a_senior
Members-
Liczba zawartości
2 220 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
12
Zawartość dodana przez a_senior
-
Wreszcie dojechałem na wieś. Widoki porażajace. 🙂 https://photos.app.goo.gl/U6oLp7KRG2pF7GR98
-
Zależy gdzie mieszkasz. W Krakowie jest kilka punktów. Wystarczy wpisać w googla "diagnostyka wiązań narciarskich kraków" by je znaleźć. Z drugiej strony nie wpadaj w panikę. 🙂 Choć taką diagnostyke warto i powinno się robić co jakis czas to mało kto ją robi. Ciekaw jestem ilu forumowiczy ją zrobiło. W Twoim przypadku na pewno warto sprawdzić w jakimkolwiek serwisie, nawet w tym przy pólku, czy dobrze ustawiłeś wiązania.
-
Zawsze można dać link np. do GP. Oto dziadek przy pracy. 🙂 https://photos.app.goo.gl/DzfTusjsumN6DDRf8
-
Na stoku maszyny diagnostycznej raczej nie znajdziesz. Tylko w większym i porządniejszym serwisie. A warto to zrobić co jakiś czas, szczególnie w używanych wiązaniach. Chodzi o to, że skala w jednostkach DIN na wiazaniach może się różnić od prawdziwej skali wynikającej z rzeczywistej siły wypinającej. Np. ustawiasz 7 na skali, bo tak wynika z kalkulatora (podajesz różne parametry typu wiek, masa, stopień zaawansowania...), i wydaje ci się, że jest OK. Ale nie jest, bo to 7 tak naprawdę powinno być 8, bo sprężyna np. osłabiła się z biegiem lat. I takie różnice wykryje tylko maszyna diagnostyczna. Kilka lat temu zrobiłem taki test w wiązaniach żony. Niewiele używane Volkl SC z Markerami. A test zrobiłem, bo wiązania nie wypieły na stoku i żona uszkodziła sobie kolano. Padło więc podejrzenie, że winne były wiązania. I co wyszło? Z kalkulatora wychodziło 5. A po teście na maszynie było 5 z przodu, ale 4 z tyłu. W obu nartach tak samo. Czyli tyły były ustawione przed testem o 1 za dużo, tak naprawdę na 6, choć 5 na skali wiazania. Czy to tłumaczyło kontuzję żony? Nie wiadomo, ale być może tak.
-
Ale by się zjadło. Właśnie mi przypomniałaś, że muszę zadzwonić z życzeniami do pewnego Poznaniaka, Marcina.
-
Mam nadzieję. Też byłem w projekcie (CTA), który miał m.in. rozkminić ciemną materię. 🙂 Tyle że jak uczy życie, po rozkminieniu tego, pojawią się kolejne niewyjaśnione byty, które zapewne też rozkminimy i... never ending story. I czy nie jest to czasem sugestia na istnienie "transcendencji"? 🙂
-
Zacytowałem prof. Meissnera. Tobie też polecam posłuchać tego wykładu. Nie wchodząc w szczegóły, energia w naszym Wszechświecie składa się z ciemnej energii, ciemnej materii i materii widzialnej, czyli typowych cząstek, z których np. zbudowane jest nasze ciało. O ciemnej energii nie wiemy nic, o ciemnej materii też niewiele. Sporo wiemy jedynie o materii widzialnej, której jest tylko ok. 4%.
-
Którego wszechświata? 🙂 Posłuchaj dokładnie wykładu prof. Meissnera, który podałem. Zresztą na YT jest mnóstwo innych tego samego autora. M.in. mówi o wielu wszechświatach, również o takich, których nigdy, nawet teoretycznie, nie będziemy mogli podgladnąć. A w kontekście ciemnych energii i materii stwierdza, że tak naprawdę jesteśmy w stanie wytłumaczyć tylko 4% otaczającego nas świata. To bardzo niewiele. Mówi też sporo o LHC (wielki akcelerator w CERN) i o poszukiwaniach w nim cząstki Higgsa. Wykład miał miejsce w 2013 r. Dziś już wiemy więcej. A dla mnie osobiście zabawany jest fakt, że uczestniczyłem w niewielkim stopniu w tych pracach. Moje centrum komputerowe brało udział w dużym projekcie europejskim prowadzonym przez CERN. Niestety, im więcej wiemy w fizyce, tym odkrywamy, że coraz więcej jeszcze nie wiemy. I w sumie jest to bardzo optymistyczny wniosek. 🙂 Neurolodzy czy psychologowie + AI mogą wytłumaczyć skąd u ludzi bierze się potrzeba wiary w boga, religii. Skądinąd intuicyjnie to wiemy i rozumiemy. Ale fizycy, badając nasz świat od strony praw fizyki w nim obowiązujących starają sie pokazać, że trudno sobie wyobrazić istnienie owych praw, ich uniwersalność, prostotę, piękno bez udziału "transcendencji", czegoś z poza naszego układu wiedzy i pojęć. A z drugiej strony, odkrywając i tłumacząc nowe zjawiska, budując wciąż lepsze modele opisujące rzeczywistość fizyczną, zdają sobie sprawę, że wciąż przybywa pytań na które brak odpowiedzi. I świadomość, że tak naprawdę jesteśmy bez szans by na wszystkie odpowiedzieć. W cytowanym wykładzie polecam fragment o tzw. stałej kosmologicznej Einsteina. I to także nieuchronnie prowadzi do owej transcendencji. Myślę, że ta dyskusja mocno przekracza ramy forum narciarskiego. 🙂 Każdy sam wybiera swój model wiary lub jej braku. Chciałem tylko w oparciu o własne przemyślenia i wiedzę podkreślić, że nauka i wiara to dwa różne, nieprzecinające się wzajemnie i niewykluczajce się podejścia. Natomiast w żadnym stopniu nie można powiedzieć, że w świetle odkryć naukowych wiara w Boga traci sens. Ba, wobec tego co podałem wyżej i zacytowałem, istnieje silna sugestia, że jest wręcz przeciwnie.
-
Żeby to było takie proste. 🙂 Może nawet było w dobie oświecenia, ale dziś? Co najmniej połowa fizyków to ludzie wierzący, niektórzy nawet bardzo. Dlaczego wymieniam fizyków? Bo to ludzie, którym najbliżej do zrozumienia mechanizmów jakie rządzą wszechświatem. I na ogół właśnie oni wiedzą, że niewiele wiedzą. 🙂Te nasze, tzw. zdobycze naukowe, niewątpliwie ważne i przydatne w codziennym życiu, mają się nijak do zrozumienia jak ten wszechświat się kręci i o co w tym kręceniu chodzi. A w każdym razie mają niewiele. I bardzo często jakieś odkrycie czy wyjaśnienie ujawnia kolejne pytanie, na które nie ma odpowiedzi, vide ciemna materia. Ba, kosmologowie, którzy de facto są fizykami zajmującymi się wszechświatem, jego początkiem i ewolucją, i w pewnym sensie najbardziej kompetentni do odpowiedzi o sens i istnienie Boga (w świetle badań, które prowadzą), są często osobami wierzącymi. Inna sprawa co to znaczy "wierzący", ale mniej więcej wiemy o co chodzi. Np. ks. prof. Michał Heller. Wybitny kosmolog, BTW nauczyciel mojej żony, też kosmolożki przez lata i też osoby wierzącej. 🙂 Polecam wykład "Fizyka a wiara" innego fizyka, prof. Krzysztofa Meissnera. Tzw. cząstkowca (teorie dot. cząstek elementarnych), ale i kosmologa. https://youtu.be/291sutj35Mo?si=wQ7gQFE2u_9uun-wA ja. A ja. Mam oczywiście swoje przemyślenia i doświadczenia w temacie wiary. Określiłbym siebie jako osobę bardzo wierzącą, choć mało kościółkową. W ogóle sądzę, że to temat bardzo intymny. Każdy powinien swoje przemyślenia zostawić dla siebie (właśnie czynię wyjątek 🙂). Nie lubię ostentacji w okazywaniu swojej wiary.
-
Tak mi się przypomniało w temacie... nie, nie powodzi 2024, ale wyborów, nie tylko tych ostatnich. Słowa z piosenki W. Młynarskiego "Ludzie to kupią": Ludzie to lubią, ludzie to kupią, byle na chama, byle głośno, byle głupio. Prorok jaki czy co? 🙂 https://youtu.be/F4Ux_12X6UM?si=V0LjNToCPOra0Y-g
-
Na pewno znasz sie na tym lepiej niż ja. Pamietaj jednak, że choć beneficjentami są producenci broni, to niektórzy tracą. Zresztą nie tylko o wojnę w Ukrainie tu chodzi. I nawet nie o to jak naprawdę zareaguje na konkretny incydent ten czy inny nowy prezydent USA. Ważne jest, i to jest przekonanie mojej amerykańskiej koleżanki, która BTW należy do dobrze prosperującej klasy średniej, co różne oszołomy typu Kim czy Putin myślą o jednym czy drugim kandydacie. I kogo sie bardziej obawiają. Liberalnej kobiety czy faceta oszołoma, któremu lepiej nie wchodzić w drogę? A ja podzielam te jej obawy. Na kogo bym głosował? Bez naczenia, bo i tak nie mogę. 🙂 A komu kibicuje? Oczywiście, że Kamali.
-
Wszystko to prawda, ale jak sądzisz, z kim będzie sie bardziej liczył, a ściśle przed kim będzie miał większego pietra taki Kim czy Putin? Przed Kamalą czy Donaldem?
-
Wczoraj spotkałem się z parą Polaków żyjących w Stanach od 40 lat. Mieszkają w Bostonie. Ona pracuje w służbie zdrowia, on, elektronik, pomimo 75 lat, pracuje w firmie produkującej między innymi podzespoły dla wojska. Dobrze się im powodzi. Pytałem na kogo zagłosują. On na Kamalę, mimo że stwierdził, że za prezydentury Donalda, powodziło mu się lepiej niż za Bidena. A ona na Donalda. Dlaczego? Bo na niepewne, nieprzewidywalne czasy lepszy jest nieprzewidywalny facet, którego różne światowe goźne oszołomy będą się bały. I niestety coś w tym jest.
-
Czyli wychodzi na to, że w 1968 r. korzystaliśmy z wirwirączki. Na pewno nie narzekaliśmy. Natomiast dzięki Maciejowi S. wiem z jakiego programu się uczyliśmy na kursie PI. To był ten zeskanowany przez niego, z którego korzystał w 1969 r. Były w nim np. dwie kristianie: rotacyjna i rotacyjna lekka. 🙂Niestety moje stare materiały zaginęły w pomrokach dziejów. 🙂 Zostały mi jakieś z 1971 r.
-
Mitku, a ile to Ty miałeś latek w marcu (lub kwietniu) 1968 r. ? 😉 3-4? 😉 Zostały mi w pamięci osiołki. Może były to kucyki, raczej nie konie, na pewno nic spalinowego. W sumie, bez znaczenia. Pobyt wspominam jako niezwykły i wspaniały. Samotnia odcięta w pewnym sensie od świata zewnętrznego, wokół zima, świeży śnieg, codzienne wieczorne tańce, wspaniały instruktor, a my młodzi, dopiero wchodzący w dorosłe życie. Aha, a kilkugodzinne podejście w świeżym sniegu z pełnym narciarskim ekwipunkiem to nie jest bułka z masłem. No chyba że ma się 18 lat. 🙂
-
Fakt, kilka wspomnień z Murowańca. 🙂 Na przełomie grudnia i stycznia 1968 r. spędziłem tydzień na moim pierwszym kursie narciarskim w życiu. Ćwiczyliśmy na pobliskim pólku i jeździli oczywiście w Gąsienicowej. Ale w kwietniu 72' (z dokładnościa do roku) spędziłem 2-3 dni w Murowańcu. Wybrałem się samotnie, ale spotkałem w schronisku kilku znajomych z roku. Może Jan też wtedy tam był. 🙂 Wieczorem graliśmy w brydża, palili papierosy, spaliśmy w śpiworach (chyba) na marnie ogranym strychu, a w dzień oczywiście jeździłem samotnie z Kasprowego.
-
Wieczorny spacer.
-
Nic nie przepadło. Wchodzisz na siebie :), klikasz profil a potem "Moja aktywność" po prawej stronie. Wszystkie Twoje 109 wpisów można odczytać wraz z całymi wątkami. Ttlko zdjęcia i filmy (i linki do nich) sprzed awarii są niedostepne. Sam się o tym niedawno przekonałem przekopując sie przez swoje ponad 2100 wpisów. Ile tam głupot nawypisywałem. 🙂
-
Nie, mnie nie chodzi o NW. Dobrze to tłumaczy Jeremy w któryś z jego filmów. Mówi, że w pewnym momencie ciało idzie lekko w górę i wyglada na to, jakbyśmy celowo go podnosili. A tak nie jest, to jest tylko bierna reakcja na dodatkowy nacisk. Dokładnie chodzi mi o to: https://youtu.be/c_fve7MYHDg?t=678
-
Z tą kompensacją jest trochę nieporozumień. Kompensujemy muldę, kompensujemy wirtualna muldę (patrz R. LeMaster) i kompensujemy odprężenie nart wygiętych w dynamicznym skręcie, głównie ciętym. Było kilka filmików na ten temat, sam wstawiałem. A co to znaczy kompensujemy? Tzn. że nie pozwalamy się dać zgnieśc naciskom, które występują w wyniku ww. okoliczności. Nie tyle sami odciążamy podciągając nogi do góry co nie kontrujemy, nie usztywniamy, dajemy tym nogom, tułowiu podejść do góry tak, by ograniczyć narastający nacisk. Tak rozumiem kompensację i tak rozumiem skręt z kompensacją. Nacisk na narty czy nasza stopy, jak zresztą napisał Marek O., ma pozostac możliwie stały bo wszelkie dodatkowe naciski i naprężenia kompensujemy. BTW przeglądając rozmaite "zachodnie" materiały (choć nie oficjalne programy nauczania, których nie znam) nigdzie nie spotkałem się wprost z terminem kompensacja czy skręt z kompensacją. Ta kompensacja oczywiście wystepuje jako element skrętu, ale nie jest specjalnie wyróżniona. Czasem używa sie też terminu, zwłaszcza w odniesieniu do muld, "pochłonięcie" (avalement). Nie mnie sądzić i oceniać czy takie bezodciążeniowe nauczanie, zwłaszcza początkowe, jest właściwe, ale mam podobne do Twoich wątpliwości.
-
Mam kilka pytań. 1. Czy termin "kompensacja", "technika kompensacyjna", w sensie terminologicznym, to polski (w domyśle Twój) wytwór czy też zapożyczenie z którejś z zachodnich szkół. 2. Czy ma sie to jakoś do PMTS H. Harba? 3. Nic w tym krótkim filmiku nie ma o odciążeniu. Jakimkolwiek. W PMTS masz odciążenie dolnej narty, tu niczego takiego nie widzę. Podobnie jak o przeniesieniu ciężaru z narty na nartę.
-
Przypominam sobie bieg zjazdowy z olimpiady w Innsbrucku w 1976 r. Oglądalismy go z zapartym tchem i wcale nie życzyliśmy dobrze F. Klammerowi. Dlaczego? Bo był najlepszy w tym czasie w zjeździe, a takim pewniakom się nie życzy najlepiej. Jego największym konkurentem był Szwajcar B. Russi. Ten pojechał świetnie, ale w pewnym momencie zrobił mały błąd. Niewielki, dobrze widoczny, takie jakby potknięcie. Nie stracił wiele czasu, ale wystarczająco by nie wygrać z Klammerem.
-
Na pólku tuż przy, a ściśle pod schroniskiem. Całkiem niezłe, kilkaset metrów średnio nachylonego zjazdu, wyrwirączka a może nawet orczyk, nie pamiętam. Do nauki wystarczało. Dojazdu do schroniska nie było, tylko podejście kilkugodzinne z Nowego Targu czy Rabki. Ale co to dla nas 18-latków. Łatwizna. 🙂 A zaopatrzenie schroniska: duże sanie ciągnione przez 2 osiołki.
-
Adamie, przypomniałeś mi moją młodość. 🙂 Kurs PI na Turbaczu w 1968 r. prowadzony przez legendarnego Staszka Tatkę. Uczył nas wszystkiego co było w programie PZN (SITN wtedy nie istnial), m.in. kristianię (czyli po dzisiejszemu skręt) kontrotacyjną, wtedy podstawową ewolucję w programie i francuską Kristianię Rotacyjna Lekką. BTW, bardziej mi sie podobała i wydawała się bardziej naturalną ta druga - rotacyjna. Rotacja tułowia była stosunkowo łagodna połaczona z odciążeniem przez wyjście w górę. Tadka, jako solidny instruktor wykładowca, pokazywał nam i uczył nas uczciwie wielu technik z programu PZN (bodajże z 66'). Ale najważniejsze dla nas była jego jazda. Znakomita, będąca połączeniem wielu różnych technik. I nie ważne było jak się co nazywa, ważne by choć trochę zbliżyć poziom swojej jazdy do baśniowego poziomu Staszka.
-
Że jesteśmy dymani? Oczywiście. Do pewnego stopnia i wszędzie na świecie. A za komuny to dopiero nas dymano. O MOSiR się nie wypowiadam, bo żyję zamiennie w dużym mieście i na głuchej wsi i nie korzystam z usług takich instytucji. Ale poza tym stanowczo protestuję, że w Polsce od czasu komuny nic sie nie zmieniło. Wszystko się zmieniło i przeważnie zdecydowanie na lepsze. Nie da się tego dobrze ocenić, a nawet wyczuć mieszkając poza krajem. Wnuki mają duże możliwości rozwoju, typu sport, rozmaite zajęcia za niewielkie opłaty. A my starzy naprawdę możemy korzystać z uroków życia. I korzystamy. Nie do pomyślenia za komuny. Mój pierwszy wyjazd na Zachód (a ściśle na północ, do Szwecji) w 1975 r. wiązał się z koniecznością posiadania własnych 40 a może aż 100 dolarów. Nie mogłeś ich kupić od konika, musiały mieć pochodzenie legalne. Poprosiłem więc kolegę, studenta Chorwata (wtedy Jugosłowianina) o oficjalne, w urzędzie, ofiarowanie mi owej sumy. Oczywiście mu za to zapłaciłem. I dopiero wtedy mogłem rozpocząć starania o paszport, wizę, itp. i ostatecznie o wyjazd do Szwecji. Nowe narty w zasadzie były nie do kupienia. Poznałem w pracy kolegę (roznosiłem rano mleko po domach, taka dodatkowa fucha na studiach), którego siostra miała wejścia do fabryki w Szaflarach, gdzie produkowano narty. I tam, półlegalnie, rozgladając się dookoła udało się "kupić" jedną parę. Służyła mi potem przez kilka lat. A w rowerze, porządnym czeskim Favoricie - taka kolarka w tamtych czasach, jeździłem na tzw. szytkach (po krakowsku zwanych szlaurafenami). To były wąskie oponki z zaszytymi dętkami w środku. Nie do kupienia. Czego się więc nauczył młody Andrzej? Naprawiać je. Jak? Należało rozpruć szytkę (była szyta jak nazwa wskazuje), wyciągnąc delikatną dętkę ze środka, załatać dziurkę, włożyc ją do oponki i... cierpliwie, w dłuższej operacji, ją zaszyć. Super robota. Potem opanowałem technikę częściowego rozprucia, ale nie zawsze się to udawało. A po opony do samochodu (VW 1302, tzw. garbus, ale opony pasowały od Syreny)) stałem w kolejce dwie doby. Mój kolega też stał i przez to wyleciał z roboty (informatyk jak ja). Dla małego dziecka (początek lat 80.) trudno było zdobyć jedzenie. Ratowała mnie siostra z... Belgii. 🙂 No po prostu super czasy. Najlepsze z nich to była nasza młodość, w miarę dobre zdrowie. I mniejsze korki, więcej miejsc parkingowych w Krakowie, choć smog i smród wiekszy. 🙂 Na niezłym poziomie stało szkolnictwo. I to by było na tyle. A jak jest teraz? W sumie, pomijając wiele codziennych uciążliwości, jak choćby potężne korki w mieście i na wyjeździe z miasta, bardzo dobrze. I oby się to nie popsuło przez jakąś katastrofę typu wojna wywołana przez bóg wie jakiego szaleńca czy satrapę. Ani kometę czy wybuch wulkanu. 🙂