła, to miał prawie żadne szanse przeżycia, bo oprócz uduszenia ten ciężki, przesuwający się wolno śnieg, dosłownie by przemielił człowieka. Na szczęście skończyło się tylko na kilku przestraszonych osobach. Lawina była bardzo wolna i można było przed nią uciec. Powodem jej zejścia był ten pogłębiany w miękkim śniegu, przez trawersujących do Świńskiego Kotła trawers. Może i ja się do tego przyczyniłem, bo już tego nie pamiętam, ale tam jeździłem jak był firn. To zbocze Pośredniego jest stromsze niż vis a vis Kasprowego. Czasami zjeżdżało się z tego trawersu do szyjki. Zamieszczam dwa zdjęcia z Wikipedii, bo takowych nie posiadam. Na pierwszym podałem na czerwono przebieg trawersu i na żółto teren z którego zeszła lawina. Drugie zdjęcie pokazuje jak się jeździło przez Świński Kocioł. Teraz co do sprzętu narciarzy. Narciarka na przeźroczach ma narty "plastiki" o nazwie, jak dobrze pamiętam, "Wierchy". Do drewnianego ślizgu był żółty plastik, stąd nazwa w odróżnieniu od nart drewnianych bez tego wynalazku. Drewniane się strasznie kleiły do bardziej mokrego śniegu. Wiązanie typu Kadra, ale która(bo było kilka modeli) to nie pamiętam. Z przodu trójkątna główka z kulką i sprężyną w środku i to działało. Kopia jakiego modelu Markera. Tył był pseudo bezpiecznikowy. Ten bezpiecznik to sprężyna i blokada na narcie przed "główką". Wychylenie pięty pociągało linkę, napinaną przez sprężynę i zwalniało blokadę. Ale prędzej można sobie było wyrwać nogę ze stawu kolanowego, lub złamać dziób narty. Narty miały przykręcane małymi wkrętami do drewna metalowe krawędzie. Taki wąskie(ze 6 mm) paski stalowe. Zapobiegliwi mogli wozi ze sobą zapasowe. Dało się to przybić, nawet i gwoździkami. Ale to nie było trwałe, bo narta się wyginała i paski też. Narciarka ma bardzo porządne buty narciarskie skórzane, sznurowane. Przetrwały wiele lat. Nie pamiętam kijków aluminiowych, tylko stalowe, z bardzo ostrym szpicem. Uchwyt skórzany. O żadnym Gore Tex nikt wtedy nikt nie słyszał. Nawet nie wiem, czy był już wynaleziony przez Amerykańców. Ale może tak, bo byli już na Księżycu. Kurtki przeważnie ortalionowe. Nie było też żadnych ratraków. To gwoli informacji dla "młodych karwingowców", którzy się chyba nie obrazili. Ewolucja narciarska to zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Wcale nie taka łatwa na twardym i stromym stoku. Słabiej jeżdżący nie mieli wyboru. Jechali wolniutko trawersem w jedną stronę, śnieg się kończył i zaczynały się kamienie. Należało zrobić zwrot. Do zwrotu potrzebne jest mieć nieco szybkości(można i miejsca przeskoczyć w drugą stronę, ale to trzeba umieć). Szybkość jest z kolei na takim stoku niebezpieczna, bo i wywrotka kończyła się nieraz zsuwaniem się na ubranku nieraz ze sto metrów w dół. Po drodze też były kamienie. Więc się ratowano takim zwrotem. Przydatny także w węższych miejscach. Pozdrawiam Załączone miniatury
-
Przeczytałem kilka postów, szczególnie ostatni i widzę, że narobiłem niezłego zamieszania. Głównie przez ostatnie zdjęcie. Coś mi w nim nie pasowało, znam ten teren lepiej od własnego palca, mimo że ostatni tu raz byłem sześć, czy siedem lat temu. Zdjęcie zostało zamienione stronami. Poprawne jest niżej. Reszta jest w porządku. Jutro opiszę całą historię tej lawiny. Przepraszam i pozdrawiam Załączone miniatury
-
Gdyby pan w leninówce na zdjęciu nr 3 podniósł głowę lekko w górę i skręcił ją nieco w lewo zobaczyłby w oddali taki mniej więcej widoczek. Pozdrawiam P.S. Na tym zdjęciu widać głębiej człowieka, który ma postawioną prawie pionowo nartę. Pytanie dla młodych karwingowców. Co to za ewolucja narciarska? Załączone miniatury
-
Teraz jest raczej jasne, gdzie to jest. Pytanie - skąd lawina zeszła i jaka była jej przyczyna. Załączone miniatury
-
Kolejne zdjęcie. Niestety aparat Smiena nie pozwalał na więcej. Pozdrawiam Załączone miniatury
-
Witam wszystkich serdecznie! Nie był to sen letni, tylko uciążliwe prace remontowo-budowlane w domku z widokiem na stok narciarski w Koninkach. Na którym szalały spychacz i koparka. Komentowaliśmy z żoną, co to za poważne prace. Wyciąg to jeszcze na razie stare, pojedyncze krzesełko. Armata jedna sztuka, przeciągana z miejsca na miejsce. Ale stok jest fajny, śnieg można tu utrzymać przez pewne cztery miesiące. Podobno jakiś młody biznesmen z Krakowa, właściciel centrum wspinaczkowego wziął to w swoje ręce. No i dobrze, bo będziemy mieli pod ręką może prawdziwą stację narciarską. Miało jednak być o lawinie. Znalazłem kilka przeźroczy pewnej lawiny. Byłem jej świadkiem i zeszła na trasę po której jeździłem. Zdjęcia są historyczne i raczej unikalne. Zastrzegam sobie wszystkie prawa autorskie, przy ich wykorzystaniu. Nie są może rewelacyjne technicznie, ale nie dysponowałem lepszym aparatem. Proponuję pewną zabawę. Publikuję pierwsze zdjęcie. 1. Należy podać teren(jest to w Polsce). W miarę dokładnie, bo pewne odcinki tras narciarskich moją swoje, znane narciarzom nazwy. Nie wystarczy tylko ogólne określenie, np. Na Pilsku. Nie wiele tu widać, ale niektórzy mają szczególnie zakodowany w głowie obraz terenu. 2. Porę roku(miesiąc), pomocna tu będzie faktura śniegu(pozdrawiam Mitka za "czucie śniegu"). Pora dnia też będzie mile widziana. 3. Przypuszczalne lata tej historii. Na lawinisku jest wtedy typowo wyposażony narciarz. Być może, ktoś starszy z forum był świadkiem tej lawiny. Jeśli zabawa wzbudzi zainteresowanie, to opublikuję dalsze zdjęcia, które ostatecznie wyjaśnią sprawę terenu. Na zakończenie też podsumuję dyskusję i napiszę coś jeszcze bliższego o tej lawinie. Nie będę wcześniej komentował poszczególnych odpowiedzi uczestników forum, ani też odpowiadał na zapytania, odnośnie szczegółów, zawartych na fotografiach. Pozdrawiam Załączone miniatury
-
Rampa po polsku to także pochylnia. Która może mieć mniejszy lub większy kąt pochylenia. Z ty kątem to się sprowadza kąta pochylenia łydek w stosunku do powierzchni ślizgu. Można to osiągnąć przez różne odległości przodu i tyłu buta od ślizgu, czyli wiązanie "pochylone". Można sobie włożyć coś pod pietę w bucie. Ja mam kawałek wykładziny grubości ok. 1,5 cm włożonego w cholewce u góry między skorupę i miękki wewnętrzny butek. Lepiej mi się tak jeździ i przesuwam środek ciężkości do przodu. Efekt z tych ww. operacji jest podobny-kolana bardziej w przodzie. Kiedyś w starych butach(Reichle) nie zauważyłem, że są przestawione na "walk". I tak już później na nich jeździłem, bo się mi fajnie przyginało kolana. Narciarskie słownictwo "amerykańskie" jest zapewne bardziej bogate niż polskie. Przykładem kłopotów w tłumaczeniu jest francuskie słowo "avalement" - pochodzące od czasownika "avaler", który ma kilka znaczeń, min. połykać, znosić...Więc tak zostało przyjęte w różnych krajach. Bo jak to tłumaczyć, połknij pan, znieść pan tą górkę...skompensuj.. to już jest jaśniej, a jak się pokaże w praktyce, jak to kompensowanie robi się, to już całkiem jasno. Pozdrawiam
-
Żleb pod Palcem
Dziadek Kuby odpowiedział Dziadek Kuby → na temat → Biegówki / Skitury / Ski-alpinizm
Nie potrzebnie zamieściłem to zdjęcie i znowu wywołałem temat Tatr. Rozumiem gadkę o szczekaniu... Każdy robi swoje, ale oficjalnie wszystko jest w porządku. Nie widzieliśmy was... Miałem zdaje się szczęście, że po Tatrach, prawie kilkadziesiąt lat temu, nieco sobie pochodziłem i nie tylko...Ruch był bez porównania z dzisiejszym, więc za każdą skałą nie stał filanc. Do pewnych eskapad miałem "prawo" jako członek KW. Miałem też szczęście, że kilka razy w życiu znalazłem się w górach znacznie większych i wyższych od Tatr. Gdzie nie było nikogo, żadnej służby ratowniczej, żadnego przewodnika opisującego każdy szczegół. Patrzę więc na góry może w sposób pierwotny. Tędy się da wyjść łatwo, tu się trzeba wspinać. Tu się da zejść. Podobnie na na nartach. Tu można podejść, tam się zjedzie, a tam można spuścić sobie lawinę na głowę....Ocena na miejscu, na własną odpowiedzialność. Parę razy przeczytałem "W stronę Pysznej". Urocza atmosfera przedwojennych wyryp narciarskich. Decyzję podejmuje się szybko. Jest pogoda, odpowiedni śnieg w... Jedziemy tam...Może i teraz się da. Tylko o tym sza! Osobiście się już nie wybieram, więc mi mandaty nie grożą, za mało wnikliwe studiowanie przepisów parku. Do grupy takich, których się nie widzi.... też nie należę. Może mnie ktoś przekonywać, że takich spraw nie ma. Oficjalnie nie ma. Na szczęście mamy Alpy i jak się ma nieco kasy, to można się tam popałętać w górach bez studiowania zawiłych przepisów, których interpretacja będzie zależała od dobrej woli dającego mandat. Pozdrawiam -
[ame="http://www.youtube.com/watch?v=KwvRisdJdSQ"]YouTube - J zaw Prac[/ame] Teraz na filmie nieco starsza generacja.... Widać duże rezerwy tkwiące w zawodniczce, liczone odległością od tyczek.
-
Żleb pod Palcem
Dziadek Kuby odpowiedział Dziadek Kuby → na temat → Biegówki / Skitury / Ski-alpinizm
Oczywiście nie wolno! Choć rezerwat kojarzy mi się czymś bardzo naturalnym. Tylko w tym mąci nieco fakt, że ścieki z całej góry, a przerób tam jest duży, lecą do tej Kasprowej. Jest faktem, że w Tatrach(z wyjątkiem może Zachodnich w Słowacji, które nie są w parku), nie jest możliwe legalne uprawianie jakiejś formy ski alpinizmu dla najbardziej przyrodniczo kulturalnego osobnika. Zresztą ile jest takich osób, którym się chce taskać sprzęt do góry. Trudno za taką możliwość uznać "wytrych", że tylko w "wzdłuż" ścieżki turystycznej. Park ugina się przed ruchem masowym, bo to są także pieniążki. Ruch ten niszczy teren, roślinność i zaśmieca góry. Lubię bardzo Tatry, ale się praktycznie w naszej części w lecie nie da chodzić. Góry to nie ulica z pochodem pierwszomajowym. Chciałoby się mieć nieco intymności na sam na sam z naturą. Słowacja od południa też jest już pełna. Pozostaje jesień, najlepiej jak jest zła pogoda, bo wtedy tylko największych zapaleńców można spotkać. Pozdrawiam -
Żleb pod Palcem
Dziadek Kuby odpowiedział Dziadek Kuby → na temat → Biegówki / Skitury / Ski-alpinizm
Zjechałem raz nim, ok. trzydzieści lat temu. W kwietniu, po firnie. Jeżdżąc w tym okresie dość często kolejką na Kasprowy(biegnie wagonik, do widocznej górnej stacji, tak w "połowie widocznych skał) widywałem ślady nart, właśnie w rejonie tych skał. W znacznie bardziej stromych miejscach. Sam żleb jest najbardziej stromy u samej góry, potem jest skalne przewężenie. Następnie się rozszerza, przechodząc w stożek piargowy. W Zakopanem było raczej zawsze sporo narciarzy, którzy potrafili odstawiać niezłe zjazdy. Widywało się w tym okresie(teraz z pewnością jeszcze więcej) w Tatrach ślady nart w różnych, dość eksponowanych miejscach. To byli Polacy, bo w tym okresie raczej w nasze rejony nikt z zachodu się nie zapuszczał. Wydaje mi się, że jeszcze lepsi są Słowacy. Wiosna ogólnie jest dobrym okresem na takie zjazdy północnymi żlebami. Śnieg w nich długo leży. Przekształca się w firn, który gdy w nocy są mrozy jest doskonale związany z podłożem. Rano po wierzchu zaczyna puszczać i to jest do południa dobry okres na jazdę. Tylko to jest wyrypa, bo trzeba wcześnie wyruszyć z nartami w górę. Na to potrzeba, co najmniej kilku godzin, od miejsca gdzie się da dojechać samochodem. Takich miejsc jest w Tatrach(Wysokich, Zachodnich) dużo. Inna sprawa, że kłóci się to z przepisami parków. Pozdrawiam -
Z Tygodnika Podhalańskiego ładne zdjęcie Kasprowego z jego skalistymi stokami nad Doliną Kasprową. Od obserwatorium meteorologicznego na szczycie spada "Żleb pod Palcem" do nazwy charakterystycznej turniczki, widocznej nieco niżej od szczytu po prawej stronie żlebu. Warunki do zjazdu tym żlebem będą może nawet do końca maja, po świetnym wiosennym firnie. Załączone miniatury
-
Cześć Mirek! Przypadek. Robiłem zdjęcia i się nawinął. Nie wiedziałem, że to Twój dzieciak. Pomyślałem sobie, ładnie jedzie, dobrze ułożony, rodzic się ucieszy. Więc zdjęcie skadrowałem, żeby był bliżej i większy. Pozdrawiam
-
Była meta, jest start Pozdrawiam Załączone miniatury