Witam Narty są prawdziwą pasją, dla wielu uczestników tego forum. Piszę o tych, co ciągle chcą się doskonalić, iść do „przodu” niezależnie od wieku. Tylko prawdziwa pasja może skłonić człowieka, do nieraz dużych wyrzeczeń. Opiszę swoje pasje(może ktoś się podzieli swoimi?). Miałem takie pasje, w kolejności: fotografia, pływanie, narty i wspinaczka jednocześnie i tenis. Fotografia zaczęła się od aparatu skrzynkowego Ljubitiel błona 6x6 cm. Wywoływałem film w domowej „ciemni”. Zrobiłem sobie powiększalnik do robienia zdjęć na papierze. Ale jednocześnie zacząłem studiować, co tylko zdobyłem na temat fotografii. Chodziłem na wystawy w Krakowie, gdzie artyści fotograficy umieszczali swoje prace. W Towarzystwie Fotograficznym jeden z takich panów oceniał, co pewien czas prace, takich jak ja amatorów. Przyniosłem ze trzy zdjęcia. Tylko jedno zwróciło uwagę. Coś tam mówił o „świetle”. Nie zostałem fotografikiem. Co mi zostało z tej pasji. To że zwracam uwagę na jakieś zdjęcie. Podoba mi się, albo nie. Nieważne, co jest na nim. Ale coś mówi, opowiada pewną historię. Szczególnie, gdy dziś mamy „selfi” z czterema uśmiechniętymi buźkami. Tło jest prawie niewidoczne. Pływanie. W Krakowie były dwa baseny kryte. Obłożone maksymalnie. Więc zacząłem swoje lekcje od Bagrów(stawy). W ręce książka. A w niej ilustracje i opis. Kraul, żabka. Z dzieciństwa pamiętam, że pływaliśmy pieskiem, głowa nad wodą w małej rzeczce na wsi. Tu trzeba się nauczyć wydychać powietrze do wody. Można to ćwiczyć w miednicy. No więc jakoś opanowałem te style, przy pomocy dalszej literatury. Mam w końcu kartę pływacką. Nawet miałem ochotę wystartować o „żółty czepek”. Te półtora kilometra żabką bym zwalczył. Co mi zostało z pływania-syn płetwonurek, ponieważ go uczyłem, woziłem na baseny i zabierałem do Jugosławi - maskę, rurkę i płetwy. Wspinaczka zaczęła się wreszcie fachowo. Najpierw kurs jaskiniowy, prowadzony przez instruktorów taternictwa jaskiniowego(grotołazów). Zajęcia praktyczne, to zjazd do jaskini dzwonowej, gdzie „sufit” był oblepiony szczelnie prze nietoperz. Powrót po stalowe drabince z asekuracją z góry. Druga wyprawa był znacznie bardziej ekstremalna. Instruktor mówi- chodźcie za mną. I wchodzi do jakiegoś wąskiego otworu, z boku jaskini. My za nim. Posuwać się można tylko przodu czołganiem. Na pytanie, co dalej? Padła odpowiedź- spokojnie zawrócimy. Po pięćdziesięciu metrach okazało się to miejsce. No, jakoś da się obrócić o sto osiemdziesiąt stopni. Nie bardzo mi się podobał ten rodzaj sportu. W ciemnościach i błocie. Więc jak był kurs taternictwa to się zapisałem. Teoria w Krakowie, praktyka w skałkah(Jura) niedaleko Krakowa. Tu powiało wielkim światem. Przy źródełku, na materacach, leżało się obok idoli. Padały słowa Alpy, Chamonix….Noszak w Hindukuszu. Potem był kurs w Tatrach, Mieszkaliśmy na Hali Gąsienicowej. Jeden z instruktorów miał sztywną nogę. Wspinał się dobrze, ale był kłopot z dojściem i powrotem. Wtedy też dotarła do mnie pewna rzeczywistość. Łatwo się ginie w górach, gdy się jest młodym zapaleńcem. Ale się opłaciło. Wyjazdy w Elbrus(Iran), Hindukusz(w Afganistanie). Trekking w Himalajach Zachodnich(rejon przełęczy Baralacha). Jestem marnym sportowcem w tej dziedzinie. By być wybitniejszym, trzeba przeżyć na początku, choćby pierwsze lata swojej pasji. Tenis. Wciągnął mnie kolega z pracy. Fajne zajęcie. Można sobie pogonić po korcie. Wtedy to był sport, jeszcze uprawiany głównie przez kapitalistów. Została mi po tym okresie porządna drewniana rakieta z baranim naciągiem. Przerwałem po kilku latach, ale powróciłem po dziesięciu. Od studiowania z literatury uderzeń(backhand, forhend). Waliłem w ścianę, ile się dało. Borg był wzorem. Stał w głębi kortu i walił. Nie było mocnych. Mimo opanowania dość przyzwoicie tych uderzeń, nie miałem sukcesów na pierwszych turniejach amatorskich. Odpadałem na początku. Kolega z pracy, który według mnie miał gorszy ten back i for, śmiał się ze mnie, że ruszam do piłki jak słoń. Oczywiście, że słoń nie wygra meczu. Ale gra jest bardzo przydatna w czasie przygotowań do sezonu narciarskiego. I zaleca się ją długo kontynuować. Wreszcie narty. Które mi zostały do dziś, co zresztą widać na forum. Jeden porządny kurs pod Gubałówką. Pięćdziesiąt pięć lat temu. Opanowanie skrętu równoległego. Na Gubałówce, zaraz po kursie się sprawdził. Dwa leżenia na pierwsze zjazdy to niewiele. Potem już było lepiej na tej Gubałówce. Po takim sukcesie wybrałem się na świętą górę. Pierwszy zjazd był do Kuźnic. Spore ilości świeżo spadłego śniegu łagodziły, na szczęście, moje upadki. Nie załamało to mnie. Zacząłem szukać literatury w przedmiocie. Pierwsza trafiła do mnie książka „Ski de France”(narciarstwo francuskie). Nieco już znałem ten język, a poza tym były tam zdjęcia, rysunki. Trajektorie ruchu, wektory sił…Od tej pory jestem biegły w tej materii. No i był pożytek z tego, że sięgałem często do słownika. Moja jazda na Kasprowym się poprawiała. Już rzadko leżałem. Doszło do tego, że pewien instruktor PZN zwrócił mi uwagę w Kotle Gąsienicowym, że za szybko jeżdżę. Nie wiem dlaczego. Nie mam przyziemień, na nikogo nie wpadam. Od tej pory, ąż do dziś - Kochani Instruktorzy- nie was podziwiam. Podziwiałem wtedy zakopiańskich zawodników, nawet maleńkich. Na Nosalu. Ale pojawiła się teraz jeszcze kategoria „demonstratorzy”. Podejrzewam, że to byli zawodnicy, tylko zrezygnowali z kariery, z powodu kilku głupich sekund, do najlepszego na zawodach. Można ich podziwiać! Gromadziłem cały czas literaturę. Wpatrywałem się w filmy. Jak pojawił się Internet, to się dopiero mi otworzyło okno na świat. Mogę też mieć na ekranie najlepszych instruktorów amerykańskich, niemieckich, francuskich. Ale żaden nie przebił mojego JOUBERTA. Nieco stara, ale to jest biblia. Trzeba było by dopisać rozdział o jeździe na nowoczesnym sprzęcie. Korzystam z tych możliwości obficie. Cel mój to doskonalenie się. Wszystkie moje posty prowadzą do tego celu. I dlatego porównuję moją sylwetkę(klatki) do jakiegoś wzoru. Z porównania wychodzi pewne uchybienie. Np., tu mi się kolanka za bardzo zbliżyły. A wzór ma nawet przesadnie oddalone. Czy to nie jest ważne? Ważne, ponieważ to kolanko(wewnętrzne) opóźnia, blokuje wychylenie zewnętrznego. I tak bez przerwy mam wątpliwości. Gdyby ten wzór popracował ze mną przez jakiś czas , to może miałbym większy „ecart” między kolanami. Albo byłby taki szczery, aż do bólu-dziadziu nie zawracaj sobie głowy tymi kolanami! Jeździsz świetnie! Ale czy to świetnie byłoby do przyjęcia na forum? Sądzę, że nie! I dlatego ciągle się doskonalę. I piszę zawiłe posty. Pozdrawiam