Skocz do zawartości

Dziadek Kuby

Members
  • Liczba zawartości

    487
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Dziadek Kuby

  1. Można tak sobie dyskutować. Ale czy pływanie zawodnika lokalnego klubu, tenisisty lokalnego klubu, "downhilowca" lokalnego klubu jest przydatne przy uprawianiu tych dyscyplin amatorsko. Jak najbardziej. I kończąc działalność sportową są doskonałymi amatorami. Tak samo jest w narciarstwie zjazdowym. I nikt mnie nie przekona, że jest inaczej. Od samego początku są uczeni właściwej techniki, właściwych postaw. Zawodnicy nie tylko jeżdżą pomiędzy tyczkami, ale jest też dużo dowolnej jazdy. Życzyłbym każdemu zjeżdżać ze stoku z taką szybkością i pewnością jazdy. Zresztą szybkość pomiędzy tyczkami wszystko weryfikuje. Tyczki zmuszają do skręcania w określonym miejscu, co już jest jest ogromnym utrudnieniem. Dalej szybkość weryfikuje panowanie nad nartami, w sensie precyzji ich prowadzenia. Jak się nie próbowało jeździć między patykami, to nigdy nie uświadomi się, że w pewnym stopniu narty nami kierują, a nie my nartami. Dalej czym szybciej ktoś jeździ i nic nie traci ze swojej techniki, tym bardziej efektownie pojedzie wolniej. Nie ma sensu dyskutowanie o jakiejś amatorskiej jeździe stokowej. Albo się jeździ dobrze(co już jest trudne do zdefiniowania), albo nie. Jazda demonstracyjna na kursie, podziwianie widoków, jazda rodzinna, to są już inne zagadnienia. Pozdrawiam Pozdrawiam
  2. slaw: Wszystko piknie tylko coś mi nie pasuje z kijkami i sposobie ich trzymania a konkretnie "talerzyki pare cm z tyłu za wiązaniami" Mnie uczono , co prawda 35 lat temu ,że kije maja byc cały czas przygotowane do zainicjowania skrętu czyli talerzyki raczej z przodu nawet blisko dziobów nart a za wiązaniami to mam wrażenie że kije są "wleczone" a chyba nie o to chodzi Właśnie, to jest taka oficjalna pozycja. Ale ja już dawno zauważyłem i zresztą już dawno temu na to zwrócono uwagę, że jak ktoś pierwszy raz staje na nartach, to lepiej poradzić mu, gdy zacznie jechać, aby ręce trzymał przed sobą prawie poziomo z kijkami zwisającymi i gotowymi do natychmiastowego wbicia. Jest to szczególnie ważne, gdy się chce doprowadzić do nauczenia skrętów na równoległych nartach, bez rozpoczynania od pługu, czy skrętów z oporu. Kijek tak przygotowany można natychmiast wbić i rozpocząć skręt, bez dodatkowego ruchu, jakim jest podniesienie, jednak opuszczonej częściowo ręki i "spionowizowanie" kijka. Wbrew pozorom to na początku nauki nawet taki element jest problemem i zaczyna się często skręt bez bicia kijka, co prowadzi do przyzwyczajenia i pewnej świadomości, że narty skręcają nawet gdy kijka nie wbijemy. Wbicie kijka wyznacza rytm, tak ważny przy śmigu i ustawia prawidłową sylwetkę od samego początku nauki. W miarę postępów, ręce i kijki będą się tak układały, szczególnie przy dłuższych łukach, że kółeczka będą za wiązaniami. To jest naturalne. Chodzi o pierwsze momenty. Pozdrawiam
  3. Jest też możliwość noclegu w "Stajni Hucuł", www.brzazgacz.pl/indexh.htm gdzie są pokoje gościnne i kuchnia. Oraz duża świetlica. To tylko kilka kilometrów od Czarnego Gronia. Można też pojeździć na koniach huculskich. Do dyspozycji jest szesnaście koni z instruktorami. Możliwe są przejażdżki terenowe w Beskidzie Małym, organizacja kuligu. Na stronie internetowej są tylko zdjęcia letnie, ponieważ strona jest w budowie. Można bezpośrednio porozmawiać z właścicielem stajni. Telefon jest na stronie internetowej. Pozdrawiam
  4. A powaznie - to na foto widac jak fajnie by bylo gdyby na Goryczkowej jezdzilo sie wprost spod wyciagu - tak jak kiedys, ...przed epoka antyterrorystow W kierunku pierwszej podpory. Tylko obsługa nieco mruczała. Jak było dużo śniegu, to można sobie było blisko grani dość daleko zajechać, aż prawie pod Myślenickie Turnie. Zresztą Ałuś chciał tu zrobić bieg zjazdowy w czasie zakopiańskiej olimpiady. Po minięciu stacji na Myślenickich Turniach narciarz oddawał stumetrowy skok. Pozdrawiam
  5. Dokładnie to co napisał a_senior. Kasprowy jest znany dobrze wielu narciarzom. I jego stromizny, np. wprost od krzesełka na Gąsienicowej do dna kotła. Ale ja na Kasprowym doświadczyłem różnych skrajnych warunków śnieżnych. Był taki śnieg, że narty nie chciały jechać w dół i taki, że po odwilży, góra miała szkliste, lodowe stoki. Na których wywrotka gwarantowała nie kontrolowane zsuwanie się w dół na ubraniu. Francuska Mulda jest stroma i jest to świetny teren do jazdy offpiste. Szczególnie w puchu. Niestety momentalnie jest rozjeżdżony. I zawsze tu są monstrualne muldy. Jazda po których nie jest specjalnie trudna, jak ktoś potrafi skręcać pewnie na stromym stoku. Trudniej jest pojechać dość szybko wprost w dół, "wybierając" każdą muldę. Amplituda ruchu dół-góra jest bardzo duża. Na "górce" ma się kolana pod brodą, w muldzie trzeba się prawie wyprostować, aby utrzymać narty na śniegu. Do tego potrzebna jest kondycja. Dawniej parę razy namówiłem na zjazd żonę. Nie miała żadnych trudności, aby tu zjechać. Spore stromizny pokona nawet dość przeciętnie wyszkolony technicznie narciarz. Warunek, że potrafi sobie radzić w dziewiczym śniegu i skręcać na stromym terenie. Klasę narciarza poznaje się w takim terenie, po sposobie zjazdu. Przede wszystkim szybkość i kontrola nart. Tego się uczymy przez całe życie. Pozdrawiam
  6. Dziadek Kuby

    Lem na nartach

    Ciekawi mnie jaką metodę stosował Jeremi Przybora. Ja też nie lubiłem wstawać o piątej. Miałem swoją metodę zdobycia ze czterech miejscówek, co godzinę półtorej. Wykluczam kilkakrotne przepłacanie u koni po stacja kolejki. Pozdrawiam
  7. Cyt. a_senior: Szczerze mowiac nie wiem co lepsze. Mysle, ze nalezaloby podejsc do sprawy indywidualnie. Pamietam z moich dawnych szkolen, ze uczylem geniusza narciarskiego. Chlopak natychmiast uczyl sie i wykonywal wszystko to, co mu pokazalem. To byl jego pierwszy kontakt z nartami. Po dwoch dniach zjezdzal plynnym skretem rownoleglym. Uczenie takiego technik katowych byloby profanacja. Ale pamietam i panie w pewnym wieku, ktore pomimo licznych kursow, nie robily postepow. Pozbawienie ich umiejetnosci skretow oporowych byloby zabojstwem z premedytacja. Zgadzam się z Tobą całkowicie. Instruktor w pierwszym rzędzie musi nauczyć delikwenta bezpiecznie zjeżdżać. On ocenia, na co jest stać danego narciarza. Jest oczywiste, że jak osobnik jest zdolny i szybko łapie różne niuanse, to szkoda marnować czas na nauczanie czegoś, co sam szybko odkryje. Ktoś inny może być po przeciwnej stronie i też mu się coś należy. Nigdy tego nie negowałem i nie negowałem potrzeby nauczania pługu, jeśli to jest konieczne. Negowałem i neguję twierdzenie, że bez pługu się nie obędzie. Pozdrawiam
  8. Cyt. Lobo: Nie zdążyłem poznać Kazika osobiście, korespondowaliśmy ze sobą kilka lat, niestety z Gdańska do Krakowa jest daleko. Był na swój sposób bezkompromisowym człowiekiem, miał talent do robienia sobie wrogów ale miał też pasję co w ludziach cenię sobie szczególnie. PS czy polecasz Cervinię ? Moja Małżonka chce koniecznie tam zawitać, ja mam niestety spory zgryz bo od kilkunastu lat zapadam powyżej 2500 m na chorobę wysokogórską, a tam zdaje mi się trzeba jeździć wysoko. Misiu był oryginałem i zapaleńcem narciarskim. Ciekawa naprawdę postać. Zresztą ja lubię trochę zwariowanych ludzi na punkcie jakiejś pasji. Cervinia(Breuil po francusku, bo kiedyś dolina Aosty należała do Francji). Jest to przepiękna walna alpejska dolina, którą zamyka w miejscowości Courmayeur masyw Mont Blanc. Stąd tunelem dojeżdżamy do Chamonix. Wjeżdżając w nią mamy po lewej stronie Alpy Graickie, z najwyższym szczytem Gran Paradiso(4060 m). Jeden z najłatwiej dostępnych czterotysięczników. Po prawej główna grań Alp z Monte Rosa(drugi co do wielkości po Mont Blanc), potem min. Breithorn, Matterhorn, aż do Mont Blanc. Obok Breithornu(nieco pow. 4000 m) jest położony Klein Matterhorn(3820 m). Na niego wyjeżdża kolejka z Zermattu(z poz. 1620 m). Będąc po stronie włoskiej, gdzie jest bez porównania taniej, niż w Szwajcarii, można było zakupić karnet na obie strony. Wyjeżdża się z Cervinii na Plateau Rosa(3500 m), i mamy przed sobą Mały Matterhorn, i stronę szwajcarską z lodowcem Theodul. Granicę tę można przekroczyć niżej 200 m, przez przełęcz Theodul Pass. Do której dojeżdża się różnymi wyciągami. Cervinia jest położona na wys. 2000 m. My mieszkaliśmy w miejscowości Antey St. Andre, położonej kilometr niżej. Dowoził nas autobus z biura podróży. Jest to przepiękny wysokogórski teren. Dookoła najwyższe szczyty Alp. Najwyżej położony w Europie i chyba jeden z najwyższych na świecie. Wyciągi(orczykowe) dochodzą do szczytu Gobba di Rolin(3899 m) ukrytego pod czapą lodowca. Zjeździliśmy z żoną wszystkie ciekawsze trasy, po stronie włoskiej i szwajcarskiej(z wyjątkiem odosobnionego Rothhornu), aż pod północną ścianą Matterhornu. Nie dało się zjechać(druga poł. marca), po stronie włoskiej do Valtournenche(1500 m). Z braku śniegu. Jeździ się tu ciągle powyżej 2500 m, a praktycznie nawet pow. 3500. Gdybym miał jeszcze okazję tu przyjechać to zrobiłbym z największą przyjemnością. Żaden teren(nie znam Francji) nie ma z nim porównania. Tu się czuje potęgę gór. Gdyby ktoś był zainteresowany opisem tras i opisem terenu mogę podesłać zeskanowany mój artykuł. Oryginał został pozbawiony opisu tragedii jaka się rozegrała swego czasu na Małym Matterhornie, gdzie turystów w październiku spotkał huraganowy wiatr. W błyskawicznym tempie zmarło z wychłodzenia kilku dobrze przygotowanych ludzi. To są góry. Pozdrawiam
  9. Do tego tytułu mnie zainspirował obywatel "gawel". Z pewnego postu wynika, że jest instruktorem. Chyba dosyć świeżym i przenikniętym, skądinąd słusznymi naukami. Zjechał mnie strasznie, że ośmieliłem się dyskutować o słuszności pługu na początku nauki. Ja człowiek, bez certyfikatu, ośmieliłem się wyrazić zdanie, całkiem prywatne, o czymś, nad czym od lat szanowne grono na najwyższym poziomie ujeżdżaczy stoków, się głowiło. W dodatku "nauczam" bez kwalifikacji, tzn. wspomnianego certyfikatu - że by było bardziej nowocześnie. Robię to z bliskimi osobami i jemu nic do tego. Jakoś mają do mnie zaufanie, że ich nie pozabijam. Był kiedyś instruktor bez legitymacji SITN. Niestety "Misiu"(Kazimierz Szczesny), bo nim mowa, zginął na motorze, jedną z jego pasji. Misiu założył forum "Klub pod Misiem". Forum o nartach. Pisywało tam sporo ludzi i pewnie piszą. Byłem przez parę lat czynny na tym forum, pod nikiem "Zagronie". Dyskutowało się sporo z Misiem, osobiście go poznałem. Kazimierz Szczęsny był autorem kilku książek o nauce jazdy na nartach. Znanych zapewne niektórym osobom z forum. Bardzo wcześnie zaczął propagować karwing, min. na łamach pisma "magazyn narciarSKI". Pismo wydawane w Krakowie. Może do dzisiaj, bo go nie kupuję. Popełniłem w nim kiedyś artykuł(numer styczeń-luty 2001), pod tytułem "Narty na dachu Europy". To było po wizycie w Cervinii. Otóż Misiu wojował z SITN. Nie odebrał legitymacji instruktorskiej. Wojna głównie trwała o program nauczania i skostnienie tej szacownej instytucji. Pozdrawiam
  10. Góra Żar dzisiaj. Bardzo przyzwoite warunki. Śniegu już dużo nadmuchali. Dzisiaj, im nieco go zwiewał do lasu, wzmagający się halny. Jak przystało na Dziadka wyznaczyłem sobie limit, na początek sezonu, sześć zjazdów. Coś tam zostało jeszcze z umiejętności i jakaś kondycja się utrzymuje. Nie jest źle. Pozdrawiam
  11. Cyt. z narty.onet.pl. Poznanie teorii skrętu: - Narta carvingowa jest nartą talkowaną. Jest zbliżona swoim kształtem do kształtu wycinanego skrętu. - przestawienie do tyły nacisku stopy względem środka bocznego oporu narty, daje nawietrzność narty. Tak jak żaglówka ostrzy do wiatru, tak narta ostrzy do skrętu. Wystarczy stanąć na narcie, a narta sama poprowadzi nas w skręcie. Ważne jest na tym poziomie czyszczenie techniki. Może i banalne i dla wytrawnych narciarzy mało istotne, ale na tym poziomie zaczynamy czyścić naleciałości rotacyjne z techniki klasycznej. Istotą skrętu carvingowego, na tym poziomie, jest czysta zmiana balansu z jednej narty na drugą. Czystość techniki, to czystość balansu. Sygnowane mistrz Ogorzałek Pozdrawiam
  12. Dziadek Kuby

    narciarstwo a GOPR ?

    Zawsze wydawało mi się, że goprowiec to człowiek który przede wszystkim lubi góry, siedziałby w nich i ma naturalną potrzebę pomocy innym, czy to nartach, czy to w lecie. To tak jak ktoś, kto chce zostać strażakiem, czy ratownikiem wodnym. Najpierw musi być jakaś wewnętrzna potrzeba pomagania innym, a nie perspektywa korzyści. Korzyści mogą być mizerne, gdy się straci swoje zdrowie, czy życie. Był okres, gdy miałem znajomego, który był szefem grupy pod Babią i który proponował wstąpienie do gopru. Wtedy goprowiec to był gość, bo on pomagał, niósł pomoc. Nie zdecydowałem się może z egoizmu, że będę musiał jeździć na dyżury w jedno miejsce w Beskidach, a ciągnęło mnie w Tatry. A tam znacznie trudniej się było dostać do gopru, bo musiało się mieć już dość spore osiągnięcia taternickie. Nie wiem jak jest teraz, jakie są motywacje. Ale pytanie o korzyści(może chodziło o co innego, tylko było źle sformułowane), dyskwalifikuje kandydata. Pozdrawiam
  13. Po wzięciu narty do ręki i zakładając, że się człowiek trochę zna na co zwrócić uwagę, można się zdecydować na kupno za niewielką sumę. Tym bardziej jak ktoś nie ma za dużych wymagań odnośnie sprzętu. Inna sprawa, że jest tu pewna sprzeczność znajomość rzeczy i wymagania. Zależy kto na narcie jeździł i jakie są uszkodzenia. Jeżeli jest tylko zrysowana od góry, bo np. dziecko bez przerwy sobie nadeptywało nartę, to żaden problem. Właśnie narty dla dzieci można kupować w ten sposób. Normalne dziecko, nie klubowe, raczej narty nie wykończy, tylko z niej wyrośnie. Jeżeli chodzi o używane narty, to poszukiwałem dawniej w Krakowie na giełdach zachodnich nart po zawodnikach. Na AWF, czy Politechnice studiowały nasze Ałusie z Zakopanego. Mieli sprzęt sprowadzany i czasami jakiś kadrowicz, coś tam sprzedawał z swoich zużytych zasobów. Nigdy nie udało mi się trafić na w miarę przyzwoity egzemplarz. Jak się trafiła jakaś narta, to już nie miała żadnej sprężystości, a na ślizgu połatane dziury. Pozdrawiam
  14. Lobo SOFT SKIING The Secrets of Effortless, Low-impact Skiing for Older Skiers I am really proud of this book. It's the most personal and maybe the most innovative. ski instruction writing I've ever done. I turned 68 this August and I'm skiing as well as I ever have, but with less effort. I hope to share what I am calling 'soft skiing' with my many ski friends and especially with skiers of a certain age. Too many skiers get to a point where skiing looks like too much work for older legs and lungs. Don't believe it! Expert skiing is not a grunt sport, it is a liberation from all our limits. And this new book should open the door to that special ski freedom. You can order the book now (see the link to the left) But we won't receive and ship the first copies until around the last week in November. In the meantime, I hope this site will whet your appetite for a new ski season. Think snow! And thanks for visiting breakthroughonskis.com! Lito contact Email: > click here to email Lito < I try to answer all emails personally, as soon as I get them. But if I am traveling, it may take a couple of weeks, so please be patient. All contents of this web site © Lito Tejada-Flores unless otherwise credited Dzięki, ale takim "dziadem" to ja jeszcze nie jestem. Ja wiem co to jest softjazda. Zawsze staram się jeździć maksymalnie miękko, z nartami na śniegu. Tylko, że jeszcze chcę jeździć po dość trudnych stokach, w miarę szybko, nie wybierając tylko nierozjeżdżonego sztruksiku, czy innych gorszych warunków. Do tego potrzeba kondycji, siły, dobrych oczu, nie tylko techniki skrętu. Nie wierzę w jakieś cudowne metody, które by mi odjęły lat. Czasami mówię do mojej damy, z wyciągniętym jęzorem. Przydałoby się ze trzydzieści lat mniej...To jest ściana. Ale dzięki Stwórcy nie ma co narzekać. Pozdrawiam
  15. Kuba R., dziękuję za zaproszenie, ale nie chcę być egoistą. Moja żona nauczyła się jeździć na nartach, mając lat czterdzieści osiem. Tzn. ja ją uczyłem. Tak się mi życie ułożyło, że miałem żonę, która tolerowała moje wypady i sama bardzo lubiła jeździć. Ale choroba...Poznałem kobietę, którą spotkało podobne nieszczęście. Był rok dziewięćdziesiąty piąty. Na początku listopada spadło w Koninkach, gdzie mam maleńki domek, trzydzieści centymetrów śniegu. Zaproponowałem mojej damie może spróbujemy narty. Były tam takie, po poprzedniej żonie. I tak się zaczęły pierwsze skręty, na łączce "za wychodkiem", jak ją nazywamy, bo w pobliżu była stodoła. W lutym na feriach byliśmy już na Chopoku. Pierwszy zjazd to był lekki horror, na moje własne, nierozsądne życzenie. Wyjechaliśmy z Zahradek do Kuńsky Gruń(może pomyliłem, w każdym razie najwyżej, jedno i drugie krzesło). Na górze okazało się, ze wszędzie jest lód i miarę rozsądny zjazd jest na Lukovą. Dwieście metrów różnicy poziomów trwało godzinę. Kamienie, lód i małe łatki nawianego śniegu, na których można było się zatrzymać. Dzielnie to zniosła. Potem jeździliśmy po południowej stronie, gdzie były znacznie lepsze warunki. Dwa lata po tym pojechaliśmy do Cervinii, gdzie objechaliśmy w ramach karnetu wszystkie ciekawsze trasy po stronie włoskiej i szwajcarskiej. Żona uwielbia narty i nie ma problemu na żadnej trasie. Sporo jeździliśmy w Szczyrku na FIS. Nie ma problemu na ubitym śniegu, może z wyjątkiem świeżo spadłego puchu. Mieliśmy raz na początku maja taką chwilową frajdę na Kitzusiu. Ale dziewiczy śnieg, jazda w lesie, to jest zupełnie inna bajka....Chciałem ją namówić na sladówi, ale jej to nie odpowiada. Rozpisałem się o wątku osobistym, ale jej postępy mnie zdziwiły. Znałem parę osób w późniejszym wieku, zaczynających przygodę z nartami, sam nawet dawałem na stoku wskazówki. Ale poziom jaki osiągnęły był przeciętny, aczkolwiek jeździli prawie wszędzie. Nie chcę się chwalić żoną, czy może swoimi umiejętnościami instruktora bez żadnych papierów. Piszę to tylko po to, aby zwrócić uwagę, że nawet w późniejszym wieku można się nauczyć ładnie i skutecznie jeździć. Trzeba być trochę sprawnym i zmotywowanym, no i mieć "instruktora", któremu zależy bardzo na postępach, u swego boku do wyłącznej dyspozycji. No wiec wracając do skituringu, musiałbym być egoistą. To nie problem dla mnie kupić używane skitury, buty. Plecak na plecy i mogę iść na Gąsienicową i na Kasprowy. Kwestia kondycji to trochę inna sprawa, ale może by jakoś to szło. Z piętnaście lat temu, pan JW, tato autora zjazdów skialp. proponował mi skitury. Byliśmy w lecie na Grossglocknerze i tak się zgadało. Przy okazji dowiedziałem się, że nasi dawniejsi znajomi z pewnej wyprawy urządzają sobie ciekawe zjazdy w Alpach. Znałem ich i wiedziałem, że to nie są jakieś stokowe orły, ale przy takich wyrypach liczy się więcej znacznie coś innego, niż piękne ewolucje. Tak przy okazji mam nagrany na dysku Steep, z niemieckim lektorem. Piękne ewolucje, ale po filmie się więcej spodziewałem. Bardziej mnie interesują zjazdy z wysokich gór, a nie salta. A tam ani słowa, np. o Himalajach. Odstawiono tam z pewnością wiele ciekawych zjazdów, nie tylko z Everestu. Zresztą zjazd stromym terenem to głównie psychika. Nie trzeba mieć szaleńczych umiejętności, aby robić przeskoki o sto osiemdziesiąt stopni. Tylko się trzeba odważyć i nie myśleć, że jak coś nie wyjdzie, to się pojedzie w niekontrolowany sposób na ubranku w dół. Widziałem zdjęcie Konopki na północnej ścianie Świnicy. Trzymał przy kijku czekan. Zsuwa się, może ryć dziobem. Zawsze jest szansa. Tam są strome łączki, ale też kończy się ściana kilkdziesięciometrową ścianką. Tak więc, jeszcze raz dziękując za propozycję, dożyję na cywilizowanym stoku. Ale patrząc z Mosornego na Babią czasami żal, że się nie przecina tamtej bieli na skiturach. Pozdrawiam
  16. Jeszcze może parę słów o technice. Napisałem wyżej jakie były moje motywacje doskonalenia techniki. I dlaczego korzystałem z książek. Pierwszą z nich był "Śmig" Krukenhausera. A także "Ski de France", dzieło ze środka, zdaje mi się, z lat sześćdziesiątych. Wątpię czy ktoś z forum miał ją w ręce. W Krakowie była dostępna w Bibliotece Górskiej, na Placu Wszystkich Świętych(obecnie). Ta biblioteka była prowadzona przez PTTK i nieźle zaopatrzona. Wydanie było oczywiście w języku francuskim, tak że bez przynajmniej średniej znajomości języka i praktyce na stoku, niemożliwym ją był czytać. Miała z kilkaset stron, pełnych zdjęć, wykresów sił itp. Z biegiem lat do motywacji dołączyła się coraz wyraźniejsza świadomość, że jak będę się starzał, to dobra technika, oprócz w miarę przyzwoitego sprzętu i dbania o kondycję, będzie moją główna bronią, aby jako tako poruszać się na stokach. Pytał się Lobo, jak sobie radzę z tekstami angielskimi, bardziej amerykańskimi. Radzę sobie, nie tylko z nimi, ale i we francuskim i niemieckim. Jestem w tych językach oczytany. Zresztą czytając teksty, nie ma zupełnie potrzeby tłumaczyć na nasz język. Zresztą z doborem definicji byłby nieraz ogromny kłopot. Wystarczy mięć wyobraźnię przestrzenną i jeździć na nartach, aby wyczuć o co tu chodzi. A chodzi o ciągle to samo, tylko inaczej opisane. I tak doszedłem do ściany. Może jeszcze zwolniony film(poklatkowy)zawodnika z PŚ, aby podejrzeć jakieś niuanse i kropka. Nic z organizmu nie da się więcej wydusić. Za stary, za wolny, za szybko się męczy, za strachliwy... Może jakiś dobry fachman wprowadziłby niewielkie korekcje. Gdy jest gładkie pólko wydaje się być wszystko prawie idealne, realny stok są zastrzeżenia, bo głowa pamięta wzór. Czy warto się uczyć jak najlepszej techniki. Na pewno. Jak się nie ma innych możliwości, to książka i film nie są złym rozwiązaniem. W tym sensie dyskusja o technice jest pomocna. Czy jednak najlepsza technika jest dla mnie ideałem, to tu raczej mam wątpliwości. Dla zawodnika tak, dla demonstratora tak. Ale mając, hipotetycznie, znów dwadzieścia, trzydzieści lat, to raczej poświęciłbym się skituringowi, łatwym może zjazdom skialpinistycznym. Parę takich wypadów z podchodzeniem na butach udało mi się zrobić. I to jest dla mnie narciarstwo. Bo wszystko tam jest, i technika jazdy(może nie idealna na stoku), i góry z ich pięknem, pustką, i z niebezpieczeństwami. I jest w tym odpowiedzialność za siebie i za partnera. To się pamięta całe życie. Najlepszy zjazd, na najtrudniejszym, uklepanym stoku zaciera się szybko. Pozdrowienia
  17. Byłem zawsze dyskutantem, jeśli chodzi o technikę narciarską i jej szczegóły. Na tym forum sporo na ten temat pisałem. Brało się to stąd, że zawsze chciałem jak najlepiej jeździć. Moim marzeniem była jazda "zawodnicza", tzn. na takim prawie poziomie, jak powiedzmy to "trzecioligowy" zawodnik. Byłem zdecydowanie za stary, aby się szkolić w jakimś klubie. Stąd jedyną możliwością doskonalenia się było analizowanie techniki narciarskiej i to robiłem przez lata. Nie miałem pod ręką nikogo znacznie lepszego od siebie, który by mnie korygował. Analiza techniki i wprowadzenie tego na stoku jest bardzo trudne. Tym bardziej, że poza Joubertem, który był naprawdę fachowcem, bo wychował Patrika Rusella, zdobywcę PŚ, nikt inny nie zbliżył się do tego poziomu wyjaśniania, jak się naprawdę nauczyć samemu. Jestem zdania, że najlepszą metodą nauki jest człowiek na stoku. Znacznie lepszy technicznie narciarz, instruktor, trener. Można sobie wtedy szybciej i poprawniej przyswoić wszystkie konieczne ruchy, bez wnikania, jakie siły działają w jakim momencie itp. Takie np. dziecko można szybko wyszkolić, gdy jeszcze nie ma pojęcia o fizyce. Książki są potrzebne, bo nic nie zaszkodzi sobie poczytać, choćby dla ogólniejszego zorientowania się. Nie tylko w technice, ale i w sprzęcie, bezpieczeństwie itp. Natomiast jako wyłączna forma nauki, to mnie się wydaje, że to czas przeszły. Pozdrowienia
  18. Ale Strap. O rany! Mam ten pasek na butach i żona też. Gadżet nie jest zły, bo dodatkowo dociska cholewkę do goleni. Ale żeby popuścić klamry i korzystać tylko z tego paska, to jest tzw. bzdura, dla tych co znają narty z filmu. Była przed chwila dyskusja o fleksie. Coś z niej chyba wynika. Aby noga była dobrze zespolona z butem, a przez but z nartą, to nie może być żadnego luzu, w żadnym miejscu. Tylko paluszkami można sobie lekko ruszać. Nawet ściśnięcie cholewki tak, aby sok szedł z goleni nie pomoże, gdy stopa będzie się lekko obracać w prawo i w lewo w bucie. Żaden też docisk nie pomoże, gdy wyściółka jest gruba i miękka. Zresztą z takimi paskami się dawniej spotkałem, tylko w nie takim "eksluzywnym" wydaniu. Nawet ktoś tam sobie ściskał but powyżej klamer zwykłym, skórzanym. Pozdrawiam
  19. Dziadek Kuby

    Dramat osobisty :(

    Byłem kiedyś w szpitalu przed samym sezonem. Potem miesiąc nie wolno było nart. Ale zacząłem od dreptania po białym na śladówkach . I delikatnie potem zjeżdżać. Tak na poważnie to lepiej odpuścić i zacząć delikatnie, choćby od dreptania po łatwym stoku w ładnej miejscowości. Zawsze to inna atmosfera i poczucie, że sezon nie całkiem stracony. Pozdrawiam
  20. Tak idealnie na rzecz patrząc, to raczej nie należy mówić o wytracaniu energii, hamowaniu, czy podjeżdżaniu pod górkę dla wytracenia szybkości. Skręcając na stoku i zakładając jazdę idealnie na krawędziach(jak na łyżwach), zostawiamy po sobie taką wężową krzywą. Na stoku rzadko raczej widoczna , bo zamazana przez innych, własny pęd itp. Ale sobie można wyobrazić taką krzywą, od góry do dołu. Krzywa ta biegnie po różnych spadkach terenu. Największy jest, gdy narty są skierowane w linii spadku terenu. Najmniejszy, gdy jadą poziomo. Odpowiednio zmienia się siła(ściślej - składowa siły ciężkości), która działa na narciarza ciągnąc go do przodu. W związku z tym narty jadą szybciej lub wolniej. To jest po prostu regulacja(kontrola) szybkości narciarza. Właśnie teraz, gdy mamy coraz lepsze narzędzie do jazdy, to coraz bardziej jest możliwa do realizacji w taki sposób. Wszelkie uślizgi(gdy narty jadą częściowo bokiem) są w tym ideale zaburzeniem i rzeczywiście hamowaniem. Taki tor jazdy(krzywą) i kontrolę mają obecnie w najdoskonalszym wydaniu najlepsi narciarze zawodnicy. Tak się ustawia slalomy, żeby uzyskać maksymalnie płynna jazdę z największą szybkością. Wtedy nie ma przypadków i wygrywają najlepsi. Ostatnie mistrzostwa we Francji pokazały jak trudno jest być najlepszym, gdy stok jest stromy i ze śniegiem jak beton. A jazda pod górkę jest wjazdem na przeciwstok. Nie musi się podjeżdżać(chyba dla zatrzymania się), gdy wcześniej się zadbało o kontrolę szybkości. Piszę o tym bo mnie ta sprawa nurtowała odkąd zacząłem jeździć na nartach. Był okres, gdy sporo jeździłem po Nosalu. Zawsze podziwiałem zakopiańczyków, jak szybko i elegancko jeździli z samej góry. Tam jest wąsko i stromo. A stok przypominał czasami błyszczącą taflę lodu. Naprawdę to narciarza wysokiej klasy poznaje się, po tym jak jedzie po stromym i zlodzonym stoku. Nie udało mi się dostać nigdy do takiego grona. Ale żeby się do niego dostać należy raczej najpierw należeć do kadry narodowej. To jest jedyna możliwość sprawdzenia klasy gościa. Abstrahuję tu od innych umiejętności, takich jak zjazdy w skialpinizmie itp. Chodzi mi o "normalny", ubity stok. Jak śnieg dobrze trzyma, to już jest bardzo wielu "bardzo dobrych" narciarzy, szczególnie gdy jest gładki. Dodam, że marzenia o takich wężykach zawsze były u bardziej ambitnych narciarzy. Takie piękne wężyki oglądało się w puchu demonstrowane np przez jadących instruktorów. Właśnie puch jest taką dobrą ilustracją kontroli szybkości nart przez dobieranie linii jazdy. Nie przez jakieś "hamowanie" tylko przez przez te wężyki. Stromy stok, bardziej podkręcone, częstsze, płasko- rzadkie skręty, nie bardzo odchylone od linii spadku stoku. To samo należy robić, i na twardym stoku, i na zmuldzonym stoku, na dzisiejszych nartach, prowadząc je na krawędzi. Nie wiem co można jeszcze do tego dodać, bo mieści się w tym wszytko. Każda inna rzecz, jak np. sposób odciążania nart jest rzeczą wtórną. Bo jak ktoś tak potrafi jeździć, to już wydaje mi się wszystko umie. Pozdrawiam
  21. Wiele zależy od rodzaju śniegu. Żeby nie teoretyzować podam przykłady z FIS w Szczyrku na Skrzycznym. Znam tą trasę bardzo dobrze. Jest jak najbardziej czarna, szczególnie od Grzebienia do wjazdu na Doliny. Dopóki śnieg pozwalał na wcinanie krawędzi, to jazda na nich nie była wielkim problemem. Natomiast, gdy stok został wyślizgany i pojawiły się lodowe płaszczyzny to już była duża sztuka, dostępna tylko nielicznym. Radą na to było zaakceptować dużą szybkość zjazdu długimi łukami, lub z boku, przy lesie dość ciasno kręcić. To z kolei wymagało szybkości ruchów(częstości skrętów) i odpowiedniej kondycji, by nie skończyło się na kilku skrętach. A tak, to zawsze byłem zdania, że nie stromość trasy stwarza problemy, tylko rodzaj śniegu. Nawet bardzo płaska trasa, gdy się trafi na żywy lód, np. po roztopach i solidnym zamarznięciu. A miałem już przyjemność po czymś takim jeździć. Stwarza bardzo duże problemy w utrzymaniu nart na krawędziach. Często się myli stromość trasy z kontrolą szybkości. Dobry technicznie narciarz nie ma problemu, aby sobie "ustawić" taką szybkość zjazdu, jaką akceptuje nawet na bardzo stromej trasie. Może mieć kłopoty wtedy, gdy podłoże utrudnia mu tą kontrolę. Jak, np. bardzo twardy, zlodzony śnieg, ciężki, nawiany zbity itp. Pozdrawiam
  22. Jakby przyczynek do historii co Polak potrafi. Ktoś zdaje się na AGH w Krakowie robił kopie Looka, jeszcze przed Betami. Odlewano skorupy, na Metalurgii nie mieli chyba z tym problemu. Sprężyny i ich siły też można było dobrać. AGH miało najróżniejsze laboratoria. A narciarzy było tam bez liku. Do końca tego wszystkiego nie jestem pewien, ale z takimi wiązaniami się spotkałem. Podobno nie były złe. Może ktoś ze starszych Krakusów coś wie na ten temat. Pozdrawiam
  23. Działa ten wyciąg na Leskowcu? Podpory niby stoją. Ale rozciąga ktoś linę w zimie? Stok też był kiedyś koszony. Przechodzimy przez niego, robiąc sobie wycieczkę z Ponikwi. To piękny, slalomowy stok. Lata temu miałem okazję tu jeździć. Bez pasa było niemożliwym wyjechanie na górę. Pozdrawiam
  24. Jakichś większych stoków nikt nie ubijał. Na przykład "Świętą Górę" - jak żartobliwie nazywano Kasprowy Wierch. Choć, prawdę powiedziawszy, nie wiem od kiedy ta nazwa została po raz pierwszy użyta. Kto zjechał pierwszy, po np. opadach, ten "ubijał" i tak po kolei. Niektórzy czekali, aż stok zostanie "przejeżdżony", tzn niby częściowo ubity. Jak nie było opadów, to był taki jak poprzedniego dnia. Ale to nie jest ścisłe, bo np. wiatr potrafił częściowo wyrównać muldy. Odwilże, mrozy, jazda narciarzy powodowała, że nieraz stoki to usiane lodowymi kopczykami. Można by o tym wiele pisać, bo jak ktoś jest przyzwyczajony do tego, że rano ma wygładzony w nocy stok, to trudno sobie wyobrazić, że wtedy nigdy nie był pewien co zostanie rano następnego dnia. Ale przecież narty to nie tylko gładki stok i idealne skręty. Może w większym stopniu liczyło się to, że się było na tych nartach, że się było w górach. Temat jest ciekawy, bo jeszcze sprzęt - narty, buty był o wiele prymitywniejszy. Buty nie trzymały nogi, narty nie miały tak ostrych krawędzi, jak dzisiejsze. Zresztą całkiem inaczej się zachowywały. Trudno je było opanować. Można sobie to wyobrazić jak przesiadka z samochodu Syrena(jeździłem) do samochodu nowoczesnego z ABS, ESP i innymi ważnymi elementami wpływającymi na komfort i bezpieczeństwo. Ubijało się natomiast małe pólka, bo pólka, czyli "ośle łączki", to był teren nauki. Na ubitym śniegu początki były łatwiejsze. Pozdrawiam
  25. Ratraki w Polsce. To faktycznie lata siedemdziesiąte, za Gierka. Roku nie pamiętam, ale całe zdarzenie to owszem. Stałem w kolejce do wyciągu na Gąsienicowej. Pojedyncze krzesełko, zawodnicy, czy goprowcy podjeżdżający z drugiej strony. Od strony Murowańca pojawiły się dwie czerwone maszyny na gąsienicach. Jechały w stronę wyciągu. W kolejce ktoś, zapewne bardziej bywały za granicą, powiedział - ratraki. Były to malutkie jeszcze wtedy maszyny. Nie takie smoki jak dzisiejsze. Nie były w stanie wyjechać na Kasprowy. Może też z powodu małej praktyki operatorów. Pozdrawiam
×
×
  • Dodaj nową pozycję...