Dziadek Kuby
Members-
Liczba zawartości
487 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Zawartość dodana przez Dziadek Kuby
-
Życzę dalszych sukcesów z Amelką. Kuba zrobił już ze sto metrów na nartach(w kilku częściach). Pogoda nam zrobiła psikusa. Mój komputer też i nie było mnie na forum. Pozdrawiam
-
Napisałem poprzednio, że mnie jest obojętne, jakim stylem kto jeździ. Ważne, by jeździł bezpiecznie. Dla siebie i dla innych. Narty dla ludzi, którzy z tego nie żyją, to tylko pasja, zabawa, wyżycie się, zdrowa gimnastyka z pięknym tłem. Wczoraj na Mosornym spotykam starszego pana "goprowca". Przywitał się "poważnie" z Kubą. I stwierdził, że wyrośnie z niego duży narciarz. Pan miał narty "tradycyjne" i pewnie jeździł "tradycyjnie". Ale był bardzo sympatyczny. Na innym miejscu tego forum nieco zażartowałem z funowców, proponując niełatwe ćwiczenie. Co to wszystko ma wspólnego ze sobą? Tylko to, że to tylko zabawa, gimnastyka. I z tego punktu widzenia żadna technika nie jest lepsza od innej. Bo niby dlaczego ma być lepsza? Że nowoczesniejsza, że na "topie". Jak ktoś w swoim stylu jeździ bezpiecznie z oporu, to jest gorszy od innych. Nie ma więc lepszych, czy gorszych ewolucji narciarskich. Są tylko ewolucje lepiej dostosowane od innych do: szybkości, stoku, rodzaju śniegu, kondycji itd. W tym sensie idealny karwingowiec wcale nie jest lepszy od "klasyka", jeśli ten drugi zachowuje się bardziej bezpiecznie na stoku. Dla własnej przyjemności można sobie ćwiczyć np. balet na śniegu(było to kiedyś modne)Wszystko więc się sprowadza do panowania nad nartami. I to byłoby na tyle.
-
Właściwie to mnie ta dyskusja nieco znudziła. Co uczyć, jak uczyć, jakim kto stylem jeździ. To dla mnie mało ważne. Ważne jest dla mnie tylko to, aby się nie zabić i nie zrobić krzywdy innym. I o to mi głównie chodzi w nauce jazdy. Reszta jest mało ważna. Piszę jeszce o tym, bo dzisiaj się dowiedziałem, że koleżanka córki leży w szpitalu ze złamaną nogą. Podobno ma rozszczepioną kość. Na nartach! Ona wieloletnia instruktorka narciarska i w Spytkowicach? Jakiś palant ważący ponad sto kilo najechał nią z tyłu. Jej wina, bo nie miała drugiej pary oczu. A on, być może zasuwał na swoich karwingach, przekonany że świetnie jeździ.
-
Na tym stoku, dość dawno był slalom gigant kobiet w ramach zawodów Pucharu Świata. Góra kotła Gąsienicowego na Kasprowym jest nieco stromsza, niż góra tego stoku, ale tu stromiznę sie czuje przez dłuższy czas. Jak jest dużo śniegu(w zeszłym roku w kwietniu było na górze 3,5 m) to można zjechać do samej Łomnicy na poziom 895 m z 2185 m. Prawie 1300 m w dół. Nawet w Alpach takie różnice poziomów nie są za częste. W dobrych warunkach jest tu wiele możliwości jazdy pozatrasowej, np. przez Francuską Muldę(szeroki żleb dobrze widoczny z dolnej stacji krzesełka). Jak jest dłuższy dzień(kwiecień) to wpadamy tu czasem z żoną. Mimo, że dalej od nas, ale szybciej jesteśmy na górze niż na Kasprowym. I bez "cyrków" z miejscówkami.
-
Moje współczucie. Byliśmy tam w sobotę o dziewiątej i podczas drugiego, czy trzeciego zjazdu żona mi powiedziała, że widziała u góry skrzyżowane narty. Nie zauważyłem, bobym podjechał. Zawsze się zatrzymuję i pytam, czy nie trzeba zawiadomić GOPR.Życzę szybkiego powrotu na narty.
-
To co napiszę będzie herezją, ale dyskusja się ożywiła. Kiedyś "zaczepiłem" w dyskusji o technice ŚP. Misia(Kazimierza Szczęsnego) i dyskusja była przednia. "Karwingowo" na nartach zaczęliśmy żoną próbowawć jakieś osiem lat temu. Tylko, że to były narty klasyczne. Ja miałem dwumetrowe Salomony z prolinkami, kiedyś chwalone przez Bachledę(miał jakieś układy z tą firmą). Kupione za półceny ponad dziesięć lat temu. Już zaczynała się moda na zachodzie na karwingi a ja o tym nie wiedziałem. Żona też miała okazyjnie kupione w Cervinii Fischery. Więc szkoda było wymieniać tych nart, a poza tym brak było, jak to, mówią kasy. Mając zamiar kupić narty karwingowe doszedłem do wniosku, że można sezon wykorzystać jeżdżąc szerzej(jeździłem b. wąsko- tak że musiałem przynitować blaszki duralowe na wewnętrznych cholewkach butów narciarskich, bo je ścinałem), niżej i bardziej na krawędziach przez wieksze wychylenie do środka skrętu. I to zaczęło działać. Narty musiały być ostre. Skręt był bardziej płynny, dłuższy i szybszy. Właściwie normalna sprawa. Narciarze, zawodnicy zawsze jeździli na krawędziach. Tylko nie mieli właściwego sprzętu. Już mistrz Joubert opisywał w latach siedemdziesiątych skręt "S", prawie bez zeźlizgu. A mam w domu książeczkę o narciarstwie, napisaną za ponurych czasów Adolfa. Są tam zdjęcia zawodników na slalomie. Sylwetka taka, że jak by ich ubrać w nowoczesny strój i sprzęt, to by ktoś niewprawiony powiedział, że jadą "karwingowo". Z szacunkiem dla wszystkich dyskutantów!
-
Dziadek Kuby robi sobie zdjęcia z Racetigerami. Żona Dziadka robi sobie z kolei zdjęcia z SL 9. W końcu "wapniaki" też mogą sobie pozwolić na pewien szpan. Tak przy okazji te tygrysy to bardzo fajne nartki. Podobno według testów są bardzo wymagające. Ale jakoś nie zauważyłem. Przeprowadzałem "dziadowskie " testy na dość twardym śniegu, ale także dość ciężkim wiosennym firnie. Również nieco w puchu. Nie testowałem jedynie na ześlig. Nie było okazji. A wymagające to były wyroby Polsportu z Szaflar. Muszę jeszcze coś dodać, ponieważ dopiero teraz przeczytałem posty po moich przydługich nieco i nudnych wynurzeniach na temat "jak się nauczyć jeździć na nartach w dwa tygodnie". Ten materiał bazował na moich doświadczeniach ze szwagrem(lekarz), szwagierką i ich córką. "Pracowaliśmy" nad nimi z żoną kilka lat, aby wreszczie dali się namówić na narty. Dwa lata temu pękli i są teraz zachwyceni nartami. Narty mają karwingowe, bo takie sprzedają, prawie wyłącznie, na giełdzie w Rotundzie(Kraków). Jaka jeżdżą techniką. Nie wiem. Ale narty trzymają równolegle. Zdążyli już jeździć W Białce Tatrzańskiej, Małym Cichym, na Mosornym Groniu w Zverovce Spalenej i gdzieś tam w Krynicy. W sumie ich doświadczenie życiowe wynosi o. 20 dni jazdy. Patrząc na nich, i na ludzi na przeciętnym stoku, nie są wcale gorsi od 80 % tam jeżdżących. Szwagier wie nieco, co to jest ten "karwing" i stara się robić skręty na krawędziach. Ale go nikt nie uczył "kiwnięcia kolankami" od pierwszego momentu, gdy stanął na nartach. Nieznajomość książki pana Kirchlera doprowadziła do zaprzepaszczenia co najmniej dwóch lat i nabrania złych nawyków, jak np. wyjście w górę(przy skręcie) na stromym stoku. A powinien przecież połknąć tą wirtualną muldę. Przecież to proste!
-
Brawo za ocenę. Dlaczego sie wątek wyczerpał. Zawsze ktoś zaczyna sie uczyć, albo marzy o nartach. Stara szkoła, oczywiście. Kiedyś Mister Ogorzałek propagował jakie to prosty jest karwing. Wystarczy tylko na krawędzie i po sprawie. Teraz spuścił z tonu, bo to proste, ale dla nielicznych na początku. Jak się samemu bardzo dobrze jeździ, i się jest bardzo sprawnym, to się zupełnie nie rozumie ludzi pięćdziesięcioletnich, jakie mają trudności na stoku. Proszę uważnie popatrzeć na przeciętny stok, jak ludzie jeżdżą jakimi technikami skręcają. Przy okazji możemy się kiedyś umówić na Skrzycznym na FIS(jak będzie czynny). Lubię oglądać świetnie jeżdżących narciarzy. Dużo się od Was nie nauczę, bo niestety wiek, nie te lata. Jeśli tylko któryś z Was należał do jakiegoś klubu w Szczyrku lub Bielsku, a może w Zakopanem, to poziom będzie wysoki.
-
Po tym co wyżej napisałem, powiem co by należało dalej robić. Założenie jest takie, że po tych 6,7 dniach jakoś jeździmy po trasach niebieskich. Zdarzają sie upadki raz, czy dwa razy na zjazd. Gdy zaczynają się muldy, czy miejsca "wylodzone" zaczynamy mieć poważne problemy i upadki się mnożą. Nalepiej się nam jeździ, gdy stok jest gładki i z naturalnym śniegiem. Na stromszych częściach trasy narty się nam rozchodzą i ciało obraca się do stoku. Lub też narty w czasie skrętu nagle przyspieszają i siadamy na tyłach. "Podziwiamy" młodych ludzi, którzy ledwo stojąc na nogach jadą dużo szybciej od nas w dół. Tak mniej lub więcej może wyglądać sytuacja narciarska osoby dorosłej(po ww. dniach), której głównym zajęciem jest siedzenie przy biurku lub stanie przy stole operacyjnym. No więc co dalej, gdy chcemy mieć postępy? Mówią, że najgorsze jest pierwsze pięć lat, potem jakoś leci. Gdy przyjmiemy te pięć lat i 30 dni w sezonie na nartach, to jest 150 dni narciarskich. Każdy spędzony też z myślą, żeby coś się w nim nauczyć, lub przynajmniej przypomnieć sobie poprzednią formę(na początku sezonu). Ktoś, kto zaczyna dopiero jeździć na nartach(lub ma zamiar zacząć) pomyśli w tym miejscu to jakiś nieudacznik, który dopiero po pięciu miesiącach jazdy potrafi sobie radzić na stokach. A przecież w internecie jest bardzo dużo osób, którzy po kilku wyjazdach w Alpy bardzo dobrze jeźdżą. Bardzo dobrze jeżdżących w sieci jest ogromna ilość. Tylko na trudniejszych stokach jakoś ich nie widać! Po tym przydługim wstępie przechodzę do rzeczy zasadniczej-jak ma dalej wyglądać samodzielna nauka. Piewsze, co nie należy robić, to ambitnie wjeżdżać na czerwone, a dalej na czarne trasy. To nic nie da! Nie poprawi techniki(a to głównie chodzi!). Pojawią się nawyki(skręty cześciowo z oporu, duże ześlizgi, obracanie ciała do stoku itd.), które później nawet zdolny instruktor będzie miał kłopoty wyeliminować. Jeździć dalej po niebieskim. Przydałyby się trasy szerokie, dobrze przygotowane o profilu ścianka-wypłaszczenie. Wypłaszczenie daje nam psychiczny luz, że jak nas narty poniosą, to na nim sobie poradzimy. Wypłaszczenia(długie) służą też do treningu "szybkiej" jazdy. Ważna rzecz. Przyzwyczajenie do szybkości. Narty na szerokość barków, ręce z kijkami w przodzie(nie opuszczamy ich), łokcie na zewnątrz. Lekki nacisk nóg na języki butów, plecy rozluźnione, dość wysoka pozycja i jazda. Najszybciej jak damy radę(uwaga na ludzi!). Skręt wykonujemy przez lekkie zamarkowanie początku kijkiem i następnie lekkim pochyleniem ciała(kolan) do środku łuku. Nie trzeba robić żadnych gwałtownych ruchów. Przy większej szybkości narty zaczną skręcać bez żadnego wysiłku. Staramy się, aby ten skręt był długi(nie gwałtowny-bo zatrzymamy się po kikunastu metrach), łagodny i bez straty szybkości. Pilnować równoległych nart i szerokiej jazdy! Może mieć 30, 40 a nawet 50 metrów, jak najdłuższy. Następnie nie tracąc szybkości skęcamy w drugą stronę. Do takich ćwiczeń można wybrać sobie jakąś dłuższą, szeroką "płaską" trasę. Ważne żeby była gładka. Będziemy mieli własną trasę zjazdową na której może się osiągnie 40-50 km/godz. Następnym razem poćwiczymy na stromszych ściankach, ale do tego czasu dobrze byłoby przyzwyczaić się nieco do szybkości na nartach. Na tym kończę, bo muszę iść do piwnicy, nasmarować narty. Jutro jedziemy na Mosorny. Może jeszcze coś napiszę. narty nasmarowane(czerwone Toko na gorąco). Nie wiadomo jak jutro będzie na Mosornym z kondycją. Dopadł nas wszystkich jakiś żołądkowy wirus. Byłem ostatni w kolejce do leczenia. Wyjazd do Koninek na końcu roku nam nie wyszedł. Więc pojechałem w Sylwestra "przetestować" stok w Myślenicach na Chełmie. Dane techniczne miał ładne. Ale praktyka najważniejsza. Diabeł tkwi w szczegółach. Z góry ruszyłem sobie boczkiem, przy siatce na początku wolnym rytmem. Ujechałem dwie metrów i jestem ugotowany. Zupełny brak sił, pot leje się z twarzy. Stałem z pięć minut, aż nieco przszedłem do siebie. Potem wolno zakosami zjechałem na dół i do mikrobusu. Stok, owszem, fajnie nachylony, tylko ten dojazd. W domu gorączka i do łóżka. Najkrótszy w życiu narciarski dzień. Co możemy ćwiczyć na stromszych partiach tras niebieskich? Właśnie skręty na stromiźnie. Dlaczego się ludzie boją tras czerwonych, czy czarnych? Głównie z jednego powodu. Nie umieją bezpiecznie skręcać na stromych miejscach. Wiadomo co się dzieje, gdy taki skręt nie wyjdzie. Narty pędzą za moment, jak szalone, w dół. Człowiek siada na tyłach i jedziemy nie wiadomo dokąd. Nie zawsze tak jest tragicznie. Czasem obsunie się narta zewnętrzna, człowiek pochyla się na stok, kładzie na boku i zsuwa w dół. Bardziej ostrożni jadą w skos stoku od jednego kraju do drugiego i mają problemy jak się obrócić w przeciwną stronę. Piszę tu tylko o stokach dobrze ubitych, bez muld, "placków lodu", bo wtedy trudności się zwielokrotniają. Cała sztuka jazdy po trudniejszych trasach to dosyć pewne wykonanie skrętu na stromej ściance. Do ćwiczeń należy wybrać niewielką ściankę, wystarczającą na dwa, trzy skręty, z wypłaszczeniem. Dobra byłaby taka, aby się można było dość swobodnie ześlizgiwać bokiem nart(dobre ćwiczenie). Najczarniejsze trasy(z zastrzeżeniem muld, "lodu", szerokości, ludzkich tłumów itp.) to takie ścianki, tylko mające setki, czy więcej metrów, w jakiejś swojej części. Trudności fizyczne skrętu będą takie same, choć psychiczne znacznie większe - jak tu stromo! Problem polega na tym, że jadąc w skos stoku(prawie poziomo) po takiej ściance, należy wykonać skręt na równoległych nartach i jechać w przeciwną stronę, też prawie poziomo. Nie piszę tu o skrętach z pługu, czy z oporu jedna nartą. Bo jak ktoś sobie radzi tą metodą na stromych ściankach, to tak będzie jeździł. Bezpiecznie, ale wolno. A my chcemy dojść w przyszłości do naszego "karwingu". Jakie trudności napotkamy w wykonaniu takiego skrętu - w stosunku skrętów, które potrafimy wykonać na znacznie bardziej płaskim terenie. Tam wystarczyło się rozpędzić, wbić kijek, lekki ruch ciała(p. wyżej) i już skręcamy. To było łatwe, bo jechaliśmy niewiele odchyleni od linii spadku stoku. Tu nie możemy tak jechać, bo pierwszym skręcie, szybkość nasza gwałtownie wzrośnie. Im jest stromszy stok to jedziemy bardziej "poziomo". Tak się reguluje szybkość. Narty bardziej w dół, lub bardziej poziomo. Teraz, by skręcić musimy "odciążyć" narty, włożyć więcej siły w skręt i jechać nie za wolno, ale szybciej. Szybciej? A tu tak stromo! Szybkość to najlepsza droga do wykonania takiego skrętu. Odwaga i niech się dzieje co chce. Stąd tylko mała ścianka. Najwyżej będziemy leżeć za chwilę na wypłaszczeniu. Stoimy u góry ścianki, poziomo. Pozycja jak do jazdy w skos stoku. Narty na szerokość barków, obciążenie prawie wyłącznie na dolnej narcie, ręce w przodzie z kijkami. Mocno naciskamy na języki butów. Góra ciała obniżona, z lekkim pochyleniem do przodu. Kierujemy narty lekko w dół(tak 20, 30 stopni od poziomu-zależy to od pochylenia stoku) i jedziemy w skos stoku. Powinny się dość szybko rozpędzić. Wbicie kijka, wyprost ciała i jednoczesne zepchnięcie tyłów nart na stok. Jak narty się ustawią w linii spadku stoku(prosto w dół), zaczną gwałtownie przyspieszać. Wytrzymać, nie wywracając się, za każdą cenę te moment! Trzymając ręce daleko w przodzie i naciskać na języki butów. One skręcą i niebezpieczeństwo minie. Pilnować, aby były w miarę równoległe. Po skręcie jedziemy znowu spokojnie w skos stoku(stąd do nauki jest lepszy szeroki stok). Kolejne wbicie kijka, wyprost, zepchnięcie piętek na stok i już jeździmy po stromiźnie. Dalsza praca to doskonalenie tego skrętu. Na początku pojawią się najcześciej spotykane błędy: - za wolna jazda, wyjdzie tylko "półskręt" i narty popędzą w dół, - nie naciskanie na języki(można tu poluzować górną klamrę), - opuszczanie rąk, wyciągnięte w przód, pochylają górę ciała do przodu i równoważą pupę, która ma ochotę siadać przy skręcie. - obracanie góry ciała na stok(należy mieć cały czas w polu widzenia dół stoku-wtedy głowa "ustawi" właściwie górę ciała). Efektem tych błędów będzie właśnie ten "półskręt". Narty się nie obrócą w przeciwną stronę, tylko skierowane w dół i rozchylone w niewielkim pługu przyspieszą a narciarz usiądzie na pupie, narty jeszcze przyspieszą i leżymy. Jeżli zrobimy z kolei ten skręt zbyt energicznie, obrócimy się za bardzo do stoku i narty staną. Energię włożoną w skręt tak dozować, aby dalej jechały z pewną szybkością. Na zakończenie warto nieraz na znanych stokach szukać jak nastromszych ścianek i na nich potrenować skręty równoległe. Wtedy żadne trasowe stromizny nie będą dla nas straszne.
-
A tak jeszcze przy okazji. Dzieci się uczą bardzo szybko skręcać swoim dziecięcym pługiem. Wystarczy następnie cierpliwie w miarę jeżdżenia stopniować trudności stoków. I nie będzie żadnego niebezpieczeńtwa dla malucha, z wyjątkiem kretyńsko jeżdżących dorosłych. Tatuś kretyn potrafi, takiego ledwo stojącego na nartach, wziąść między swoje nogi i nauczać na "czerwonej" trasie.
-
Szukając w zeszłym roku, na portalach amerykańskich, materiałów o nauce dzieci w jeździe na nartach, trafiłem na taką smycz, ale przyczepioną do boków. Wyraźnie pokreślali, że nie należy nią hamować dziecka, tylko pociągając dawać mu znak do skręcania. Obserwując nieraz malutkie dzieci jeżdżące po stokach, widziałem że świetnie sobie radzą nawet na sporych stromiznach. Nie rozpędzają się. To "rozpędzanie" wynika, jak sądzę, głównie z ambicji tatusia, który chce być dumny ze swojej pociechy i zabiera ją na zbyt trudny stok. A wystarczy być tylko cierpliwym i stopniowo w miarę nauki zwiększać stromiznę stoku.
-
Można rozpoczynać różnie naukę. Postępy zależą bardzo od zastosowanej metody. Nauczyłem prywatnie kilka dorosłych osób bardzo szybko jeździć. To były osoby z najbliższej rodziny. Nie jestem instruktorem, więc "zawodowo" się tym zajęciem nie param. Nie zaczynam nauki, jak na typowym kursie dla dziesięciu osób, od pługu, czy upartego doskonalenia jakiejś ewolucji. Kiedyś, opalając się przy schronisku na Skrzycznym przyglądałem się pewnemu kursowi. Instruktor z grupą osób ćwiczył cały czas uparcie skręty do stoku. Wychodziły im całkiem nieźle, choć nie tak jak on to robił. Podchodzili i skręcali. Obok jeździł mały wyciąg dla dzieci. Zamiast ich puścić na ten wyciąg i niech robią "kilometry", to uparcie podchodzili i robili tą jedną ewolucję. Pomyślałem - może ma rację, bo jak się szybko nauczą, to straci klientów. Moje zajęcia były indywidualnie(2,3 osoby). Uważam osobiście, że jak ktoś jest w miarę sprawny, to można go odpowiednią metodą nauczyć w ciągu 6, 7 dni tak, że może samodzielnie jeździć na niebieskich trasach(czyli ma prawie 50 % stoków do dyspozycji). A nawet próbować łatwiejszych tras czerwonych. Pierwszą rzeczą jest właściwie dobrany sprzęt. Odpowiednia długość nart(rzędu -20 cm), narty dla początkujących. Dopasowne buty, dopasowane kijki(nauka wkładania ręki w taśmę). Własny sprzęt. Doradzam przy zakupie. Narty nowe, ale mogą być swobodnie z przed 2,3 sezonów. Kolejna rzecz wyciąg, pierwsze 2 dni - tylko tależyk dla dzieci. Wystarczy 200 m. Trasa powinna być maksymalnie gładka, najlepiej z naturalnym śniegiem. Bardzo pożądany płaski wybieg. Pierwsze ćwiczenia. Po właściwym założeniu rąk w taśmy kijków, podchodzimy kawałek stokiem do góry. Idziemy w stos stoku, tłumacząc co to znaczy w skos stoku. Pierwsza jazda. Doszedłszy do pewnego miejsca, kursant zjeżdża bardzo łagodnie w skos. Pokazujemy sposób zatrzymania, przez odstawienie górnej narty w górę i dostawienie dolnej. Ma stać głównie na dolnej narcie, a kijki trzymać na wyciągniętych w przód rękach. Nie opuszczając ich nawet na moment. Ćwiczymy tak w drugą stronę. Zwracać należy na stanie na dolnej narcie, trzymanie rąk w przodzie, naciskanie nogą na języki butów. Kolejne ćwiczenie(cały czas podchodzimy). Kursant jadąc w skos stoku ma się zatrzymać spychając piętki nart w dół, ale najpierw wbijając kijek. Komenda jest typu: wbij kijek, spychaj tyły nart. Cały czas zwraca się na trzymanie rąk, naciskanie na języki, stanie na dolnej narcie. Zwiększamy najazd, aż do jazdy prosto w dół. Zatrzymanie przez spychanie piętek. Raz w jedną, raz w drugą stronę Gdy to już jakoś wychodzi przechodzimy do najtrudniejszego ćwiczenia, skrętów odstokowych - które są kluczem do jazdy na nartach. Kursant jedzie w skos stoku. Musi niestety jechać nieco szybciej i nie za bardzo odchylony od linii spadku. Terenu do wypłaszczenia powinno wystarczyć na 2 skręty. Wbicie kijka, zepchniecie piętek nart w górę. Jak kursantowi się uda zrobić jakoś pierwszy skręt, okrzykami zachęcamy, aby się nie zatrzymywał, ale skręcał w przeciwną stronę. Okazuje się, że można takich prymitywnych skrętów nauczyć osoby dorosłe za kilka godzin. To nie jest teoria. Taką praktykę zastosowałem dla dwóch dorosłych osób pod pięćdziesiątkę dwa lata temu. "Kurs" odbywał się na wyciągach "Baca" w Zawoji. Teraz te osoby, mając obecnie po 20 dni jazdy na nartach, jeżdżą samodzielnie na narty. Trasy w Białce są już dla nich nudne. Jak się spotkamy jest oczywiście dalszy ciąg "kursu", przynajmniej przez kilka zjazdów. Gdy się już udadzą dwa kolejne skręty odstokowe, udajemy się wyciągiem na górę. Kursant jedzie w dół i ma kolejno skręcać. "Instruktor" jedzie zaraz za kursantem i krzyczy -wbicie kijka, skręt, ręce do przodu. Od tej chwili za każdym zjazdem jest lepiej, bo szybko rośnie ilość wykonanych ewolucji. Kursant też przekonuje się, że nauka nie jest taka straszna, że potrafi już jeździć. To był pierwszy dzień. Na drugi został wybrany orczyk na Mosornym Groniu, ze względu na bardzo gładki stok. Instruktor wyjaśniał na górze, na co należy zwracać uwagę w czasie jazdy. Następnie jechał z tyłu i okrzykami korygował błędy. Dwa elemety był ważne. Ciągłe trzymanie wysoko rąk w przodzie i naciskanie na języki butów, została dla ułatwienia pochylenia nogi, rozpięta górna klamra. Kursanci wyjechali w tym dniu ok. 8 razy wyciągiem(700 m). Trasa ok. 800 m. Zakładając jeden skręt na 30,40 metrów, kursant zrobił wciągu dnia ok. 200 skrętów. Każdy przejazd był korygowany przeze mnie, okrzykami z tyłu . Nie należy sądzić, że tak "intensywnie" może jeździć osoba, która po raz pierwszy stanęła na nartach. Po dwóch dniach należy zrobić kilkudniową przerwę. Inaczej nogi odmówią posłuszeństwa. Może to spotkać nawet bardzo sprawne osoby. Poprostu są aktywowane inne mięśnie, czy też inaczej. Ktoś może się zdziwić, że nie było tu pługu, skrętów z oporu, tylko same równoległe. Bo po co uczyć tych elementów. Jak ktoś się nauczy rozpoczynać skręt od kątowego ustawienia nart, to już nieraz mu to zostaje w jakimś stopniu przez całe życie. Uczyłem ww. metodą bliską mi osobę trzynaście lat temu. Kiedyś na jakimś bardzo wąskim i stromym przejeździe powiedziałem: "a teraz zrobimy parę skrętów z oporu". A co to jest? Nigdy tego mnie nie uczyłeś. Popatrz o tak! Nie było problemów ze skrętem! Bo jak ktoś dobrze jeździ na nartach, to zrobienie pługu nie jest dla niego żadnym problemem, mimo że robi to pierwszy raz. Kiedyś uczenie pługu, skrętów z oporu miało sens. Narty nie były takie skrętne, znacznie dłuższe, stoki bez ratraków. Teraz te narty wchodzą w skręt jak w przysłowiowe masło, szczególnie na wygłaskanym stoku.
-
"Recenzja" książki "Narciarz Doskonały"
Dziadek Kuby odpowiedział Dziadek Kuby → na temat → Nauka jazdy
Szukając w "księgarni" www.amazon.com, znajdujemy min.: Bode Miller:Go Fast, Be Good, Have Fun-10.2005 Harald Harb: Anyone Can Be an Expert Skier II: Powder, Bumps and Carving-02.2002 Mark Eling: All-Mountain Skier: The Way to Expert Skiing-10.2002. Ta książka jest podana wyżej w rosyjskim tłumaczeniu. Jest jeszcze sporo innych, poświęconych nauce jazdy na nartach. Można się przeuczyć. "Amerykanie" są płodni w tej dziedzinie. Prawdziwą "literaturę" mamy jednak na stoku. -
Zachęcony opiniami o tej książce pana Ron LeMaster pozwoliłem sobie ją nabyć. Pierwsze rozczarowanie czarno białe zdjęcia. Nie sądze żeby takie były w oryginale, który nosi nazwę "The Skier`s Edge" za jedyne niecałe 20 $ w USA. Na stronie internetowej tego pana jest spis rozdziałów tej książki i dokładnie zgadzają się z polskim wydaniem. Nasze kosztuje 50 zł. Nie jest o książka dla początkującego narciarza, ponieważ nie jest to podręcznik z którego można się uczyć, pokonując kolejno pewne stopnie wtajemniczenia. Mam książkę G. Joubert`a "Pour Apprendre Soi Meme A Skier"(jak się samemu nauczyć na nartach). Tego samego autora przetłumaczono na język polski jego wcześniejszy podręcznik "Comment Se Perfectioner A Ski"(jak udoskonalić swoją jazdę na nartach). To były świetne podręczniki. Szczególnie ten późniejszy. Ron LeMaster zamieszcza w swojej książce pewną historię sięgającą do techniki stosowanej na "boazerii", zilustrowaną wykresami sił działających na narciarza. Stosowanie takich wyjaśnień jest raczej takie stare jak autor. Ponieważ prawie pięćdziesiąt lat temu napisano we książkę "Ski de France"(była w bibliotece górskiej w Krakowie). To był podręcznik dla narciarzy ze specjalnością inżynier mechanik. Tyle tam było teorii dotyczącej jazdy na nartach. Problem w tym, że przeciętny narciarz nie jest w stanie tego zrozumieć i cokolwiek się nauczyć. Przyznam się, że teraz się dowiedziałem co to jest kąt sterujący. Nie znałem żargonu stosowanego na kursach dla instruktorów(bo nim nie jestem) więc pewne tłumaczenia rzeczy oczywistych mnie zaskakują. Jeżdżąc przecież na nartach zawsze dążyłem(czy na dawniejszych, czy obecnych) aby tworzyły jak najmniejszy kąt z przewidywanym torem jazdy. Może nawet, aby były zawsze styczne do tego toru(czy z tego "żargonu" ktoś coś rozumie?). Czytałem nie tak dawno parę rzeczy Kazimierza Szczęsnego(Misia). Wydaje mi się , że Misiu bardziej wnikał w istotę trudności jakie spotykają chcącego sie samodzielnie uczyć na nartach( jak choćby stromy stok, jazda po muldach) , niż Ron LeMaster. Ciekawa jest za to strona internetowa autora "Narciarza...". Jest tam wiele zdjęć poklatkowych(b.dobrych) czołowych zawodników z PŚ. Autor analizuje niektóre przejazdy. I z tej analizy można wyciągnąć pewne wnioski. Ale raczej wyciągną tylko ci, dla których narty nie stanowią wielkich tajemnic. Tak "a propo" tych tajemnic - można mieć w głowie idealny ruch(wzorowy skręt w danych warunkach śnieżnych, stokowych) a nie móc go w praktyce wyćwiczyć. I to jest główny problem, na którym się potykają najlepsi narciarze. Dobry podręcznik stara się podać ćwiczenia, aby wyeliminować pewne złe przyzwyczajenia. Taka jest przecież rola instruktora, czy trenera.
-
Kasprowy to historia polskiego narciarstwa zjazdowego. A oto kilka wspomnień osobistych. Była to moja publikacja, kilka lat temu, na innym forum.[ATTACH]2067[/ATTACH] Załączone pliki Kasprowy po latach....doc 63 KB 720 Ilość pobrań