Spiochu
Members-
Liczba zawartości
4 086 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
36
Zawartość dodana przez Spiochu
-
~mateuszmie87 Piszmy na forum a nie jakieś szajsbukowej grupie. Po to ono powstało. Nie wiem jak inni ale ja nie mam nawet konta na tym portalu. A w grudniu się wybierasz?
-
Wrzucacie tu jakieś monstra a prawdziwemu narciarzowi potrzebne jest pojemne i bezpieczne kombi, w którym spokojnie zmieści sprzęt i rodzinę. Dobrze by był to samochód niezawodny Np. japoński i żeby posiadał różne elektroniczne sytemy kontroli jazdy. Ważne jest by napęd pozwalał również na sprawne poruszanie się po zaśnieżonych drogach. Poniżej mamy przykład praktyczengo auta, które okazuje się pomocne, nawet gdy kierowca nie umie znaleźć dobrego miesjca na ośnieżonym parkingu. ....
-
Nie jeżdżę na rowerze ale tam chyba tylne koło jest mocniej dociążone. W autach jest z tym różnie. Większość ma ciężki przód, w nietórych np. w moim tył jest bardzo lekki w stosunku do przodu. Założenie twardszej opony na tył w moim aucie to byłby strzał w stopę i najpewniej skończyłoby się jak na obrazku powyżej.
-
W tych rozważaniach warto też wziąć pod uwagę jakie kto ma auto i opony. U mnie przy małym, lekkim aucie i dość twardych* oponach nawet na suchej nawierzchni przy +5 zdecydowanie lepiej działają zimówki. Przy +10 jest pewnie podobnie a dopiero przy +15 wyraźnie lepiej na letnich, Najlepszą przyczepność na letnich obserwuję gdy są upały i w wielu innych autach opony zaczynają piszczeć i "pływać". Teraz gdy nawet max. temp. to +15 z reguły jeździ się jak jest ok.. +5 a planując trasę w nocy czy dojazdy górskie spodziewałbym się zakresu 0 +5 przy linkowanych wcześniej prognozach. W takim wypadku wybór zimówek jest dość oczywisty. Dla ciężkiego busa i/lub bardziej miękkich opon sytuacja może być nieco inna i twardsza mieszanka letnich sprawdzi się lepiej. Dalej jednak pozostaje kwestia ewentualnych przymrozków czy niespodziewanego opadu śniegu. Gdybym jeździł bardzo dużo zastanowiłbym się nad 3 kompletem opon na jesień/późną wiosnę. Wybrałbym opony wielosezonowe lub zimówki o twardszej charakterystyce. *Moje opony zimowe mają indeks prędkości 210km/h a letnie 240km/h. Mozna przyjąćw uproszczeniu, że jest to jakiś wskaźnik twardości opon, bo jest z nią dość mocno skorelowany.
-
Ale na co szkoda kasy. Dobre opony letnie czy dobre zimowe to mniej więcej ten sam wydatek. Czasem nawet letnie wyjdą droższe jak ktoś ma większą felgę na lato. U mnie tak to nie działa ale ja w zakręty nie wchodzę bokiem. No i moje opony chyba są dość twarde bo w upały trzymają bardzo dobrze.
-
U mnie nawet w temperaturach +5+10 stopni, niedogrzane opony letnie trzymają wyraźnie gorzej nawet na suchym. Jadąc do Kaprun w Listopadzie, nawet bym się nie zastanawiał tylko brał zimówki. W Austrii uwarunkowania prawne również wskazują, że należy mieć opony zimowe.
-
Nie zawsze. Czasem ktoś wygrywa a na trasę i tak narzeka. Wielu przegranych też mówi, zająlem dalekie miejsce ale zawody były super. Ktoś tu powyżej cytował że Ligety krytykował wymagania odnośnie nart, chyba nie można powiedzieć że sobie na nich nie radzi. Dlatego lubię jazdę sportową. Fotokomórka jest najbardziej obiektywna.
-
Zwykle tak ale nie zawsze.
-
I często mieli rację. Można ustawić slalom(gigant) trudno i dobrze a można po prostu źle go ustawić. Wiem bo nieraz, sam na siebie się wkurzałem, że źle ustawiłem trasę i nie da się jeździć. Jeśli "gigant" jest tak ciasny że na slalomkach trudno się zmieścić albo slalom wymaga niemal zatrzymania się po wertikalu to nie jest żadne urozmaicenie tylko błąd ustawiającego. Pamiętam jak na CKI jakiś starszy IW "mistrz ześlizgu" ustawił SL tak gęsto że nie dało się jechać normalnie. Przejechał go pięknie plynnie ześlizgiem a następnie pomnożył swój czas przez współczynnik ok. 0.8*. dając wzorzec do zaliczenia egzaminu (Czyli z jego 30s robiło się 26s). No i wystąpił problem bo chyba nikt by nie zaliczył. Pół dnia się głowili jak "przeliczyć" wyniki żeby wyszło normalnie Moim zdaniem takie osoby jak on zabijają rozwój narciarstwa a nie je uatrakcyjniają. Podobnie wygląda kwestia regulacji FIS. *Jak ktoś nie wie IW - Instruktorzy Wykladowcy SITN, mają sprawdzian na zawodach na współczynniki żeby robili egzaminy na tym samym poziomie - najgorszy to 0.8 - najlepszy powyżej 1.0)
-
Jesteś pewien, że zawodnicy PŚ chcieli by zamienić swoje narty (nawet z kijowym promieniem) na takie jak poniżej? Nawet niech to nie będzie PŚ tylko dobrze obsadzone, "zwykłe" zawody FIS: http://www.skionline...20-wc,7350.html
-
Dla mnie GS 180cm R20 jest raczej ok. Do tej pory jeźdizłem na 183cm R22 i byłem zadowolony. Teraz przymierzam się do twardszych komórek R24 ale nie wiem czy przy mojej wadze to dobry pomysł. A jesli chodzi o "mastersy" to zalezy jakie one dokładnie będą. Normalna gigantka nieco krótsza niż w PŚ i z mniejszym promieniem może być bardzo dobra ale wynalzki rossi typu 70+ pod butem i rocker na dziobie już budzą moje wątpliwości.
-
Fredo po prostu pisał, że takie narty są odpowiednie dla niego. Jako osoba starsza ma już ograniczone możliwości.
-
A czemu niby nie gazować auta? Bo nie wypada? Zazwyczaj jak ktoś kupuje rozsądnie i oszczędnie to celuje w auto z gazem. Jak chce kompromis typu komfort i osiągi przy umiarkowanych kosztach utrzymania to własnie gazuje lepsze fury. Nie zawsze to wszystko razem współgra ale są tysiące przykładów, gdzie się sprawdza.
-
To jak to jest z tymi gwarancjami na auta? Kiedyś słyszałem, że przeglądy można wykonywać poza ASO. To zależy od danej marki i wytycznych gwarancji czy dla wszystkich jest tak samo?
-
Wracjąc do tematu to według mnie porównanie Rockera do ABS jest nietrafione, Rocker to w samochodach odpowiednik opon terenowych. W obu przypadkach są nawet różne rodzaje, mniej lub bardziej terenowe. Opony jak i rocker są skuteczne poza drogą/trasą lub na niej w bardzo złych warunkach. Jednak opona terenowa w normalnych warunkach na suchym lub mokrym asfalcie jest gorsza od drogowej zarówno pod względem stabilności jak i hamowania. Podobnie narta z rockerem jest gorsza pod względem trzymania i dynamiki na sztruksie i lodzie. A właśnie takie warunki są wg. mnie najlepsze do jazdy na trasie. Jeśli chodzi o skuteczność ABSu to na kursie bezpeicznej jazdy w Szkole Jazdy Subaru przekazano nam informację że kierowca wyczynowy w rajdówce bez ABSu jest skuteczniejszy niż z ABSem. Rożnica ta jednak maleje i kiedyś wynosiła ok. 15% a dziś 1,5%. Nie znam źródeł i metodologi badań ale jestem skłonny w to uwierzyć. Oczywiście chodzi tu pewnie o warunki typu suchy/mokry tor a nie jakąś superspecyficzną sytuację z lśćmi na śniegu, zalegającymi w koleinie W zastosowaniu amatorskim, szczególnie dla początkujących kierowców, takich jak ja, stwierdziłbym jednak że są dwa typy aut: - Te które dobrze/normalnie hamują - Te bez ABSu Ręczny nie uratowął Ci życia. Jeśli prędkość była bardzo mała i nie było przepaści na około, mogłeś wjechać normalnie w bandę lub wywołać poślizg szarpnięciem kierownicy. Żadne hamulce nie były potrzebne żeby uniknąć wjechania pod ciężarówkę. Nie znam się na jeździe sportowej ale będąc na torze w Kielcach i próbujac swoich sił na torze kartingowym, moim małym miejskim autkiem z włączonym ESP, każdy zakręt pokonywałem z większym lub mniejszym poślizgiem nadsterownym. Można oczywiście sie przyczepić że nie było to kontrlowane ale jeśli udawało mi się utrzymać na torze to chyba w jakimś stopniu było. Moim zdaniem ESP nie uniemożliwia jady w poślizgu nadsterownym, jedynie stara się go ograniczyć, co nie zawsze się udaje. W moim autku pozwala też na lekkie uślizgi zanim zacznie działać. Co do spowalniania na wyjściu z zakrętu to jak najbardziej było to widoczne. No5. ale tylko z punktu widzenia auta. Moja mała "skarbonka" jest postury wspomnianego C2 VTSa, ma prawie 200 kuni i wyrywa mi kierę jak daję w palnik;) ale patrząc realnie na umiejętności kierowcy, to nadal jestem na etapie pługa.
-
Policzyłem skipass sezonowy dla dwóch osób czyli 250 akcji. Swoją drogą nie wiedziałem że ten bouns "6 wejść" oznacza 6 dni.
-
Zanim kupisz akcje za min. 20k zł zastanów sie dobrze, czy są coś warte. Sugerowanie się samymi skipasami to chyba niezbyt dobry pomysł. Akcje polecą o 10% (co może nastąpić w ciągu godziny) i już zysk z karnetów przepada. Jeśli natomiast uważasz, że spółka jest rozwojowa, jej akcje będą w przyszłosci drożeć i jesteś gotów podjąć ryzyko to taki zakup jest dobrą opcją. Niekoniecznie trzeba jednak zakładać ich sprzedaż, tak szybko, jak to tylko możliwe. Lepiej zastanowić się kiedy będzie odpowiedni moment na sprzedaż. Tak samo, jak trzeba wybrać dobry moment na zakup. A Np. 30.10 akcje będą przewartościowane z uwagi na promocje z karnetami.
-
Czy poniższe narty to jest odpowiednik Fischera wc sc (pierwsza slalomka) czy race sc (druga slalomka)? http://www.skionline...ss-ti,6046.html
-
O tej diecie można rozmawiać tylko w kategoriach żartu. Dla mnie to coś takiego jak ściganie się w Super Giganice na "pół-karwingach" z marketu, ostrzonych dwa lata temu.
-
To jak już piszemy od dietach to może ktoś poleci mi dietę cud żeby trochę przytyć. Obecnie jadam w miarę obficie (min. 3000 kcal dziennie - praca głównie przed kompem) Codziennie opycham się batonami, codziennie jadam również po 22 (nawet obiady) a często po północy. Jak się trochę ruszam to waga stoi na tych 63-64kg a jak przestaje się ruszać to jeszcze chudnę. I co teraz? Powiedzenie dość popularne ale ciekawi mnie skąd się wzieło? Jakie są medyczne uzasadnienia takiego właśnie trybu? Od dzieciństwa jem dokładnie na odwrót stąd to ciekawa kwestia dla mnie.
-
Może w sensie szybkości działania można by to tak nazwać. Mnie jednak bardziej pasuje mniej honorowa nazwa stylu konsumpcyjnego. Po co zbierać przez lata dośiwadczenie jeśli można wziać je na kredyt zdobywając wiedzę w necie a praktykę nabierając na miejscu? Uzupełniłbym również, że to wszystko nie wyglądało tak beztrosko jak to przedstawiłem. Co prawda nie było lat na przygotowania ale ten czas, który był, wykorzystywałem na 100%. Nie interesowała mnie wtedy szkoła, przyszła praca nie pamiętałem o imieninach Cioci i Babci tylko czytałem setki rzeczy przed kompem a resztę czasu zajmowały treningi lub mniejsze wyjazdy przygotowawcze. Nie tylko czytałem opisy planowanych celów wypraw(tego w sumie najmniej) ale przebrnąłem również przez angielsko języczne artykuły o medycynie wysokościowej, treningu i wyprawowej logistyce. W tym czasie cieżko byłoby również spotkać większego toretyka sprzętowego. W jego doborze z miejsca zignorowałem oparcie się na autorytetach i wszelkich sprawdzonych rozwiązaniach. Nie ograniczały mnie specjalnie ani fundusze ani dostępnośc, nie bałem się również nowości, więc w tym przypadku dość szybko osiągnałem wyposażenie lepsze (czyt. lżejsze) niż to używane przez większość doświadczonych alpinistów. Można powiedzieć, że popadłem wręcz w pewną manię bo sprowadzałem ze stanów znacznie droższe produkty by za wszelką cenę zyskać na wadze. Nie interesował mnie fakt, że wybitni himalaiści używają wyprawowych kurtek czy plecaków z odpornej cordury. Ja na wyprawy zabierałem biegowe packlity, dziwaczny plecak bez klapy i aluminiowe raki. Szyjąc kombinezon puchowy na zamówienie kazałem zrezygnować ze wszelkich wzmocnień, większości kieszeni a nawet ciąć rzepy wzdłuż dla zaoszczędzenia kilku gram. W kwestiach żywienia miałem przygotowany arkusz w excelu z wagą i wartościami odżywczymi (nie tylko kcal) wszystkich zabieranych produktów. Czytałem też o żywieniu i fizjologi by zoptymalizować dietę w wyższych obozach. Ta bezkompromisowość sprzętowa może i była chorobliwa ale bardzo mi pomogła bo z kilka kg lżejszym plecakiem działało się o wiele łatwiej. Pomogło mi również szukanie wiedzy u podstaw i ignorowanie utartych mitów. Przykładowo w większości relacji pojawia się mit, że na wysokości nie można stopić wystarczającej ilości śniegu dla wystarczającego nawodnienia. Zalecenia medyczne mówią o 5-7 litrach wody na dobę na 7000m. I tę ilość, da się uzyskać na tej wysokości w kilka godzin. Wystarczy palnik odpowiednio dużej mocy, zapas gazu ok 1.5 butli 220g na dzień i czas, czyli przybycie do wyższego obozu odpowiednio wcześnie. Podobnie było z aklimatyzacją, która w czasach krótkiego urlopu jest ignorowana niemal przez wszystkich, w tym przez osoby z 20-letnim stażem w górach wysokich. W zasadzie tylko na pierwszym wyjeździe alpejskim wysokość mnie w pełni zaskoczyła. Później były jeszcze drobne niespodzianki ale generalnie poznałem, że mój organizm aklimatyzuje się wolniej niż przeciętnie (choć bardzo skutecznie) i starałem się do tego dostosować. Jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne to też było lepsze niż u większośći spotkanych na wyprawach osób. W mojej opini jednak był to poziom niewystarczajcy, by wchodzić na szczyty 7-8tys. z odpowiednim zapasem sił. Za poziom odpowiedni uważam <3h w maratonie lub jak kto woli <1h z Kuźnic na Kasprowy.
-
Zacytowałem ten fragment bo dla mnie "nowa fala" wygląda już trochę inaczej. W górach bardziej postrzegam ją tak jak Kurtyka czyli obecnie są to wyczyny Ueli Stecka i podobnych. Czyli dawne, trudne i wielodniowe drogi robione solo, bez asekuracji i ze stoperem w kieszeni. To już nie jest poziom do którego chciałbym dążyć. To jest level na tyle abstrakcyjny, że rozsądek podpowiada mi, by trzymać się od tego z dala. Gdy zacząłem się wspinać jakoś po 2000 roku. VI.5 już dawno było poprowadzone. Wtedy obowiązywało chyba VI.7, czyli siedem stopni powyżej tych "skrajnie trudnych" dróg Dla mnie było oczywistym, że są ludzie, ganiający w za ciasnych butach z "magiczną" gumą, po idealnie gładkich ścianach. Nigdy nie interesowały mnie skałki same w sobie a na ściany miałem z słabą psychę. Jednak zaczynając na panelu AKG w Łodzi, chcą nie chąc spotykałem ówczesną (i w sumie aktualną) czołówkę wspinaczy. Czasem nawet próbowlaiśmy z kolegami robić podobne buldery. Od początku myślałem jednak o górach wysokich. W książkach wyczytałem, że zanim pojedzie się w Himalaje, należy przebyć wieloletnią drogę od skałek, przez Tatry latem i zimą aż moze pojedzie się w Alpy czy Kaukaz. Według tych sprawozdań, już wyjazd w Alpy był czymś nieosiągalnym nie mówiąc o dalaszych celach. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Wystarczyło trochę funduszy i dostęp do netu i można było podłączyć się pod dowolny wyjazd. Zatem wszystko potoczyło się szybko a patrząc z perspektywy czasu to nawet za szybko. Mając 17 lat, nie pojechałem na letni obóz w skały ze starszymi kolegami z KW. Wybrałem się natomiast w Alpy. Jak to w dzisiejszych czasach bywa, to oczywiście na Blanca i do tego jeszcze w zime. Miałem skończony jedynie kurs skałkowy, rok wczesniej i przed samym wyjazdem, kurs turystyki zmiowej w Tatrach. Ekipę też trafiłęm doborową, gdyż był to Extrek, który zasłynął później w mediach z wypadków śmiertelnych na Uszbie i Matternhornie. Jak łatwo się domyśleć na szczyt nie wszedłem, mało też brakowało do zrobienia sobie krzywdy no i oczywiście załatwiła mnie wysokość. Te doświadczenia mnie jednak nie zniechęciły i kilka mies. póżniej, już latem ponownie "atakowąłem" Blancka. Tym razem był to wyjazd solowy i też bez sukcesu ale już w miarę kontrolowałem sytuację. Na kolejny miesiąc wakacji, Extrek planował wypad na Elbrus (tanio) więc nie mogłem zmarnować okazji. Nie bardzo chcieli mnie wziąć ale jakoś udało się ich namówić a na miejscu już bez większych przygód zdobyć, najwyższy szczyt Kaukazu. Na kolejny rok trzeba było już myśleć o czymś dalej... Jako że była to klasa maturalna to w szkole nie trzeba było się zbyt częśto pojawiać Sezon zimowy upłynął pod znakiem nart, zaczałem też myśleć jak połaćzyć góry z nartami. Pod koniec sezonu zakupiłem pierwszy sprzęt turowy i wybrałem się na kurs ski-turowy. Mając tak "solidne" przygotowanie poza trasowe zdecydowałem, że mogę wybrać się z nartami na Muztagh Ata czyli siedmiotysięcznik w górach Pamir czy Kun-Lun, w zależności od opinii grografów. Na szczyt co prawda nie udało się wejść ale zjazd z wysokości ok. 7200m to nadal mój narciarski rekord. Na tym też zakończyło się "wznoszenie" W kolejnym roku był jeszcze zjazd z Piku Lenina a rok póżnie rewanż na Blancu i próba wejscia na Cho Oyu, którą również zakończyłem na mniej więcej 7200m. Na Leninie w czasie zjazdu zaliczyłem spory lot, który tylko cudem skończył się bez obrażeń i pojawiło się myślenie, że jeśli chciałbym zjeżdżać z jeszcze wyższych i trudniejszych szczytów to najpewniej skończy się to śmiercią. Z racji, że po wyprawie na Cho Oyu, skończyły mi się również fundusze to wielkich dylematów nie było. Od tamtej pory w góry jeżdżę już tylko na narty lub rekreacyjnie pochodzić. Nabawiłem się również awersji do ryzyka. Nie zjeżdzam w nieznanym terenie czy przy dużym zagrożeniu lawinowym (już przy 2-ce nie wszędzie a przy 3-ce w zasadzie wcale) A ogólnie to rzadko opuszczam trasy przygotowane. Tylko każdy wspina się inaczej, więc trudno by ten schemat przygotować. Znam taką drogę VI.1 która według mnie jest bardzo łatwa. Same klamy, jedynie dalekie ruchy i lekkie przewieszenie. Natomiast moja koleżanka nie była w stanie jej zrobić mimo, że wspina się ode mnie lepiej. Zazwyczaj potrafi balansować na nogach i trzymać się mikro krawądek ale nie da rady pocisnąć z łapy. U mnie jest raczej odwrotnie.
-
Autorem tego powiedzenia jest Ryszard Kosacz:
-
Wybiera się ktoś w najblższy weekend na Chopok lub w Tatry? Trzeba by skorzystać z oferty. Ja planuje jechać z Łodzi ale samemu się nie kalkuluje.
-
Wiem, widziałem było już na forum. Pisałem już co mi się w nich nie podoba ale i tak to lepszy pomysł niż ten wyżej. Zdarzyło mi się również chodzić po ulicy w botkach od zwykłych butów narciarskich i przy odpowiednim botku jest całkiem nieźle.