Masz rację, w moim przypadku "goniłem czas". Bo narty zacząłem późno. Bardzo chciałem otworzyć sobie góry zimowe (bo wcześniej po nich chodziłem, głównie w pozostałych porach roku). Moim celem była skuteczna turystyka a narty tylko środkiem do tego. Nie wiem czy "rozpoznanie bojem" było najlepszym rozwiązaniem ale dało mi multum frajdy. Kluczem do tego było jednak dużo jazdy freeride w ON gdzie wyszedłem z założenie, że tylko jazda w każdych, nawet najbardziej niekorzystnych warunkach czegoś mnie nauczy. Nie wiem czy to była najoptymalniejsza droga, bo może należało porządniej nauczyć się z jakimś instruktorem na wejściu.
Dobrą stronę tej "metody" co ją przyjąłem były szybkie frukty, co motywowały do dalszej praktyki. Postawa podobna do narkomana (na kolejne działki). Oceniając z perspektywy czasu jestem zadowolony, że to się tak udało. Co zjeździłem to moje, wiele z tych wycieczek zapadło mi głęboko w pamięci i w jakimś sensie zbudowało. Teraz gdy od 4 lat nie byłem na nartach, i nie wiem czy i kiedy będę mógł jeszcze pojechać, to tym bardziej cenne.
A co do tego czy warto się na coś takiego porywać to nie wiem. Jest wiele możliwości w życiu, wiele ciekawych spraw. Narty są bardzo kosztowne i czasochłonne (bo trzeba dojeżdżać). Można wkręcić się w jakąś inną działalność. Jedyne czego jestem pewien to, że to powinien być długotrwały wysiłek aerobowy o średniej intensywności. Bo w ten sposób dbamy o sprawność mózgu (można sobie to doczytać na przykład w "tak działa mózg" Podgórskiej). Teraz zastąpiłem narty rowerem, mam na szczęście koło siebie genialne tereny do jazdy, z całkiem technicznym ścieżkami. Staram się wygospodarować 1,5 - 2 godz dwa razy w tygodniu i wtedy cisnę mocno, a do tego z 10 trochę dalszych wycieczek całodziennych w roku. Szału nie ma ale wyraźnie widać pozytywne skutki ruchu, szczególnie, że frajda z jazdy jest naprawdę spora.