Skocz do zawartości

kurm28

Members
  • Liczba zawartości

    352
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez kurm28

  1. We Wrocku na Hallera - Koenig Serwis. Moim zdaniem chłopaki sie znają. Co nie znaczy, ze u Mazura sie nie znają. ) pzdr k
  2. Żonka miała Invicty. Wytrzymała jeden sezon, bo odpadały jej palce z zimna. Inna sprawa, że jest raczej ciepłolubna. ) pzdr k
  3. Ok - zdefiniuj mi proszę (ale wiesz, bez robienia fochów, ze nic nie będziesz definiował i mam sobie poszukać gdzie indziej ), co wg Ciebie jest jazdą, a co jeszcze nie. Wg mnie np, ktoś kto jadąc na nartach potrafi świadomie kontrolować prędkość, skręcać kiedy i gdzie chce, zatrzymać sie kiedy i gdzie chce juz jeździ. Oczywiście jeździ na jakimś tam poziomie, ale jeździ. Nigdy nie stosowałem żadnych szelek, na początku tylko była jazda z tyłkiem do góry i walka o ustawienie pługu. Jak zaskoczył pług, to było z góry. A - wyobraź sobie, ze w tym samym sezonie Ola sama wjeżdżała talerzykiem (takim dla początkujących, ale radziła sobie świetnie). Czekam z niecierpliwością na Twoją definicję. pzdr k
  4. Pinifarina... bajdurzysz Waść nieco. Napisałeś mocno generalizując i podając worek "dobrych rad i prawd objawionych", a juz na początku piszesz farmazony. (Tak z ciekawości - każde dziecko, które widziałeś na stoku pytałeś o wiek, że jesteś taki pewien, ze nie było tam trzylatków? Żeby nie było, ze teoretyzuje. Moja córa skończyła 3 lata 18 Listopada (2005) Na początku stycznia (5-6 2006) stanęła pierwszy raz na nartach. Końcem lutego tego samego roku, sama jeździła pługiem i to z pełną kontrolą (z niebieskich i łagodniejszych czerwonych tras). Nie było problemu z tym, ze jechała byle gdzie i nie było obawy, ze pojedzie w drzewo, ponieważ dokładnie kontrolowała prędkość i kierunek, a jak sie robiło zbyt trudno, to zwyczajnie siadała na tyłek i czekała na to, żeby jej pomóc (inna sprawa, ze żona albo ja zawsze byliśmy w bezpośredniej bliskości). Również wspomniane szelki, nie sa takim "super wynalazkiem", a jedynie bardzo ułomnym narzędziem, które użyteczne dla rodzica, spowalnia postępy dziecka. Z czym sie zgodzę, to, ze lepiej oddać instruktorowi, ale takiemu, który ma doświadczenie z dziećmi i potrafi je uczyć. Nie każdy ma cierpliwość i wiedzę. Chociaż z doświadczenia tez wiem, ze dobrze jeżdżący rodzic, jest w stanie dziecku wiele przekazać... pod warunkiem, ze nie ma w okolicy mamy. )))) pzdr k Użytkownik kurm28 edytował ten post 09 luty 2011 - 15:51
  5. co lekarz to opinia. moja starsza córka zaczynała w wieku troszke ponad 3 latka i było po konsultacji ortopedycznej. lekarz nie widzial zadnych przciwwskazań. umówmy się - w wieku 3 lat to nie jest jakas wielka jazda, tylko zabawa, więc myśle, że nie trzeba sie obawiac zmian czy uszkodzeń stawów/kosci zwiazanych z ta aktywnościa ruchową. nawet jak dziecko zapnie narty i złapie pług, to po max 2h juz mu sie znudzi, wiec przerwa jest mile widziana (albo zakończenie dnia narciarskiego). osobiście uważam, że jak maluch pewnie chodzi, jest aktywny i chętny, to mozna próbować. bawić się na sniegu, w butach, w koncu z nartkami. pzdr k Użytkownik kurm28 edytował ten post 09 luty 2011 - 10:12
  6. kurm28

    Bezpieczeństwo na stokach...

    Moim zdaniem tym, co najbardziej szwankuje w zabezpieczeniach na stokach (i pewnie nie tylko tam), to wyobraźnia odpowiedzialnych. Ostatnio widziałem chyba w Zieleńcu: Słup wyciągu - do słupa standardowo przyspawana drabinka z kątowników (no jakoś wchodzic na słup trzeba), której dolna część kończyła sie mniej więcej na wysokości głowy średniego wzrostu człowieka. Do słupa przymocowany gruby materac.... tuz pod drabinką, zupełnie jej nie przykrywając. Efekt jest taki, że jak by ktoś nie daj boże w ten słup przyładował, to pewnie w brzuszek sobie nic nie zrobi, ale głowe zmasakruje o ostre krawędzie drabiny. A wystarczyło zamontowac materac deczko wyżej. pzdr k
  7. to musisz byc Kolego duzo bardziej przecyzyjny, bo zacząłeś od przepukliny, a skończyłes na opadajacej stopie i problemach z wydalaniem (nie wazne czy zatrzymaniem, czy też brakiem trzymania) czyli tzw "zespole końskiego ogona". od sasa do lasa i w ten sposób wprowadzasz zamęt.
  8. dobrze, dobrez... bo pod linkiem pokazuje, że brak produktu. :D Użytkownik kurm28 edytował ten post 04 styczeń 2011 - 16:17
  9. @Alojz Większej bzdury to w życiu nie czytałem. Jak masz pisac takie głupoty, to zupełnie nic nie pisz. Żeby nie było że teoretyzuje - mam/miałem przepukline na dwóch poziomach - zrehabilitowałem. Pewnie - krążki nie są wyleczone, już nigdy nie będą bo nie mogą być, musze uważać, ale żyję normalnie, biegam, jeżdżę na nartach, pracuje w ogrodzie. Oczywiście sa takie przepukliny, ze rehabilitacja nie pomoże, ale pisanie, ze kazda przepuklina jest operacyjna, to durnota i tyle. Inna sprawa, ze jak ktoś się rehabilituje bez znacznej i w miarę stałej poprawy przez dwa lata, to ja nie mam pytań. Przeciez to szczyt naiwności (delikatnie mówiac), chodzic do lekarza/terapeuty tyle czasu i polegac na obiecankach nie widząc efektów. pzdr k Użytkownik kurm28 edytował ten post 03 styczeń 2011 - 15:47
  10. kurm28

    Nauka jazdy dzieci

    @jan koval ...ale to chyba w USA. Znam wielu rodziców, którzy stawiają pociechy na deskach, z rakieta do tenisa, w basenie itd, bynajmniej nie z myślą o wyhodowaniu mistrza olimpijskiego. Zwyczajnie rodzice chcą, zęby się dziecko ruszało od małego. żeby nauczyło sie sportu, ruchu. Przykłady jakie podałeś powyżej, to jednostki raczej nieczęsto spotykane.
  11. kurm28

    Nauka jazdy dzieci

    Chyba Dziadek nie docenia młodzierzy. Głowę daje, ze młody po 3 minutach - moze po 5 - będzie panował nad nartami. Byc morze wróci do pozycji dla niego bezpiecznej, a co za tym idzie mniej poprawnej niż pod koniec sezonu ubiegłego, ale ponieśc sie nie da. Przerabiałem to z moja nieletnią. Bez problemu poszło. Sie Dziadek nie martwi - będzie dobrze. :D
  12. KURDE, PANOWIE!!!! Przecież cała zabawa na tyczkach polega na tym, żeby zbić tyczkę. :D:D:D:D:D:D:D Jak w TV. Zdarza mi się, ze raz w roku, na obozie mogę pojechać kilka razy specjalny. Dzizas, co sie wtedy wyrabia, żeby tylko uderzyć tyczkę i żeby sie tak fajnie odbiła od ziemi. A jeszcze jak ktoś to nagrywa to już w ogóle szał…. ))))) Ja to nawet gardy nie mam na kijkach, ze o takich na golenie nie wspomnę, ale to nic - ważne, żeby walnąć tykę. Siniaki potem na przedramionach mam z tydzień, ale za to jaka frajda. :D:D:D:D:D
  13. dać to sie na pewno da. pytanie tylko czy jest po co, skoro osiągasz dobre wyniki (patrz Twoja stopka).
  14. hmm.. ja to sie nie znam za bardzo na sportowej jeździe i może to tak ma być, ale jakoś strasznie na tyłach jesteś. może to tak celowo, ale wg mnie przez takie ustawienie tracisz równowagę, co często widać podczas jazdy, a co objawia sie zachwianiami i widać jak narty z pod Ciebie wyjeżdżają, a w efekcie jak glębnąłeś, bo nie udało sie ustać. ale jak by co, to nie będę sie upierał, że mam racje. :D aaa... i jeszcze mam wrażenie, ze kolega spóźnia skręty. :D - ech krytykantem być - fajna sprawa :D:D Użytkownik kurm28 edytował ten post 12 grudzień 2010 - 22:18
  15. No to ja jeszcze tylko dwa (no może trzy) słowa. Wydaje mi się, ze całe nieporozumienie wynika z tego, ze operujemy na dwóch płaszczyznach dolegliwości i zaawansowania choroby. 1) taki, gdzie jest przepuklina, ucisk na nerw, ból... ale to wszystko możliwe do zrehabilitowania - (o tym mówię ja). 2) taki, kiedy pęka dysk i jadro wlewa się do kanału rdzeniowego, co nie jest chyba fizycznie możliwe do zrehabilitowania (o tym mówicie Wy) i gdzie faktycznie nie ma na co czekać. Przecież to dwa diametralnie różne stany i dwie różne metody leczenia i porównywanie ich nie ma sensu, a w Waszych postach nie jest to wyraźnie zaznaczone, więc można to tak rozumieć, ze jak boli to szybko się operować, bo wtedy szybko się goi i jest super. Moim zdaniem to fałszywy obraz i tylko to stwierdzam. Po prostu metody trzeba dobrać do potrzeb. Poza wszystkim - Milano rozumiem Twój entuzjazm i cieszę się, ze operacja Ci pomogła. Aczkolwiek tak na prawdę, chciał bym przeczytać Twoje zdanie za lat 5 - 10 - 15 (chociaz ty może nie jestes najlepszym przykładem, bo raczej nie miałas innych opcji). Niestety po takich operacjach, udanych i przynoszących ukojenie, często po kilku latach następują nawroty związane z degeneracja kolejnych kręgów, ponieważ usunięcie tego jednego, zupełnie zaburza całą strukturę. Również to stabilizowanie płytkami sąsiednich kręgów, które opisałaś jako jakiś ostateczny i sporadyczny, stosowany tylko w ciężkich przypadkach sposób, to dosyć popularna, chociaż stara metoda stabilizowania, która w jakiś prymitywny sposób pozwala zachować układ zniszczony przez usunięcie dysku. (Pełno jest forów z wypowiedziami dyskopatów i opisami ich pooperacyjnych perypetii.) Reasumując - podtrzymuję swoje zdanie, ze operacja to ostateczność, która zostaje w sytuacjach takich jak u Maliny, ale dopóki można ratować swoje własne tkanki, to należy to robić. Chyba jednak nie bez kozery lekarze kwapią sie od razu do operacji. pzdr k dobra, wiecej nie będę. Użytkownik kurm28 edytował ten post 08 grudzień 2010 - 15:38
  16. Nie imputowałem - tak to odebrałem. Skoro ja, to może tez ktoś inny. Oczywistą oczywistością jest, że sa "lekarze", którzy będą starali się naciągać na kasę, kosztem naszego zdrowia, ale myślę, ze to jednak mniejszość. Co do zagłębiania sie w szczegóły medyczne - jestem tylko pacjentem, ale twierdze, że to właśnie w szczegółach tkwi diabeł. Pęknięty dysk, to faktycznie poważna sprawa. Popękany dysk - ja to rozumiem jako przepuklinę, to tez poważna sprawa, ale na pewno nie kwalifikująca z automatu do operacji. Przecież przez odpowiednia rehabilitacja, można jądro zrepozycjonować i doprowadzić do zabliźnienia tej struktury, która jądro otacza. Oczywiście dysk jest juz zdegenerowany, odwodniony, nie tak elastyczny jak zdrowy, ale wciąż normalnie można z nim żyć, przestrzegając tylko wspomnianych przez Ciebie zasad. Piszesz, ze McKenzie u ciebie pogorszył. Zapewne, nie każdemu pomoże, ale pytanie też czy był odpowiednio przeprowadzony. Na sobie miałem przykład, że prawie każdy z rehów, z którymi miałem do czynienia coś tam z Mckenziem kombinował, ale dopiero ostatni tak na prawdę wiedział o co w tym chodzi. McKenzie jest skuteczny na tyle, ze nawet poważne objawy neurologiczne potrafi uspokoić i zaleczyć (oczywiście nie jak juz np dojdzie do uszkodzenia nerwu spowodowanego długim uciskiem), ale musi być zrobiony dobrze. Moim zdaniem jest na tyle skuteczny, ze warto przynajmniej spróbować u dobrego fachowca. Twój kontakt z AWF twierdzi, że Mckezie jest ok na wstępnym etapie. Mój etap jest taki, ze mam 3 przepukliny, i miałem objawy włącznie z drętwieniem łydki i zniesieniem czucia w w części stopy. McKenzie pomógł. Rehabilitacja pomogła. Reasumując - wg mnie operacja to ostateczność, która wcale nie musi sie skończyć dobrze. Zawsze warto spróbować powalczyć, zanim się pójdzie na stół. pzdr k p.s. ja też się ciesz, że Twoja operacja zakończyła się sukcesem. k
  17. Wojtku, Wojtku - mam wrażenie, że się lekko zagalopowałeś. Twierdzisz, ze operacja kręgosłupa to takie trochę większe "nic"? Że jest prostym remedium na dolegliwości związane z dyskopatią? Że tylko zabobony i chęć zysku ze strony "kręgarzy" powstrzymują ludzi przed kładzeniem sie na stół? Zauważ, ze u koleżanki nastąpiło pęknięcie kręgu czego efektem było wlanie się jądra miażdżystego do kanału. Z takimi objawami jak opadająca stopa to juz żartów nie ma i oczywiście należydać sie zoperować, jeżeli lekarz tak zaleci. Aczkolwiek jest kupa ludzi - poczytaj fora - którym nie pomogła operacja i wciąż odczuwają ból. Jest wielu takich, którym pomogła na kilka lat, a potem ponownie wylądowali na stole. (Oczywiście wielu pomogła - to tez fakt.) Każda operacja jest groźna, zwłaszcza wykonywana w pełnej narkozie. To jest ryzyko, którego - o ile można - należy unikać. W swojej "karierze" dyskopaty, spotykałem kilku lekarzy i fizjoterapeutów i KAŻDY mówił, ze operacja to ostateczność. Natomiast dopóki można, to należy się rehabilitować i próbować sobie pomóc unikając noża. To co nazywasz "zabobonnym strachem" to zwyczajnie jest rozsądek, bo tylko idiota poddaje sie powaznej operacji, mając otwarte inne opcje - np leczenia bezinwazyjnego. Piszesz, że padłeś ofiarą lekarzy. Może odwiedzałeś nieodpowiednich? Dlaczego rehabilitowałeś sie u lekarzy a nie u fizjoterapeutów? Jak sie rehabilitowałeś? Próbowałeś metody McKenziego u naprawdę dobrego fachowca, czy u partacza, który cos tam poczytał i improwizował? Ja mam doświadczenia z lekarzami i fizjoterapeutami. Jak na razie, ci drudzy zdecydowanie mi pomogli. Ci pierwsi nie zaszkodzili, bo nie rwali się do mnie z nożem, tylko zalecili znalezienie dobrego rehabilitanta w czym mieli rację. Trafiłeś jedną wypowiedź koleżanki, która wydaje sie nie miała innej opcji niż operacja i stworzyłeś legendę. Niebezpieczna legendę. pzdr k
  18. no faktycznie, jak już pekło, to pewnie alternatywy nie bylo. życzę szybkiego powrotu na stoki. Użytkownik kurm28 edytował ten post 03 grudzień 2010 - 11:23
  19. ło jejku - tak źle jest, ze operacja jest konieczna? rehabilitacja nic nie dała?
  20. kurm28

    Problem z barkiem

    janie - to nie rady, tylko dyskusja nt zabezpieczeń i ich skuteczności. HesSki - nie piszemy o zdrowym stawie, tylko o stawie po jakims powaznym zabiegu. Logiczne, ze taki bark jest słabszy (zwłaszcza, ze zabieg był relatywnie niedawno). "I mylisz się też z tą energią, którą trzeba całą rozprzestrzenić by nic człowiekowi nie groziło. Gdyby wedle tej myśli były np takie były samochody (chyba z betonu...) to oczywiście - auto po zderzeniu byłoby całe, ale Tobie by bebechy porozrywało od energii którą przejmiesz TY, że tak się obrazowo wyrażę " Tutaj własnie jest sedno tego o czym pisze. W samochodzie po to są strefy zgniotu, zeby odpowiednio rozproszyć energie zdezenia. Im bardziej ją rozproszysz, tym bezpieczniejszy jest ten co w środku. Plastikowy ochraniacz nie absorbuje wystarczającej ilości energii, żeby zabezpieczyć uszkodzony bark, bo nie ma jej w co zaabsorbowac. Dlatego równiez pisałem, ze raczej nie ma mozliwości zrobienia takiego w 100% zabezpieczajacego ochraniacza. Nie twierdzę również, ze ochraniacze nic nie dają. Jedynie nie wierzę w to, ze taki naramiennik zabezpieczy odpowiednio już osłabiony bark. Ale jak już wspomniałem, to tylko moje przemyślenia i mogę sie grubo mylić - nie upieram sie.
  21. kurm28

    Problem z barkiem

    ok. osobiście uważam, ze taki naramiennik (orteza z gabką) nie zabezpieczy przed uszkodzeniem stawu barkowego w przypadku uderzenia/upadku. wynika to zwyczajnie z samej mecahniki uderzenia - działających sił itd. skoro jednak masz pozytywne doswidczenia z takimi rzeczami, to trzymam kciuki. BTW - ładny awatar.
  22. kurm28

    Problem z barkiem

    to nie o to chodzi, że zaszkodzi (co najwyżej będziesz się wściekała, ze niewygodnie). chodzi o to, ze to nie zabezpieczy wewnętrznej struktury barku, bo w razie uderzenia i tak cała siła wyląduje właśnie tam - na scięgnach, torebce, przyczepach itd. prosty test - weź jajko, połóż na nim np łyżkę, tak, aby stanowiła pancerz i uderz - jajko raczej nie przetrwa mimo, że sama skorupka w miejscu uderzenia może nie być uszkodzona. dopiero takie obudowanie/zabezpieczenie jajka, żeby sila uderzenia je ominęła będzie skuteczne. chodziło mi jedynie o to, żebyś miała tego świadomość (no offence, ale mam wrażenie, ze nie masz, chociaż oczywiście mogę sie mylić). jak by co, to ja tylko staram się pomóc.
  23. kurm28

    Problem z barkiem

    tak się zastanawiam, w jaki sposób taka kamizelka z ochraniaczem ma zabezpieczyć staw? przecież ochraniacz jest tylko z wierzchu, więc jak polecisz na ten bark, to pewnie nie będziesz miała siniaka, ale i tak całe uderzenie w końcu wyląduje na stawie i wszystko tam poprzestawia? aby zabezpieczyć taki bark to chyba była by potrzebna jakaś "zbroja", która przyjmie cała siłę uderzenia na siebie i rozprowadzi po ciele, nie dotykając uszkodzonego barku. niespecjalnie jestem w stanie to sobie wyobrazić. pzdr k
  24. kurm28

    problemy z błędnikiem

    w kwestii lokomocyjnej choroby - nie wiem czy to działa u kazdego, ale na dwóch osobach przećwiczone i pomogło - zaklejenie pępka plastrem. tak zwyczajnie, zwykłym plastrem, bez jakichś cudów. wiem, wiem - czary mary... ale pomogło.
  25. kurm28

    Szkla kontaktowe

    No własnie. Widac kto czyta uwaznie, a kto nie. Ein - jaja sobie robię.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...