-
Liczba zawartości
14 845 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
223
Zawartość dodana przez Mitek
-
Cześć Ja tam bym poszedł z kimś dobrym i doświadczonym w te klocki, bo z fajnym to raczej byśmy daleko nie zaszli. Za to zjazd byłby z pewnością zacny. Pozdrowienia
-
No to mamy czy nie mamy?
-
Cześć Nie mam pojęcia. Nie oglądam raczej. Pozdrowienia
-
Cześć Wolę czytać, najlepiej nie dziennikarzy - jeżeli wiesz co mam na myśli. POzdro
-
Cześć Jako, że był okres gdy poważnie podchodziłem do tego sportu (bo był moja pracą) to powiem, że jak pierwszy raz kupiłem NTN w którym były testy (chyba to był po prostu pierwszy NTN) to jebłem go w kąt praktycznie natychmiast po przeczytaniu tekstów typu: szybkie deseczki, sprawne narteczki, oraz paru innych. Pozdrowienia
-
Cześć Z tego co piszecie (dzięki wszystkim za rady) to najgorsze jest to co pisał Cyniczny: konieczność kupowania, przymierzania itd. NIENAWIDZĘ JAKICHKOLWIEK ZAKUPÓW. Pozdrowienia serdeczne
-
No to jak Panowie specjaliści, kupować SPD czy nie?? Czeka mnie zmiana całego napędu i tak się zastanawiam. Z mojego punktu widzenia: + - brak możliwości zjechania nogi z pedału - możliwość pociągnięcia - (pisał o tym WKG) gdy już brakuje ub gdy nie ma możliwości depnięcia albo jest za albo siły - prestiż związany z wyglądem bardziej profi - - konieczność dodatkowych wydatków, niemałych ( zwłaszcza buty) - konieczność zaopatrzenia się w dodatkowe buty na zmianę w pracy - obtarte dłonie, ewentualnie inne kontuzje - mam nadzieję, ze bez złamań - okres nauki - prestiż związany z wyglądem bardziej profi Czy o czymś zapomniałem lub nie biorę pod uwagę? Pozdrowienia
-
Cześć Patrząc z punktu widzenia logiki. PO co inwestować w coś co jest bez sensu. Narty masz, przywyciągowy freeride możesz sobie jeździć na wszystkim, podejść też. Chyba, że chcesz uprawiać freeride wtedy pomyśl o śmigłowcu. Nie ma sensu wydawać pieniędzy, chyba, że masz ich dużo i lubisz kolekcjonować. Jak uznasz, że ten pomysł ze skitouringiem wprowadzasz w życie to wtedy kupisz porządny zestaw i różne inne niezbędne rzeczy a jak czytam chłopaków to trochę tych niezbędności jest. Zacznij od kursów i jazdy. Tak myślę. Pozdrowienia
-
Mniej więcej. Mamy szansę się znać? Pozdrowienia
-
Zalewasz brachu i tyle. Pozdro
-
Cześć Możesz trzymać jak chcesz. W pionie, w poziomie (wygodniej się jedzie). A jadąc na jednym ramieniu kotwicy obciążonym zawsze odginasz to ramię i się z niego zsuwasz. Musisz więc się przytrzymywać... prawda? Albo korygować lekko skośnym ustawieniem nart. Pozdrowienia Pozdrowienia
-
Wyglebić się z tak włożonym orczykiem jest bardzo trudno bo idealnie Cię stabilizuje. Zaufaj... Wyglebienie się na orczyku w ogóle jest rzeczą dość trudną jeżeli ktoś pokaże jak poprawnie jeździć. Swego czasu, jak nie było jeszcze jakichś durnych przepisów nawet ćwiczyłem z ludźmi, wyglebianie się na orczykach i łapanie ich w locie. Nawet syna tego uczyłem w wieku jakichś pięciu/sześciu lat na niskim talerzyku. Swoją drogą też jest to niezła zabawa, podobnie jak rozkręcanie wiązań koledze jak jest nierówny, pomuldzony ślad. Nie ma takich wiązań, które w muldzie by trzymały. Pozdrowienia
-
Wbrew pozorom tak jest najbezpieczniej i zdecydowanie najbardziej ekonomicznie - jak umiesz jeździć oczywiście. Jeżeli jeździsz słabiej to wkładasz orczyk pionowo a jeżeli wiesz o co chodzi to obracasz i jedziesz wygodniej jak na krześle. Pozdrowienia
-
Coś tam wspominałem o odstępstwach... Pozdrowienia
-
Cześć Kasprowe i Fabosy niewiele się różniły. Trzy klamry na dole to z pewnością Kasprowy. Klamry na miękkich cięgłach ze stalowej linki w otulinie z tworzywa - horror. Wiązania Beta to była konstrukcja żywcem zerżnięta z Looka. Gdy się trafiło na dobrą parę wiązanie działało bardzo fajnie i było dość elastyczne. Beta 1 były czerwone ze szlifami na stali. Późniejsze to te czarne z plastikiem - dużo późniejsze. Pozdrowienia
-
Dzięki i wzajemnie. A co Kasprowy... W latach 80-84 całe zimy spędzałem w Domu Wycieczkowym w Kuźnicach. Dom ten w swoim czasie obrósł legendą wśród narciarskiej braci a szczególnie jego duży/długi pokój jako żywo przypominający murowaniecką trumnę. Jako, że pierwowzór spłonął jeszcze przed moim urodzeniem budowaliśmy z lubością nową legendę. Tata kolegi miał w PTTK-u jakieś wejścia i zawsze mieliśmy tam rezerwację na Święta, Sylwestra, Ferie itd. Zwłaszcza Sylwestry były solidne. Nie wiem dlaczego ale zazwyczaj byliśmy tam we trzech czy czterech jedynymi rezydentami. Zapraszaliśmy więc kogo się dało na noclegi jako, ze w pokoju było 12 łóżek. Już po dwóch, góra trzech dniach mieszkało tam co najmniej 17-18 osób a wszystkie łóżka były zsunięte w jeden piękny barłóg. Ciekawostką było, że dom zamykany był na noc i nijak nie dało się go otworzyć od wewnątrz. Zupełnie nie pamiętam już powodu tej głupoty ale faktem jest, że udanie się o normalnej porze aby ustawić się w kolejce i być pewnym dostania miejscówek (mniej więcej 2, max 3 w nocy) było niemożliwe. Pamiętam więc, że wychodziliśmy z tego pokoju w środku nocy po linie. Kłopotem był nawis z gontów, na który trzeba było bardzo uważać coby go nie połamać. Dopiero w kolejnym sezonie okazało się, że można się wyspać jak biały człowiek i podejść sobie z buta te max 40 minut na Goryczkową. Pozdrowienia
-
Cześć Myślę, ze Kacprowe są często mylone z Fabosami a "pękalność" tych ostatnich była legendarna. Zresztą sam pamiętam, że miały napisane w instrukcji: "Buty narciarskie, nie używać w temperaturze poniżej -20 stopni Celsjusza." Kasprowe też pękały ale raczej z wypracowania bo gięły się we wszystkie strony jakby były z gumy. Ja wprawdzie miałem dwie pary i obie w całości trafiły na śmietnik... historii. Pozdrowienia
-
Cześć Moja logika wydaje się logiczna ale i Twoja logika wygląda na niepozbawioną logiki a jako, że nie nawyzywałeś mi od razu i przeszedłeś nad delikatnym acz niemiłym: " lecz się stary" do porządku dziennego co bardzo cenię oraz sprytnie wplotłeś w pasta delikatną acz jednoznaczną sugestię o mojej wrodzonej megalomanii więc może na bazie naszych logik zbudujmy nową logikę, która będzie dopuszczała odstępstwa od naszych prywatnych logik... Czy nie pociąga Cię ta wizja? Pozdrowienia
-
Cześć Swego czasu zjeżdżaliśmy ekipą z Sass Pordoi na Passo Pordoi. Zjazd nie jest trudny ale warunki śniegowe nie były najlepsze o i początek tam robi niezłe wrażenie. Byliśmy w 6 osób. Na przełączce - skąd się startuje - dwie osoby się wycofały, więc została nas czwórka: ja, Rybelek, i dwóch kumpli z czego jeden dobry narciarz a drugi słabszy. Jechało się super aczkolwiek trzeba było uważać, żeby się nie przewrócić i zbyt szybko nie znaleźć na przełęczy bo tam stok się urywa. Kolega o ksywce Moskwa radził sobie całkiem dobrze i wszyscy bez problemów dotarliśmy na parking na przełęczy. Tam okazało się ile ten zjazd Moskwę kosztował emocji. Tak się cieszył, że postanowił w podziękowaniu za wspólne przeżycie postawić nam po dużej grappie. Poszedł więc do knajpy i za jakiś czas już widzieliśmy go zmierzającego w naszą stronę z elegancką tacką. Niestety koledze jeszcze nie odpuściło całkowicie i ręce tak mu się trzęsły, że na naszych oczach nie tylko powylewał drogocenny płyn ale też zdołał stłuc chyba dwie szklaneczki. Zlizywana z tacki grappa nie straciła jednak nic ze swego duchowego piękna... Pozdrowienia
-
Cześć Kontynuując temat wjazdów kotwicami z Amelką w tym roku w Gerlitzen zjechaliśmy do takiej ukrytej w lesie kotwicy - pierwszy dzień, pierwszy zjazd. Ustawiliśmy się i tym razem Amelka została na dole - oczywiście mój błąd z obróceniem kotwicy bo często jeżdżę na nich sam, że odruchowo stawiam pionowo, żeby sobie włożyć między nogi. Tam od razu robiło się dość stromo a śnieg był tylko w torze więc stwierdziłem, ze przejadę kawałek na rękach a jak się zrobi bardziej płasko to się wciągnę i ułożę kotwicę jak trzeba. Cóż kiedy okazało się, ze tam się płasko nie chce zrobić. Jechałem więc z kotwicą pod pachami próbując jakoś zmieniać pozycję ale czułem, że już mnie łapy zaczynają boleć. W końcu zrobiło się trochę bardziej płasko tylko, ze ja już nie miałem siły się podciągnąć. Stwierdziłem, ze muszę dojechać na górę choćby skały srały. Cóż z tego skoro moje ręce i barki mówiły co innego. Gdy czułem, że zostały mi jeszcze dosłownie metry a wszystkie mięśnie obręczy barkowej były sztywne jak kamienie... orczyk stanął. Dojechałem już w normalnej pozycji ale ręce bolały mnie do końca wyjazdu. Satysfakcję natomiast miałem nielichą bo podobno cała kolejka płakała ze śmiechu obserwując moją walkę. Pozdrowienia
-
Cześć Swego czasu uczyłem jeździć na nartach naszych karateków. Opowieści jest na niezły film. Generalnie goście są super sprawni, silni i niczego się nie boją. Ale nie o tym. Przyjechał do jednej z naszych mistrzyń chłopak - obecny mąż, bardzo fajny gość - i również chciał się nauczyć. Po paru minutach podstaw - chodzenie, podchodzenie, itd. stwierdziłem, że nie ma co się bawić - idziemy na orczyk. Harenda-, najdłuższy z talerzyków - ma chyba z 500m. Gość poinstruowany wpiął się jak trzeba ale nie dostawił dość szybko lewej narty, którą mu wypięło. Krzyknąłem, żeby się wypiął ale nie słyszał i pojechał dalej. Wziąłem więc nartę i pojechałem za nim czekając kiedy przywali. Paweł - bo tak miał na imię - wjechał na pełnym spokoju na górę na jednej narcie i czekał. Gdy dojechałem i wyraziłem swój podziw w ogóle nie wiedział o co chodzi. Mówił, że był trochę zestresowany i nie zwracał uwagi co krzyczę. Jest to jedyny znany mi przypadek kiedy ktoś podczas pierwszego w życiu użycia talerzyka zrobił to na jednej narcie. Ze zjazdem - już na dwóch - było nieco gorzej. Podobnie swego czasu jeszcze w starym Szczyrku ustawiłem się na "jedynkowym" orczyku z córką - miała wtedy jakieś 7, może 8 lat, pierwszy raz widziała kotwice na oczy. Gdy Pan podłożył kotwicę jakoś ją w ręku obróciłem i zostałem po prostu na dole a Amelka pojechała sama. Złapałem następną i jechałem za nią aż na samą górę. Gdy wjechałem czekała na górze na peronie i z pretensją w głosie oznajmiła: Tato a ja cały czas czekałam kiedy mnie dogonisz! Pozdrowienia