a_senior
Members-
Liczba zawartości
2 223 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
12
Zawartość dodana przez a_senior
-
Amazing. 🙂 Czyli z takiego porządnego smarfona dostajesz aż 42x60 cm. Do tego niektóre posiadają kilka obiektywów. Ten mój Samsung S22 ma tele 3x z ciut mniejszą rozdzielczością niż obiektyw główny. Często z niego korzystam, jak i z szerokokątnego 0.6x. Tego ostatniego nawet niezły kompakt Canon G7X nie ma, choć ma zoom optyczny 4.2. Dlatego kompakt poszedł w odstawkę. Jedynie lepszy w filmach, zwłaszcza, gdy chcesz płynnie zoomować. W smarfonie taki płynny zoom jest, hmm... słaby. Dlatego na narty wciąż zabierałem kompakt. Właśnie do filmów. Ale mnie, typowemu amatorowi, w zasadzie powiększone odbitki niepotrzebne. Wszystko trzymam na google czy dysku po uprzednim przycięciu, obróceniu, podkręceniu kontrastu, jasności, itp. Nic nie przekładam na papier, co zapewne jest błędem. Bo te wszystkie eletroniczne zapisy szlag trafi po pewnym czasie, a papier przetrwa długo. M.in. dlatego zachowały się zdjęcia mojej mamy narciarki z lat 30 ubiegłego wieku. Już to zdjęcie wstawiałem. Ale ponawiam prośbę. Ktoś podpowie gdzie było zrobione. Raczej Beskidy, ale niekoniecznie. Dzięki za namiar programy do resamplowania. Kto wie czy jeszcze nie skorzystam z nich. Mam całą kolekcję starych zdjęć.
-
Tak jak moja Minolta i właśnie Canon EOS. Ja też miałem fazę fotograficzną w młodości. Czyli koniec lat 60. i początek 70. Zorka 4 (z dalmierzem) a potem Zenith lustrzanka. A jeszcze wczesniej był Start, taki aparat na klisze 6 cm z okienkiem 6 cm (miało osobny obiektyw) do kompozycji zdjęć. Kupiłem sprzęt do wywoływania kliszy i zdjęć. Zagospodarowałem pomieszczenie w piwnicy i zrobiłem sobie ciemnię. I książki też poczytałem, zwłaszcza jedną, klasyka, której tytułu nie pomnę. To trwało kilka lat. Żona twierdzi, że wtedy robiłem najlepsze zdjęcia. Poniżej jedno z nich. "Plecy" kolegi. 🙂 Potem była Minolta, pierwsza poważna lustrzanka. Nacykałem nią sporo rodzinnych zdjęć. Potem seria kompaktowych Canonów z ostatnim Canon G7X, jedna lustrzanka Canona. A dziś? Smartfony. Gdy porównuję jakość zdjęć z mojego Samsung S22 do tych z Canona G7X (1" matryca) to te ze smartfona są lepsze, cokowiek to znaczy. Na pewno dla takiego jak ja amatora.
-
Wczoraj był krótki rower. Znów było piknie. Taraz powrót do nudnego miasta i życia w nim. 😉
-
Ale i tak dobrze, że sie ruszają. Jakkolwiek. Taką wewnętrzną potrzebę ruchu niektórzy mają wrodzona lub nauczoną. Obaj ją mamy jak widzę. Moje dzieci też, bo je tego nauczyłem. Zresztą do niektórych form aktywności, jak choćby codzienna krótka gimnastyka, o której wspomniałem, i ja muszę się przez rozum zmuszać. Ale większość ludzi w pewnym wieku nie ma potrzeby ruchu ani się do niego nie zmusza. Spędziłem tydzień w dość wypasionym hotelu na Węgrzech. Zdecydowana większość gości to niemieccy emeryci. Nie brakowało też Rosjan (a może Ukrainców) i Czechów. Tylko jedna 8-osobowa nasza polska grupa. Pogoda znakomita, ciepło 30-32 stopnie, słońce. I co robiła zdecydowana większość ludzi? Leżakowała i od czasu do czasu wchodziła do basenu by się niemrawo poruszać. Pływających na palcach jednej ręki. Jedynym wyjątkiem była grupa naszych pań, które robiły codzienną gimnastykę w wodzie wzbudzając tym zazdrość innych pań, zwłaszcza Czeszek. Efekt takiego tryby życia wychodzi m.in. w sylwetkach tych niemrawych ludzi. Faceci z poteżnymi brzuchami, panie z potężnymi tyłkami. 🙂
-
Oczywiście. Mea culpa. Mięśnie wokół części lędźwiowej kregosłupa.
-
Ale być może ćwiczyłaś niekorzystnie dla odcinka lędźwiowego? I wystarczył jakiś głupi ruch. Np. podnoszenie pełnego wiaderka w skręcie bocznym tułowia. Tak właśnie zrobiła moja żona, choć konsekwencje nie były tak poważne jak u Ciebie. Ja sobie mocno podpsułem lędźwie jeżdżąc po wertepach na rowerze MTB typu HT (bez tylnej amortyzacji). Skutki nie były katastrofalne, ale powiedziałem basta. Pełna amortyzacja i... codzienne ćwiczenia na wzmocnienie obręczy barkowej. Niewiele, ok. 10-12 min prawie każdego dnia. I póki co nie jest źle. Czuję kregosłup, a jakże, ale da sie żyć bez większych problemów, w tym jeździć na rowerze po wertepach i na nartach. Odnośnie codziennych ćwiczeń na obręcz barkową jest tu na forum ekspert. 🙂 Może sie odezwie. A na razie przeniosłem sie na krótko na wieś i oczywiście wybrałem się na krótkie górskie rowerowanie z pięknymi widokami.
-
Fakt. To trochę mój przypadek. Tyle że zawału nie było, na szczęście. Ale trzech stentów już się dorobiłem. A pierwszy był zakładany w wieku 60 lat, czyli proces zapychania wieńców musiał sie zacząć dużo wcześniej. Szczupły, wysportowany i co z tego. Tyle że zacząłem mieć typowe objawy, czyli ściskanie w mostku przy wysiłku. By nie było tak prosto, ściskanie przechodziło po jakimś czasie będąc cały czas w ruchu, próba wysiłkowa wyszła OK, choć coś tam zaniepokoiło mojego lekarza. Na nartach też było OK, a przecież tu wysiłki są konkretne. Wyniki krwi, włącznie z nieznacznie podniesionym cholesterolem też OK. Ale mądry lekarz zaordonował koronarografię i wyszło szydło z wora. W 90% zatkane jedno z naczyń. Przy następnych stentach nie było już tak źle. Stąd apel do wszystkich. Badajcie się, róbcie próbę wysiłkową co jakiś czas i w razie wątpliwości koronarografię a przynajmniej tzw. angiografię. Samą koronarografię robi się najczęście z ręki i na drugi dzień wychodzi ze szpitala. A po 2-3 dnia idzie na rower. Tak przynajmniej było u mnie. 🙂
-
Fakt, ale wciąż jest sporo ludzi, którzy aktywnie uczestniczyli w życiu forumowym. Czytali, sensownie pisali, dyskutowali. Więc gdzie oni będą? Na wymierających i kurczących się forach? Skoro ci ludzie istnieją to te fora nie powinny sie kurczyć. Jakoś nie widzę ich na FB, nie mówiąc o innych tiktokach. Tam nie ma dyskusji tylko krótkie wrzutki. Zresztą samo FB też ma sens. Można umawiać się na wspólne wyjazdy, pokazywać sobie zdjęcia z nich, itp. Ale prowadzenia poważniejszych dyskusji czy nawet wymiany zdań nie widzę.
-
Janie, może źle się wyraziłem. To nie średnia z całej jazdy, ale obserwacja licznika przez dłuższy czas z jazdy po płaskim i bez żadnych zwolnień spowodowanych np. zrobieniem fotki bez zsiadania z roweru. Ścieżka jak na zdjęciu. Szosowcy, w tym szosówki :), wyprzedzają mnie swobodnie jak i hulajnogowcy elektryczni, których całkiem sporo. Co z tej jazdy mają to ich sprawa. A średnia z całej jazdy, bez postojów jest pewnie niższa. Muszę sprawdzić next time. A rozrusznik, gdyby Ci go zaproponowano, bierz bez wahania. 🙂 Poprawia psyche. 🙂
-
I jeszcze trzeba na to zwracać uwagę i przykładać jakąś tam wagę. 🙂 Dziś pojechałem swoja ulubioną trasą wałami Wisły. Płasko jak... na Mazowszu. 🙂 Jechałem swoim emeryckim tempem na dobrze dopompowanym (4 bary) crossie. I pod waszym wpływem zacząłem spoglądać na licznik. 20-22 km/h to moja średnia prędkość. I dobrze mi z tym. 🙂
-
Nie. W dość wypasionym hotelu podawali pyszne żarcie nastawione głównie pod Niemców. Mało pikantne. Ciężko było sie powstrzymać przed tym i tamtym. A słodkości to już palce lizać.
-
Lepiej chuchać na zimne i... brać coś na rozrzedzenie krwi. Bo samo migotanie ponoć nie jest groźne. Ino tylko te ewentualne zakrzepy i ich konsekwencje. Ale gdyby migotanie się powtarzało to ablacja. Mnie bardzo pomogła. A wagę zawsze warto sprowadzić do tej właściwej. MŻ i WR. 🙂
-
Właśnie wróciłem z Węgier. Pierwszy raz na dłużej. Odwiedziłem też Balaton podjeżdżając rowerem kilka km z naszego Heviz. I zamarzyła mi się jazda rowerem wokół Balatonu. Ok. 220 km. Można podzielić na kilka odcinków. Jak tylko zdrowie dopisze, to kto wie, może w przyszłym roku. Bardzo dobrze odbieram Węgry i Węgrów (mimo że głosują na Orbana :)). Mili, niepazerni na dutki, czysto, schludnie, dobre wino. Język z innej planety, ale z wieloma się dogada po lingua anglica. Piękne okolice.
-
Dzięki, dzięki. Rytmika to już od dawna nawala, choć na razie opanowana, czyli w normie (fachowo mówią rytm zatokowy), ale od pewnego czasu pojawiły się problemy z przerwami pracy serduszka. I trochę na wyrost, ale w tych sprawach żartów nie ma (40 letni syn znajomej, wysportowany, bez nałogów nie obudził sie pewnej nocy), założono mi rozrusznik. Niektórzy fachowcy twierdzą, że w pewnym wieku każdy, zwłaszcza chłop, powinien go mieć. W niczym nie przeszkadza, nawet rezonas jest dopuszczony, a uratować to liche życie może. Z dietą problemów nie ma, ale z abstynencją to u mnie różnie bywa. 😉 Faktem jest, że zbyt dużo tego co powoduje szum w głowie i błogi nastrój (co prawda u niektórych agresję, ale to nie mój casus) sprzyja niestety arytmii. O nartach i moim w nich udziale myślę coraz bardziej pozytywnie. 🙂 Nie wiem jaki będzie w nich udział lewej czy prawej stopy, ale od ho ho lat skręcam z odciążenia stopy zewnętrznej (przyszłej wewnętrznej). 🙂 Nawet zacząłem z małżonką omawiać najbliższą destynację (nie mylić z destylacją :)). Ja bym chciał jakieś Włochy, a ta czegoś z grubej rury, np. Ischgl. Pożywiom uwidim.
-
Te moje doświdczenia dotyczą wiejskich psów. Nawet ostatnio pogoniłem jednego w mojej okolicy. Wnuki miały wielka zabawę. 🙂 Nigdy tak warczącego dziadka nie widziały.
-
Chyba się uda, ale nie chcę zapeszać.
-
Spróbuj tak jak ja zrobiłem. Tak mnie wkur... taki jeden, że zsiadłem z roweru i ja jego pogoniłem wydając straszne dzwięki i szczerząc zęby. 🙂 A on dobrze wyczuł, że byłem naprawdę mocno wkur...
-
Nie tylko narciarskich. I fora podzielą los grup newsowych, których nawet google przestał wspierać. Dlaczego tak jest? Nie wiem i nie rozumiem do końca. Ludzie lubią proste i środki przekazu. By nie powiedzieć prostackie. I dużo fajerwerków i szybkich i powierzchownych wrzutek. Wystarczy pooglądać co ludzie oglądają na telefonach w tramwajach czy autobusach. Na pewno FB podbiera dużo aktywności. Cóż, dla takich jak ja to nie to. Popróbowałem i nie, dziękuję. 🙂 Z forami narciarskimi jest jeszcze tak, że dotyczą aktywności uprawianych zimą. A mamy jeszcze lato. Stąd dużo tu o rowerach, kajakach, itp. Ale zima kiedys przyjdzie a z nia wyjazdy, relacje z nich, spotkania w realu...
-
Adamie, też pozdrawiam Cię serdecznie. Nawet przejeżdżałem przez Zwardoń w drodze na Węgry, gdzie spędziliśmy, a konkretnie w Heviz, udany tydzień. Wypływałem się (wpław) jak za dobrych młodszych lat. I przekonałem się, że mój nowy nabytek (rozrusznik serca) nie przeszkadza w pływaniu. 🙂 To co pisałem o uruchomieniu stopy było zapewne tłumaczeniem z jednych z filmów Morgana. Tak, on podkreśla rolę stopy a nie kolana i pewnie zgodziłby się ze wszystkim co piszesz w tym wątku. Swoją drogą nic ostatnio nie tłumaczę, bo nie ma nowych materiałów. Może nałapał już tyle klientów, że nie musi/chce kręcić nowych YT. A może się zestarzał. 🙂
-
Z narciarskim Szczyrkiem wiele mnie łączy. Może kiedyś opowiem jak być może uratował mi życie. Ale pamiętam jeden wypad, o którym może już pisałem. Grudzień 1970 r. Tzw. rozjeżdżanie instruktorów, czyli przedsezonowy tydzień zajęć doszkalających dla instruktorów i pomocników pod okiem doświdczonego IW (instruktora wykładowcy). Może było ich dwóch, nie pamiętam. W radio komunikaty o strajku w Gdyni i ofiarach, a my sobie na nartkach. W jedną noc mocno sypnęło śniegiem. Nie było tego 120 cm, ale pewnie 50-60 cm było. I nasz wykładowca poprowadził z nami ćwiczenia jazdy w puchu. Między krzaczkami w lesie. Różnie to nam wychodziło, ale przeżyliśmy.
-
Pisałem, Google za mnie pamięta. 🙂 Podróżowałem, podróżowałem, ale w PRL niełatwo było wyjechać w Alpy. I kosztowało to niemało przy pensji rzędu 20-30$. Wtedy się jeździło na Kasprowy i do Szczyrku, a w weekendy często do Kasiny, na Polczakówkę (Rabka) i przede wszystkim do Lubomierza.
-
Mam, a raczej miałem, trochę podobnie. Liczyła się sama jazda, na nartach czy na rowerze. Frajda z jazdy była zawsze, czy to w Ischgl, czy na stoku w Lubomierzu. Ale wiele się zmieniło z czasem. Przede wszystkim zacząłem doceniać rodzinność. Fajnie jeździć z żona, to oczywiście też, ale jeszcze fajniej w większym gronie. Jeździć i spotykać się w małych przystokowych barkach na małą kawkę czy piwko. Piszę o nartach, bo rowerowanie wolę samotne. Do tego coraz większą wagę zacząłem przywiązywać do widoków, panoram podziwianych w czasie jazdy (np. tej z Paganella https://photos.app.goo.gl/sEC7iaDXQ3x17GW47) czy ogólnie rzecz biorąc atmosfery jaką czujemy w alpejskich ośrodkach. I nie mam na myśli tzw. apres ski, z którego w zasadzie nie korzystałem. Tego w Polsce czy Słowacji nie znajdziemy. Choć nie mogę powiedzieć, że mój pierwszy raz w Alpach był jakimś przełomem, zwłaszcza, że dotyczył małej stacji. Pierwszą dużą, jaką poznałem, była Solden w 2004 r. I muszę powiedzieć, że zrobiła na mnie wrażenie. Rozmaitość tras, piękne widoki i sama jazda na nartach, bo warunki, i moja kondycja :), były wtedy wyśmienite. Aha, sprawdziłem, ten mój pierwszy narciarski wyjazd w Alpy miał miejsce rok wcześniej niż podałem, czyli w 1990 r. Też spaliśmy w Haber Poche i tu jeździliśmy. Pamięć mam zawodną, i coraz gorszą ;), ale ratuje mnie Google Photos i tysiące pokatalogowanych w albumy zdjęć. A przy każdym zdjęciu jest data. 🙂
-
To mega ośrodek. Jakoś tak sie stało, że nigdy nie dane mi było pojechać do dużego francuskiego ośrodka. Kilka razy się przymierzałem i nigdy nie wyszło. Trochę szkoda. Z drugiej strony każda nieco większa stacja alpejska, włoska, austriacka czy szwajcarska w zupełności wystarczy do zaspokojenia narciarskich marzeń. Byłem w wielu i nawet nie jestem w stanie powiedzieć, która z nich najbardziej przypadła mi do gustu. Chyba najlepiej wspominam jeden z pobytów w Galtur (Ischgl) w Austrii, ale to pewnie z racji rodzinnych. Bardzo dobrze wspominam też niespodziewany pobyt w Paganella w 2022 r.
-
Ciekaw jestem kiedy i gdzie zaczęliście nartowanie w Alpach. Pewnie z racji wieku i przebiegu będę pierwszy, ale może nie. Mój pierwszy raz to była mała stacja francuska Hirmentaz. W sam raz na rodzinne nartowanie. Mieszkaliśmy w pobliskim Haber Poche, które też jest niewielką stacją, ale jeździliśmy w Hirmentaz. Na polskie warunki jest gdzie jeździć. 🙂 1991 r. Dawne czasy. Jak ten czas szybko leci. Dlaczego tak szybko? 🙂 Tu pierwsze narciarskie kroki stawiała 4-letnia córka. Dorzucam kilka zdjęć. Jakże mało ich wtedy robiłem. I już tego nie naprawię. 🙂 Potem jeździłem do kilku małych i średnich stacji francuskich, a potem była kilkuletnia przerwa, gdzie jeździliśmy głównie na Słowację. I dopiero od początku tego wieku były już regularne wyjazdy w Alpy.
-
Te dwa Salomony są do siebie podobne. Różnią się nieco szerokością i wiązaniami, ale różnice są znikome. Ja z tych trzech wybrałbym najtańsze, czyli Volkle. 🙂 Ale jestem z Krakowa. 🙂 Do tego Volkle mają "ułatwiacz" skrętów w postaci przedniego rockera (lekko podniesione dzioby). Długość raczej w okolicy 155 cm, 160 cm też będą OK. Każda znana firma robi dobre narty. Do kolekcji dorzuciłbym jeszcze Rossignole.